niedziela, 29 lipca 2018

Inni ludzie - Dorota Masłowska




Nie jest zbytnio lubiana Dorota Masłowska w naszym kraju pomimo tego, iż jest autorką uznaną. Przede wszystkim bierze się to pewnie z tego, iż nie jest to łatwa proza. Masłowska dużo eksperymentuje z formą, a "Inni ludzie" są tego najlepszym przykładem. Trzeba więc sporo inteligencji i otwartości, aby zmierzyć się z jej twórczością, a prawda jest taka iż tych dwóch cech często Polakom brakuje. W swej najnowszej książce Dorota Masłowska piętnuje właśnie te, ale również i inne niedobory polskiego społeczeństwa.

"Inni ludzie", co zresztą sugeruje nam już sama szata graficzna tej książki to trochę taki album hip-hopowy, z tym że dostajemy sam tekst bez muzyki. Jeśli natomiast wejdziemy w tę książkę dobrze, to będziemy wręcz słyszeć bit w naszej głowie. Z początku trochę ciężko się w to wgryźć, ale z każdym następnym rymem człowiek zaczyna łapać o co chodzi, odnajduje się w specyficznej formie i wtedy już czyta się szybko, zachłannie i niestety zbyt prędko. Tym samym szybko i niespodziewanie docieramy do finału. Zanim jednak to nastąpi przyjdzie nam bujać się w takt historii o Polsce, która swą brzydotą odstręcza, czasem budzi litość, a momentami powoduje trochę śmiech przez łzy. Bohaterowie "Innych ludzi" to taki trochę koncert na wiele głosów z dużą dozą stereotypów, zniekształconych przekonań i frustracji, które trawią Polaków już niemal od urodzenia, a co najmniej od nabycia świadomości społecznej.

Brzydka jest ta Polska jak pogoda za oknem. Ma zapach wilgoci padającego od kilku tygodni deszczu i brak w niej przebłysku choćby nieśmiałego słońca. Razi schematem i monotonią, a na każdym kroku mierzymy się z rozmaitymi lękami jak i absurdami naznaczającymi życie w naszym kraju. Główny bohater "Innych ludzi" wędruje ulicami Warszawy, a my spacerujemy, a właściwie biegniemy wraz z nim i przeglądamy się w lustrzanym odbiciu. Wszędzie wokół pseudopatriotyzm, którego najbardziej wyrazistym odzwierciedleniem są tatuaże "Polski Walczącej" na bicepsach, plecach i grubych karkach kiboli. Ci ostatni stanowią specyficzną i wstydliwą awangardę wspierani skutecznie przez opcję rządzącą. Rodzina się zdewaluowała, a relacje pomiędzy jej członkami ulegają postępującej degeneracji na skutek wielu czynników z wybijającym się na pierwszy plan zatraceniem wartości i perspektyw. Ogólnie obecny w przestrzeni społecznej marazm i trzeba to nazwać wprost - tępota wpływają skutecznie na festiwal paradoksów i absurdów. Coraz większe rozwarstwienie społeczne powoduje ciągłe tarcia i wzajemne żale, a przede wszystkim wzajemne obwinianie się o niepowodzenia życiowe. Nade wszystko jednak konfrontujemy się z upadkiem ducha i zanikiem kultury w narodzie, co o zgrozo przeszkadza już tylko nielicznym.

Reasumując, najnowsza książka Doroty Masłowskiej adresowana jest jak to zresztą u niej bywa do tych odważnych, którym nie straszne jest odkrywanie prawdy o nas samych jako o współczesnych Polakach. Nie jest to zaznaczam doświadczenie łatwe, a ja odważyłem się na nie w towarzystwie Masłowskiej poraz pierwszy i nie żałuję. Mało tego może nawet zdecyduje się nadrobić braki i sięgnę po wcześniejsze, kultowe już pozycje autorki. Tymczasem z czystym sumieniem polecam "Innych ludzi", bo to naprawdę rzecz warta lektury. 

piątek, 27 lipca 2018

Vernon Subutex.Tom 3 - Virginie Despentes




Dzięki uprzejmości Wydawnictwo Otwarte dostałem szansę by przedpremierowo przeczytać kolejny tom cyklu Vernon Subutex i była to czysta przyjemność. Virginie Despentes pożegnała się w wielkim stylu z bohaterem, który wzbudzał tak wielką nostalgię u mnie i wielu moich rówieśników. Trylogia z Subutexem w roli głównej była nie tylko doskonałą satyrą polityczno-społeczną, ale też i hołdem dla muzyki, która znaczy coś więcej niż zapychanie czasu pomiędzy kolejnymi reklamami czy też przygrywanie do przysłowiowego kotleta.

