wtorek, 24 kwietnia 2018

Księżyc. Od nowiu do nowiu - Martín Caparrós




"Głód" Martína Caparrósa jest dla mnie książką fenomenalną. Długo po jego lekturze nie mogłem się otrząsnąć. Tym bardziej ucieszyłem się kiedy cichaczem na rynek wmaszerowała niniejsza pozycja. 

Zawód - to właśnie uczucie towarzyszy mi świeżo po lekturze książki "Księżyc. Od nowiu do nowiu". Momentami trudno mi uwierzyć, iż autorem jest ta sama osoba, która z taką wrażliwością podejmowała temat głodu i niesprawiedliwości społecznej na świecie. To bowiem co Martin Caparrós funduje nam w swej najnowszej propozycji to przedstawione zresztą dość sucho historie ludzi walczących o lepsze jutro na uchodźstwie, które to historie zostały na siłę wciśnięte pomiędzy luźne refleksje autora z podróży podjętej na zlecenie ONZ. Sugerując się opisem tej książki niby właśnie tego powinniśmy się spodziewać, ale chyba nikt nie przypuszczał, że Caparrós uczyni to w takim stylu. Niby próbuje się on tłumaczyć tym, że bodajże poraz pierwszy pisze książkę na zlecenie, niby trudno mu odnaleźć się w ograniczeniach nałożonych przez zamawiającego, ale w moim odczuciu nie jest to żadne usprawnienie.

Odnalazłem przed sięgnięciem po książkę "Księżyc. Od nowiu do nowiu" opinie, których autorzy doszukiwali się homofobii czy rasizmu w wypowiedziach Caparrósa, które zawarł w tej książce. Ja chciałbym w tym  miejscu mocno zaznaczyć, iż nie odnalazłem tutaj niczego takiego. Znalazłem natomiast chaos, bałagan, czasem przeintelektualizowane treści pisane jakby na pokaz. Caparrós jakby sam pogubił się w tym po co, dlaczego i o czym pisze. Momentami kompletnie go nie rozumiałem, bądź zastanawiałem się nad sensem poszczególnych fragmentów. Czym dalej brnąłem w tę książkę tym mocniejsze było moje rozczarowanie. Tym bardziej nie rozumiałem potraktowania w ten sposób tematu, iż niósł on ze sobą ogromny potencjał. Aż przykro mi jest, że nie umiem odnaleźć w tej książce czegoś co by ją ratowało. Pewnie i tak lepiej było ją przeczytać, niż sobie darować, bo bądź co bądź przyczyniła się do jakichś refleksji, ale nie o takie refleksje mi chodziło i wypada się cieszyć, iż przynajmniej nie była ona obszerna. Nie polecam. Polecam natomiast przy tej okazji poraz kolejny fenomenalny "Głód" 

czwartek, 19 kwietnia 2018

Na gigancie - Peter May



Peter May to jedno z moich literackich odkryć z przed kilku lat. Jego "Trylogia z Wyspy Lewis" to moim zdaniem majstersztyk, a autor ten udowodnił, iż jeśli chodzi o budowanie atmosfery napięcia, tajemnicy i opowiadanie historii trudno znaleźć kogoś kto dorównuje mu jeśli chodzi o literaturę gatunku i nie tylko. Jego powieści wychodzą daleko poza schemat zwykłego kryminału. Tym bardziej sięgając po "Na gigancie", która dziwnym trafem gdzieś mi umknęła pośród nowości wydawniczych, ostrzyłem sobie apetyt ma kolejną rewelacyjną historię. Czy mój apetyt został zaspokojony? O tym za chwilę.

Z literackimi fascynacjami jest trochę tak jak że smakami z dzieciństwa. Jak byśmy się nie starali i gdzie byśmy nie szukali to i tak nie jesteśmy w stanie odtworzyć smaku andruta przekładanego marmoladą czy też szynki konserwowej. To bowiem nie rzeczywisty smak, a bardziej emocje i wspomnienia z tamtymi momentami związane przyczyniły się do niezapomnianych i niepowtarzalnych smaków. Tak też było w moim przypadku w trakcie lektury "Na gigancie". Z jednej strony widziałem na okładce bliskie mi nazwisko Peter May, a z drugiej strony z biegiem upływających stron cały czas miałem poczucie, że to jednak nie to. Czy to wina książki, czy bardziej moich oczekiwań? Raczej to drugie, aczkolwiek nie do końca... 

