piątek, 26 maja 2017

Kluczowy świadek - Jørn Lier Horst




Także i ja poddałem się sile promocyjnej machiny odnośnie książki Jørna Lier Horsta i postanowiłem sprawdzić kto to taki i o co tyle szumu. Muszę przyznać, że towarzyszył mi swego rodzaju sceptycyzm i raczej nie liczyłem na pozytywne wrażenia z lektury. Często sprawdza się mądrość ludowa, że ' z dużej chmury mały deszcz", ale na moje szczęście tym razem trafił się wyjątek.

Autor "Kluczowego świadka" zdążył już zebrać całkiem sporą rzeszę fanów w naszym kraju i większość użytkowników takich portali jak choćby lubimyczytać doskonale wie kto to taki ten Jørn Lier Horst. Seria o Williamie Wiistingu miała tę wadę, iż poszczególne jej tomy ukazywały się w Polsce trochę tak bez ładu i składu i stąd też chyba mój dystans do tych bądź co bądź głośnych kryminałów. Kiedy ruszyła akcja promocyjna odnośnie "Kluczowego świadka" to moja ciekawość w końcu wygrała, zwłaszcza że jest to tak naprawdę początek serii o sympatycznym komisarzu. 

Pierwsze ważenia, które mi towarzyszyły przy lekturze tej książki to z pewnością dbałość autora o bardzo szczegółowy rys postaci głównego bohatera. Nie ma się niby czemu dziwić skoro to pierwszy tom długiej serii o przygodach Wistinga, ale myślę że Horst zasługuje na uznanie czytelników mimo wszystko, gdyż wykreował bardzo barwną postać. Być może dla niektórych słowo "barwna' w odniesieniu do komisarza Williama Wistinga będzie swego rodzaju ekwilibrystyką, ale moim skromnym zdaniem to nie lada sztuka zaciekawić czytelnika kimś tak przeciętnym jak ten policjant. Osoby przyzwyczajone do śledczych w rodzaju Harry'ego Hole czy Fabiana Riska, którzy już na kilometr intrygują swą bujną przeszłością, skomplikowaną osobowością, a do tego jeszcze zmagają się z problemem uzależnienia mogą się zdziwić na spotkanie z Wistingiem, bo on dla odmiany jest "standardowy".Nie wydziwia, nie ma specjalnych dylematów egzystencjalnych, jest "zarobiony", ale przy tym ma zapędy pracoholika, nie charakteryzują go nagłe przebłyski i odkrycia które popychają śledztwo do przodu, a za to stosuje starą sprawdzoną dedukcję i w miejsce indywidualizmu i gwiazdorzenia znajdzie się u niego praca zespołowa. Mimo tego, że trochę zalatuje tu z pozoru nudą, to dziwnym trafem takowej nie doświadczycie w "Kluczowym świadku" 

Sama historia na bazie której toczy się pierwszy tom serii o Williamie Wistingu jest wedle tego co udało mi się wyczytać w recenzjach i materiałach promocyjnych dotyczących tej książki oparta na śledztwie w sprawie morderstwa, które swego czasu toczyło się faktycznie w Norwegii i było bardzo głośne. Pewnie dla samych Norwegów, bądź osób z Norwegią blisko związanych jest to dodatkowy smaczek, bo dla mnie przyznam się szczerze niekoniecznie. Ja potraktowałem powieść Jørna Lier Horsta jako fikcję literacką i muszę stwierdzić iż w kategorii kryminałów prezentuje się bardzo przyzwoicie. Już na samym początku jesteśmy postawieni w obliczu zbrodni na Prebenie Prammie, który zostaje znaleziony martwy w swoim domu, a ślady odnalezione na jego ciele wskazują na brutalne morderstwo. Ofiara była przed śmiercią torturowana, a pikanterii sprawie dodaje fakt, iż już na samym początku zostaje wykluczony motyw rabunkowy. Tym samym prawdopodobieństwo odnalezienia sprawcy bądź sprawców spada niemal do zera, ale jak się okazuje nawet dla spokojnego Williama Wistinga nie ma spraw nie do rozwiązania.