"Niech żyje anarchia!" - wybrzmiewa z każdej niemal stronnicy tej książki, a świadomość tego, że jako światowa społeczność dotarliśmy do miejsca, gdzie mamy do wyboru walenie głową w mur bądź też generalne przewartościowanie naszego podejścia do otaczającego świata jest aż nazbyt odczuwalna. Trudno jednak znaleźć kogoś kto byłby w stanie wzniecić symboliczną iskrę, która zapoczątkuje pożar zastałych struktur i konwenansów. Despentes najpierw telegraficznie przypomina nam bohaterów poprzednich części po czym zabiera wraz z nimi w ostatnią podróż, gdzie spróbują oni jeszcze raz wzbudzić w nas autorefleksję jeżeli chodzi o naszą współodpowiedzialność za to w którym miejscu jesteśmy jako Europa. Fakt, że akcja Vernona Subutexa toczy się we Francji i jej dotyczy przede wszystkim nie oznacza, iż wydźwięk tej książki nie ma wymiaru uniwersalnego. Autorka z sadystyczną niemal przyjemnością ukazuje na ile hipokryzja i pozorowanie zakorzeniło się w sferze publicznej i skutecznie wyrzuciły z niej ideały. Momentami ze zdziwienia przecieramy oczy kiedy dociera do nas jak niewielka jest różnica pomiędzy lewicą, która pozostała takową tylko z nazwy, a wojującą skrajną prawicą która bazuje na tym samym podłożu to jest lęku i utracie tożsamości. Jedyną różnicą wydaje się być fakt, iż jedni mówią wprost o swej frustracji, a drudzy kierując się polityczną poprawnością zachowują ją dla siebie na zewnątrz udając, iż nadal są wierni ideałom równości i braterstwa.

"Vernon Subutex t.3" to opowieść o samotności w tłumie, o potrzebie relacji z drugim człowiekiem a jednocześnie o nieumiejętności jej stworzenia. Bohaterowie powieści Despentes funkcjonują gdzieś na obrzeżach systemu i ich jedynym sposobem na jego kontestację jest wycofanie się z niego. Narastająca alienacja tak naprawdę jest wynikiem braku zdolności do wzięcia odpowiedzialności za kształt społeczeństwa, którego przecież są oni uczestnikami, więc do nich też należy jego tworzenie. Towarzyszy im jednak nieustanny lęk i poczucie bezradności co wydatnie wpływa na pogłębiający się proces alienacji i utratę sensu jeśli chodzi o wizję przyszłości i perspektyw dla rozwoju. W takim momencie nawet przykładowy guru jakim staje się tytułowy Vernon może posłużyć za obiekt na którym będzie można się oprzeć i zrzucić na niego odpowiedzialność za stworzenie życiowej filozofii i pomysłu na życie. Vernon Subutex jest bowiem takim właśnie przywódcą duchowym z przypadku, który sam nie umiejąc się odnaleźć w świecie który zastał po opuszczeniu swojej nory, własnej strefy komfortu, przyciąga do siebie jednostki, które również pogubiły się w tym co dzieje się wokół nich. Pomimo, że Subutex nie pretenduje do miana proroka i duchowego przywódcy zostanie w taką rolę wtłoczony wbrew swej woli a jego kult urośnie do takich rozmiarów, które sama autorka w epilogu skutecznie prześmieje nie mając żadnej litości. Taki bowiem jest ten nasz świat, że Ci którzy nie odnajdują się w tym całym koktajlu konformizmu i nienawiści są na tyle wyposzczeni odnośnie autorytetów, że wezmą w ciemno każdego kto ma w sobie odrobinę charyzmy, a tej Vernonowi nie brakuje.