Myślę, że powieść Petera Maya jest powieścią przyzwoitą i gdyby napisał ją ktoś inny to wtedy wymagający bądź co bądź jeśli chodzi o kryminały czytelnik byłby całkowicie usatysfakcjonowany. Intryga tocząca się dwutorowo, przeszłość zaznaczająca swe piętno na wydarzeniach kilkadziesiąt lat później, klimat lat sześćdziesiątych i wybrzmiewająca w tle muzyka rockowa to składniki, które są w stanie zagwarantować opowieść pierwszorzędnej jakości. Bohaterom też w sumie nie można wiele zarzucić gdyż są ciekawi i zróżnicowani, przyzwoicie nakreśleni. Jest jednak w przypadku tej książki coś co powoduje mój niedosyt. Po części miałem problem z tempem akcji, która moim zdaniem toczyła się jakoś tak bez przekonania i nierówno. Po części brakowało mi trochę wyrazistości jeśli chodzi o bohaterów, co powodowało, że trudno było się z nimi związać mimo że przecież nie miałem problemów z wyobrażeniem ich sobie. Największy jednak mankament stanowi fakt, że nie bardzo było wyczuwalne w tej całej historii napięcie, a to moim zdaniem naprawdę niezbędny element książki, która pretenduje do miana kryminału.

Dochodząc w końcu do sedna, pewnie można zauważyć w tej opinii iż trudno mi się było zdecydować co do jednoznacznej opinii na temat książki "Na gigancie". Z czystym sumieniem nie mogę jej jednak polecić. Może jeśli wcześniej nie mieliście kontaktu z tym autorem to jest szansa, że będziecie usatysfakcjonowani, ale jeśli już mieliście okazję sięgnąć choćby po "Trylogię z Wyspy Lewis" to raczej sobie darujcie tę pozycję. Jest duża szansa, że się zawiedziecie. Jednym słowem książka ta ujdzie, ale pewnie szybko o niej zapomnę i nadal będę tęsknić do Petera Maya, który wzruszał, straszył i intrygował w "Czarnym domu". 

wtorek, 10 kwietnia 2018

Pieśń koguta - Viktor Fischl



Uwielbiam takie niby niepozorne książki, takie niby o niczym, które pod przykrywką infantylnych wręcz historii skrywają całą masę życiowych mądrości. Ogromnie cieszę się za każdym razem kiedy uda mi się na taki rarytas trafić, bo w gąszczu promocyjnej papki, wśród tzw.bestsellerów łatwo taką perełkę przegapić.

Wydawnictwo Czytelnik popełniło tę przyjemność i wydało książkę Viktora Fischla "Pieśń koguta", śledząc instagramowy profil Niespodziegadki znalazłem tę rekomendację. Już sama osoba autora rozbudza ciekawość, gdyż kiedy prześledzicie jego życiorys na Wikipedii to zauważycie, iż ten czeski prozaik i poeta żydowskiego pochodzenia to również znany i ceniony polityk, który przysłużył się zarówno Czechom jak i Izraelowi. Jego dorobek literacki zyskuje tym samym dodatkowy kontekst kiedy weźmiemy pod uwagę jego historię życiową. "Pieśń koguta" to ponoć najbardziej wartościowe z jego dzieł i doskonale widoczny jest w tym zbiorze opowiadań, a właściwie opowiastek ogromny bagaż życiowy autora. Bagaż ten z jednej strony jest bogactwem, a z drugiej strony obciążeniem, bo zebrane wraz z doświadczeniem życiowym mądrości potrafią być przekleństwem. Tak też skonstruowana jest "Pieśń koguta" gdzie odbywa się nieustanna dyskusja pomiędzy starym wiejskim lekarzem, któremu trudno jest już czerpać z życia radość, a jego alter ego w postaci koguta Pedro, który dla odmiany zdaje się dostrzegać powód do zachwytu w każdym detalu. 

Viktor Fischl pisze w taki sposób, że momentami człowiek ma wrażenie jakby usiadł w gospodzie przy piwie i słuchał swobodnych opowieści jej stałych bywalców. Perypetie doktora i koguta przedstawiane w zbiorze "Pieśń koguta" mają bowiem z jednej strony znamiona zwykłej prozy życia, a jednocześnie dotykają tematów o wymiarze egzystencjalnym. To właśnie przecież w perspektywie zbliżającej się śmierci zaczynają człowieka z zdwojoną siła nachodzić pytania o sens życia, o jego rolę w świecie, o charakter relacji z innymi ludźmi. Fischl zmusza nas także do refleksji nad tym czym jest dla nas miłość, przyjaźń czy też życiowe powołanie. Jego bohater poddaje w wątpliwość jakiś większy plan, skłania się w kierunku przypadkowości życia i tego co ono wraz ze sobą niesie. Bóg jeżeli istnieje potrafi być okrutny i bezwzględny w doświadczaniu człowieka, a jednocześnie Pedro wciąż stara się przypominać o radościach, które zachęcają nas do tego by kolejnego ranka wstać i ciągnąć swój żywot. Tak też robi niejeden z nas u może czasem rzeczywiście łatwiej skupić się na tych wszystkich przyjemnych drobiazgach zamiast zbytnio roztrząsać i analizować jakiś większy sens. Problem jednak z tym, że im jesteśmy starsi to staje się to trudniejsze i tak jak ma to miejsce u doktora czasem sił już brak i wtedy żyje się z coraz większą świadomością samotności wśród ludzi.