Nie wiem szczerze powiedziawszy czy kiedykolwiek jeszcze sięgnę po serię o komisarzu Wistingu, ale myślę sobie, że każdy wielbiciel kryminałów powinien dać szansę choć jednemu tomowi tej serii, a "Kluczowy świadek" wydaje się być pozycją wręcz idealną do początku romansu. Życzę więc przyjemnej lektury, która powinna zaspokoić apetyt nawet najbardziej wybrednych fanów kryminalnych zagadek. Główny bohater powieści Jørna Lier Horsta przypadnie do gustu przede wszystkim fanom Wallandera. 

czwartek, 18 maja 2017

Wzgórze psów - Jakub Żulczyk




Są takie książki, które należy czytać w określonym wieku i w odpowiednim stanie ducha. Są takie książki na które trzeba się otworzyć i postarać się wywalić w kosmos cale to wyssane z mlekiem systemowej macochy poczucie poprawności politycznej i świętoszkowatość. Są książki, które powinny być przez niektórych ludzi omijane szerokim łukiem bo po prostu nie są na nie gotowi i raczej nigdy nie będą. Te książki wymagają pewnego rodzaju doświadczenia osobistego i bez tego kawałka nie ma bata, nie idzie się w taką książkę wgryźć. Do takich właśnie książek zaliczyłbym powieść Jakuba Żulczyka "Wzgórze psów". Swietnie się czyta tą książkę!

Jakub Żulczyk stworzył moim zdaniem przypowieść o tym jak rodzi się i jaką dynamikę ma zło. Śledząc wydarzenia, które równie dobrze mogłyby posłużyć za kanwę filmu czy serialu kryminalnego będziemy sobie zadawać pytania o to, czy zło tkwi w każdym z nas, a jeśli tak to czy jesteśmy w stanie go z siebie wykorzenić. Czy możemy wyrzec się go poprzez opuszczenie gniazda w którym się zrodziło i jak wielka jest moc środowiska które zdaje się determinować większość podejmowanych przez nas w życiu decyzji? Bohater "Wzgórza Psów" doświadcza na własnej skórze jednej z najbardziej bezlitosnych prawd o życiu, a mianowicie tego że jeśli coś ma się zdarzyć to prędzej czy później się wydarzy. Nie tylko bowiem historia zatacza koła, ale tak samo dzieje się z czasem. Ten mężczyzna w wieku chrystusowym powraca w rodzinne strony mimo, że z pewnością nie planował powrotu kiedy przed laty pokazał środkowy palec całemu środowisku w którym przyszło mu dorastać, a przy okazji odmalował swej rodzinnej miejscowości taką laurkę, która zdaje się dość mocno odbiegać od realiów. Czy aby tak jest naprawdę? Otóż może okazać się, że wcale zbytnio nie minął się jednak z prawdą, ale to już dowiecie się z lektury. 

Zbrodnia, kara, przebaczenie, rehabilitacja, zemsta to kolejne z egzystencjalnych bolączek polskiej prowincji , które odkryje przed nami Jakub Żulczyk. W mojej opinii to nie tyle prowincja jest obiektem wiwisekcji w wykonaniu tego autora, ale możemy przeglądać się w lustrze jako cały współczesny polski naród że wszystkimi najbardziej wstydliwymi przywarami. Trudne do wypełnienia kompleksy, stereotypowe myślenie i ciągłe cofanie się do przeszłości to przypadłości charakteryzujące nie tylko zapadłe dziury ale również doskonale widoczne w ciągnących się pochodach na ulicach polskich metropolii. Trochę jesteśmy taką europejską "wiochą", co objawia się w parodiowanym przez autora języku jakim posługują się jego bohaterzy, a która to "wiocha" aż nadto rzuca się w oczy q niektórych komentarzach na lubimyczytac.pl. To oczywiście moja prywatna opinia i być może nie ma nic wspólnego z rzeczywistością, ale według mnie klimat zgorzknienia i swego rodzaju nichilizmu to taki prztyczek w nos nie tylko obecnej młodzieży ale również pokolenia 30+, które gdzieś straciło swe ideały. 