Mógłbym jeszcze długo rozważać nad tym do jakich refleksji pobudził mnie ostatni, finałowy tom trylogii autorstwa Virginie Despentes, ale przecież nie o to chodzi gdyż wy możecie odnaleźć tutaj dla siebie zupełnie co innego. Tym bardziej myślę, że "Vernon Subutex t.3" to lektura z gatunku tych must-read dla wszystkich którzy zadają sobie jeszcze trud refleksji nad tym po co, dlaczego i jak żyją? Każdy kto szuka swego miejsca, komu nie odpowiada konsumpcjonizm i pusta poza, a zarazem być może tęskni za czasami kiedy "być znaczyło więcej niż mieć", a muzyka miała naprawdę znaczenie. Dla nich wszystkich trylogia "Vernon Subutex" będzie czymś więcej niż kolejną satyrą. Reszta śmiało może sobie darować zarówno poprzednie jak i ten ostatni tom. Ja w każdym razie z żalem odkładam na półkę ostatnią część trylogii i mam ogromny szacun do Virginie Despentes, że symbolicznie posłała w diabły cały ten korowód postaci symbolizujących twarze, które spotykam co dnia w nagłówkach wiadomości, serwisach plotkarskich i wychodząc z domu bo odzwierciedla to moją obawę, że faktycznie chyba ciężko będzie by tego wszystkiego w najbliższej przyszłości nie trafił szlag. Dlaczego? Przeczytajcie sami bo warto! 

poniedziałek, 16 lipca 2018

This is football!



Za nami kolejne mistrzostwa świata w piłce nożnej. Zdecydowanie był to najlepszy turniej jaki przyszło mi oglądać w całym moim dotychczasowym życiu i dlatego poczułem potrzebę aby wyskrobać ten tekst i pozwolić emocjom opaść. Z czystym sumieniem można zachwycać się turniejem w Rosji i nie tylko ze względu na liczne niespodzianki, mnogość bramek i akcji ofensywnych, ale przede wszystkim z uwagi na to, że poraz pierwszy od dłuższego czasu rozgrywki te miały w sobie ducha. 

Jakże był odmienny World Cup Russia 2018 od wszystkich tych turniejów na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat. Wystarczy wskazać choćby turniej z przed czterech lat w Brazylii, który trącił plastikiem i tandetą, a przepych nie był w stanie przykryć wszystkiego co działo się wokół, choćby likwidowanych jeszcze w ostatniej chwili slumsów, które mogły szpecić i odstraszać sponsorów. Gracze bardziej byli zainteresowani finalizowaniem transferów, a gwiazdy mistrzostw były z góry znane. Wszystko przewidywalne i momentami nudne, a na koniec i tak wygrali Niemcy. Na tle Brazylii Rosja jawiła się jeszcze gorzej jako organizator kolejnego turnieju i patrząc na czynniki pozasportowe to rzeczywiście mistrzostwa odbywały się w kraju, który jeżeli chodzi o rozwarstwienie społeczeństwa i łamanie praw człowieka jest obecnie w czołówce światowej. Patrząc jednak czysto sportowo to żal, że to wszystko tak szybko się skończyło.

Polacy zagrali zgodnie z oczekiwaniami i tylko gdzieś w głębi serca łudziłem się poraz kolejny, że ten pompowany przez władze i media balonik nie pęknie z wielkim hukiem. Szkoda tylko, że dostało się tym najbardziej profesjonalnym graczom jak choćby Lewandowski, bo on niestety nazbierał hejtu za wszystkich tych co to potwierdzili stereotyp Polaka, który to po sukcesie ( za taki był uznawany o zgrozo sam awans na mistrzostwa ) myśli tylko o odcinaniu kuponów i zbliżających się wakacjach. Roberta Lewandowskiego wielu Polaków nie lubi, bo jest on zaradny, profesjonalny i ma poukładane w głowie. Obwinianie akurat jego za porażkę można rozumieć jako wyraz frustracji, bo miał facet odwagę powiedzieć szczerze jakie jest nasze miejsce w Europie i na świecie. Ma on moim zdaniem zdecydowanie rację że takie są nasze możliwości na chwilę obecną. Daleko mam do husarii, a zamiast awangardą Europy stajemy się coraz bardziej jej zaściankiem, a słów prezydenta, że "stan polskiego sportu, a zwłaszcza gier zespołowych jest odzwierciedleniem stanu polskiego państwa" , to już myślę nie trzeba więcej komentować :) 