Pomimo, że ostatnie zdania zawarte w tej opinii mogły zabrzmieć dość pesymistycznie, to nie bójcie się tej lektury bo obok nostalgii i smutku znajdziecie tu masę humoru w najlepszym wydaniu. Tak to bowiem jest z tą czeską literaturą, że potrafi ona łączyć tematy trudne i poważne z dużym  dystansem do siebie i otaczającego świata, tak jak tylko Czesi to potrafią. Miłej lektury  

wtorek, 3 kwietnia 2018

Już mnie nie oszukasz - Harlan Coben




Swego czasu pochłaniałem kryminały Cobena i nie byłoby możliwości, bym czekał z lekturą nowej pozycji z pod jego pióra aż rok. To że się tak stało w przypadku "Już mnie nie oszukasz" wynika po części ze słabszego "Nieznajomego" jak również faktu, iż Harlan Coben do znudzenia trzyma się jednego schematu w swoich książkach. Jeśli natomiast będzie to robił tak jak w swej ostatniej książce to niech pozostanie schematyczny, bo jak się okazuje wrócił w wielkiej formie!

Bohaterka "Już mnie nie oszukasz" Maya Stern to była wojskowa, która nie dość że musiała pogodzić się z odejściem ze służby wojskowej w atmosferze skandalu to dodatkowo przyszło jej pochować w krótkim odstępie czasu dwie bliskie jej osoby. Najpierw zamordowano jej siostrę, która dodatkowo stała się ofiarą brutalnych tortur, a potem w napadzie w którym sama również uczestniczyła zastrzelony został jej mąż. Kobietę poznajemy więc w momencie kryzysu, który wydaje się być wystarczający do tego aby się już nie podnieść, z tym że Maya to wojowniczka a do tego musi szybko stanąć na nogi gdyż ma dwuletnią córkę Lily dla której jest teraz jedynym opiekunem. Kiedy Maya próbuje sprawdzić opiekunkę wynajętą do dziecka to okazuje się, iż na ukrytej kamerze pojawia się... Tu się w tym momencie zatrzymam i resztę pominę milczeniem aby nie psuć wam zabawy, ale kto już kiedyś miał do czynienia z Cobenem to pewnie się domyśla, iż od tego momentu będzie naprawdę hardcorowo.

Teorie spiskowe, rodzinne tajemnice, króliki wyciągane z kapelusza oraz akcja zmieniająca się w najbardziej nieprzewidywalnych momentach to atuty z których Harlan Coben korzysta ze sprawnością godną mistrza powieści kryminalnej. Po prostu świetnie się to czyta i żaden film kryminalny nie zastąpi tego jak ten autor obrazowo uruchamia w swej książce naszą wyobraźnię. Przy tym wszystkim jednocześnie złości jak również intryguje czytelnika, kiedy ten już wydaje się mieć całą historię poskładaną do kupy, po czym dowiaduje się że nie mógł być w większym błędzie. Bohaterowie są wprowadzani w akcję sprawnie i niemal ekspresowo, a jednocześnie mamy poczucie jakbyśmy ich znali, co z pewnością wynika ze wspomnianej przed chwilą niespotykanej chyba u nikogo umiejętności szkicowania obrazów w naszej wyobraźni jaką posiadł Coben. Postacie z początku mogą wydawać się jednowymiarowe, po czym krok po kroku pozycjonują się w ramach toczących się wydarzeń i już nie są takie jednoznaczne. Czegóż więcej oczekiwać od znakomitej powieści kryminalnej? Może zakończenia, które namiesza nam w głowach? Gwarantuje wam, iż takowe otrzymacie i chociaż pewnie znajdą się malkontenci, którzy będą narzekać, iż jest ono przekombinowane, ale jeśli tak jak ja lubicie kiedy autor prowadzi z wami grę i raz po raz puszcza do was oko to będziecie usatysfakcjonowani.

Reasumując, "Już mnie nie oszukasz" to bardzo dobra powieść, która moim zdaniem dorównuje najlepszej moim zdaniem dotąd jego książce "Nie mów nikomu", która liczy sobie już 17 lat. Jeśli nie znacie twórczości Cobena, to czym prędzej sprawdźcie czy wam się spodoba, a jeśli podobnie jak ja zmęczyliście się tym autorem gdzieś po drodze to pora dać mu kolejną szansę :) Warto!