Tak jak z poczuciem wstydu kręcimy nosem przyglądając się postawom bohaterów "Wzgórza Psów" i za każdym razem kiedy przewraca się nam wątroba przy obserwowaniu rozwoju wypadków, gdzie wszystko zdaje się potwierdzać smutną prawdę, że tam gdzie gdzie nadzieja kiełkuje tam tłum ją tratuje, tak mikrokosmos z tej powieści powinien moim zdaniem dać do myślenia tym, którzy prowincjonalne naleciałości przenieśli do przestrzeni publicznej. Tym samym prowincjonalizm t cecha, która chyba najbardziej oddaje nasze miejsce jako kraju na tle Europy. To by było na tyle, a tą swoją subiektywną opinię zakończę coby nie pozostawić wątpliwości słowami: "Nowa powieść Żulczyka to mimo niektórych opinii literacki must read w tym roku". Amen!

czwartek, 4 maja 2017

Studnia wstąpienia - Brandon Sanderson




Kontynuacja „Z mgły zrodzonego” czyli jednej z najlepszych książek fantasy, które przyszło mi czytać. Świat stworzony w tej serii przez Brandona Sandersona to prawdziwy majstersztyk. Sanderson może być według mnie stawiany w jednym szeregu z Tolkienem czy Brettem.

Przepowiednia się dokonała. Legenda stała się rzeczywistością i w serca mieszkańców Ostatniego Imperium została wlana nadzieja. Po obalenia przez sympatyczną drużynę w której pierwsze skrzypce grała młoda Vin władcy-tyrana czyli Ostatniego Imperatora i po śmierci mentora i zarazem przyjaciela, przychodzi tym razem czas na odnalezienie się w sytuacji kiedy samemu jest się przy władzy. To jak okazuje najnowsza historia świata jest zawsze trudniejsze niż sama rewolucja i nawet w opowieści fantasy reguła zdaje się potwierdzać. Na czele Imperium staje młody władca Elend, zarazem jest on ukochanym wspomnianej wcześniej Vin, która zaangażuje wszystkie swe nadprzyrodzone moce aby uchronić swego ukochanego. Powodów do tego żeby mieć się na baczności będzie miała wiele i jak się wkrótce okaże sytuacja będzie niemal beznadziejna. 

Krainę rządzoną przez młodego władcę Elenda Venture najeżdża nie jedna, ale aż trzy wrogie armie, co oznacza że drużyna, którą w pierwszej części opowieści o Ostatnim Imperium stworzył nieżyjący już Kelsier stanie przed bardzo trudnym zadaniem. Przyjaciele i sprzymierzeńcy nie zostawią go jednak samego i będzie mógł liczyć nie tylko na ich radę, ale i realną pomoc w rozgrywaniu tej wielkiej polityki. Intrygi, oszustwa, knowania, sojusze i zdrady są głównym tematem "Studni Wstąpienia" w miejsce romantycznej walki w celu obalenia boskiego niemal władcy, który uciskał swój lud. Akcja nie toczy się już tak szybko jak w tomie pierwszym, co nie oznacza że będziemy się nudzić. W dalszym ciągu możemy liczyć na allomantyczne pojedynki i zaskoczenia co do niektórych bohaterów. Ostrzegam tylko, że nie zawsze będą to pozytywne zaskoczenia. Poza tym polityczne gry mogą czasem okazać się równie interesujące co bitwy i potyczki na polu walki, o czym skutecznie przekonała nas choćby słynna "Gra o tron". 

Tytułowa "Studnia Wstąpienia" to kolejna z legend, która przekazywana jest z pokolenia na pokolenie w krainie mgieł. Jak to zawsze bywa w takich przypadkach ów tajemniczy Święty Graal jest jedną wielką niewiadomą, a zarazem wydaje się być jedynym wybawieniem, kiedy nie ma już miejsca na równą walkę, a nowo objęta władza staje w obliczu wielkiej katastrofy. Jak to jednak zwykle bywa, takie cudowne rozwiązania niosą ze sobą ogromne ryzyko. Może się wręcz okazać że oczekiwane profity przysporzą takich efektów ubocznych, których koszty mogą być odczuwalne nawet przez przyszłe pokolenia. To co przykrywa mgła, kiedy już wydostanie się na światło dzienne będzie prawdopodobnie jeszcze bardziej przerażające niż najbarwniejsze legendy. No ale może na ten temat już warto zamilknąć aby nie zdradzić zbyt wiele. Na koniec jeszcze raz podkreślę, że jeśli jesteście fanami fantasy, albo zwyczajnie lubicie barwne opowieści, które mają zdolność kolorowania najbardziej monotonnej egzystencji to warto sięgnąć po Sandersona, a do tego cykl napisany jest w taki sposób, że nawet rozpoczynając przygodę od "Studni Wstąpienia" jesteśmy w stanie ogarnąć cały kontekst i wgryźć się w to uniwersum.