Anglicy w końcu mają fajną, młodą reprezentację, która do tego bardzo dobrze poukładał trener Southgate, moim zdaniem jeden z największych wygranych turnieju obok Dalića. Obie reprezentacje spotkały się za wcześnie bo fajny byłby finał Anglia - Chorwacja, ale tak czy inaczej "Three Lions" wracają do domu z podniesioną głową, a do tego królem strzelców został Harry Kane, któremu się to należało choćby z uwagi na to co reprezentuje całym sobą, nie tylko jako gracz. Chorwację trudno nazywać z kolei objawieniem mundialu, bo każdy kto zna się na piłce choć trochę to już od dawna typował ich w gronie faworytów. W końcu nie przeszkodzono im w zrobieniu wyniku, choć trzeba przyznać że nie mają oni szczęścia do sędziów, którzy tym razem skutecznie wybili ich z uderzenia dopiero w finale. Osobiście żałuję, że Francja wygrała, bo trochę liczyłem że nudny, pragmatyczny futbol nie sprawdza się na mundialu w Rosji. Odpadły Niemcy, odpadły Hiszpania z Portugalią, które to reprezentacje kalkulowały ile wlezie i źle sobie to wszystko wyliczyły. Francja natomiast jakby przejęła pałeczkę po Niemcach, bo wszyscy grali a Francja zdobyła mistrzostwo. Belgia w końcu nie zawiodła, a na więcej jej chyba nie było jeszcze po prostu stać. Szkoda Serbii, a także Islandii, ale najbardziej chyba ujęła mnie za serce reprezentacja Iranu. Skąd oni się wzięli? Niby już były przebłyski na innych imprezach, niby Carlos Queiroz to trener uznany, ale tak czy inaczej Iran jest chyba największym zaskoczeniem tych mistrzostw.

To nie był turniej gwiazd, a turniej drużyn. Tak jakby odżyła idea gry w piłkę nożną, która przecież jest dyscypliną drużynową. Jeszcze chyba nigdy liderzy nie stanęli tak bardzo w cieniu zespołów. Chyba nie było jeszcze tak wyrównanej imprezy na tym poziomie. Nie jeden raz byliśmy świadkami w Rosji, kiedy to drużyna była w stanie pokryć braki i niedobory poszczególnych jej członków. Można było też obserwować jak liderzy w stylu Messiego czy Ronaldo poświęcili swe drużyny na ołtarzu własnego ego. I to właśnie dla mnie jest duch tej gry, który przemówił do nas z rosyjskich boisk i dlatego właśnie tak trudno było żegnać się z tą imprezą. World Cup 2018 Russia na zawsze pozostanie w mojej pamięci, bo mimo ostatecznego niedosytu piłka nożna sięgnęła tam do swych źródeł, a Anglia choć wróciła bez medalu to chwyciła za serce nie tylko mnie i zyskała co najmniej jednego nowego kibica, który razem ze mną dzielnie wspierał Lwy Albionu do samego końca ( ze szczególnym wskazaniem na Harry Kane'a). Może za cztery lata w Katarze rzeczywiście football wróci do domu. Fajnie by było. Tymczasem pora już chyba powiedzieć Goodbye Russia i wyczekiwać rozpoczęcia sezonu w Premier League.

This is football!!!! 

wtorek, 10 lipca 2018

Czerwony pająk - Katarzyna Bonda



Wszystko ma swój koniec i tenże koniec przyszedł też na jedną z najbardziej znanych profilerek polskiego kryminału. O Saszy Załuskiej - bohaterce serii autorstwa Katarzyny Bondy wiele się pisało, z tego co zdążyłem zauważyć to niestety głównie źle. Przyznam szczerze, że trudno mi zrozumieć dlaczego tak wielu czytelnikom nie przypadł do gustu cykl "Cztery żywioły" . Ja osobiście należę do fanów tej serii i bardzo polubiłem tą postać.

"Czerwony pająk" okazał się być uwieńczeniem dzieła na miarę oczekiwań. Już od samego początku, poraz kolejny już zresztą autorka zwraca uwagę ogromem pracy włożonym w budowanie tła dla toczącej się akcji. To co dla niektórych jest wadą tej powieści, czyli mnogość szczegółów i opisów, w moim odczuciu dodaje specyficznego klimatu tej powieści. Mi nie przeszkadzają te dłużyzny i wątki poboczne i nie bardzo rozumiem jak można się przy nich nudzić. Ilość bohaterów może i jest w stanie się równać z "Grą o tron" Martina, ale podobnie jak u niego otrzymujemy tu intrygę najwyższych lotów. Warto więc skupić się i zpamiętać te wszystkie postacie, aby potem czerpać satysfakcję z łączenia tych wszystkich nici.

Katarzyna Bonda stworzyła taką polską "Gomorrę" i pewnie gdyby był to scenariusz serialu bądź filmowy to wszyscy byliby zadowoleni. Problem w tym, że to książka i w związku z ogromem materiału jest mocno obszerna, a to niektórych przeraża. Nie polecam więc "Czerwonego pająka" tym którzy poszukują czegoś łatwego i przyjemnego, bo jest to bardziej wyrafinowana literatura wymagająca uwagi i ciągłej koncentracji. Nie znaczy to jednak, że nie ma tu miejsca na rozrywkę, elementy humorystyczne, czy też słodko-gorzkie aluzje do efektów nie do końca udanej transformacji ustrojowej. Bonda jednym razem z przekąsem, a innym razem potępiajaco ukazuje stopień patologii w polskim życiu publicznym. Różnica pomiędzy politykiem, policjantem, a gangsterem ma charakter tymczasowy, a czasem można się wręcz pogubić w tym kto jest dobry, a kto zły. Zainteresowani zmieniają strony, rozwiązują sojusze i zawiązują nowe, a wszystko to przy udziale służb bezpieczeństwa. Pomimo, że przetasowują się rozgrywający to układ trwa, a każdy niemal jest umoczony. Takie polskie bagienko doskonale narysowane przez królową polskiego kryminału.

Sasza tym razem zaczyna gdzieś w tle toczących się zdarzeń. Zostaje przyćmiona przez walkę gangów o wpływy i kontrolę nad kanałem przerzutowym narkotyków biegnącym przez nasz kraj. Na arenę wkraczają coraz to nowi gracze, kolejni bohaterowie zaznaczają swoją nieobecność, a centralna postać sagi gdzieś jakby w tle. Szybko jednak może się okazać, że zostaliśmy zrobieni w bambuko i Sasza ciągle jest obecna i stanowi ważne ogniwo wydarzeń. Co ma wspólnego główna bohaterka z wojną gangów na Wybrzeżu? Tej frajdy wynikającej z rozwiązania zagadki nie będę nikomu zabierać, zaznaczam jednak ze niemal każdy bohater ma znaczenie dla rozwiązania zagadki i jeśli chcecie mieć naprawdę satysfakcjonujący finał tej książki to należy uważnie śledzić losy każdej z postaci. Zważając na fakt, iż Katarzyna Bonda pisze tę historię z różnych perspektyw i poraz kolejny stawia na wielowątkowość to tylko najwytrwalsi będą w stanie poskładać wszystko do kupy i należycie zinterpretować to co leży za zbrodnią w "Czerwonym pająku". Tym większa satysfakcja z jej uważnej lektury.

Mocno polecam cykl "Cztery żywioły", który Katarzyna Bonda kończy "Wodą" udowadnia w finale czym jest i powinien być dobry kryminał. Nie sugerował bym zniechęcać się po nieprzychylnych opiniach, gdyż to co dla kogoś jest wadą, to dla wytrawnego czytelnika będzie prawdziwą ucztą. Miłej lektury! 

poniedziałek, 2 lipca 2018

Ma być czysto - Anna Cieplak




Ehhh...stary jestem już, bo kiedy czytałem książkę Anny Cieplak to zobaczyłem że język jakim posługują się jej bohaterowie to już całkiem inna bajka niż to jak porozumiewaliśmy się w młodości ja i moi rówieśnicy. Zresztą nie chodzi tylko o sam język, ale również o rodzaj emocjonalności, świat wartości i ogólnie wizję świata. Spokojnie, nie będę tu szedł w banały typu "kiedyś było lepiej", bo pewnie na fali sentymentu każde pokolenie, które dojrzeje ma przekonanie że ich dzieciństwo było wyjątkowe.

"Ma być czysto" to historia o dojrzewaniu, zbyt szybkim, wręcz pospiesznym, które z pewnością utrudnia budowanie tożsamości w oparciu o zdrowe poczucie własnej wartości. W książce Anny Cieplak dzieci chcą być dorosłe ale nie bardzo wiedzą jak. W międzyczasie pochłania ich nieustanna rywalizacja o szukanie akceptacji za wszelką cenę, nawet kosztem własnych granic, które nomen omen są mocno zatarte. Dzieci są tu pozostawione sami sobie przede wszystkim z uwagi na brak rodziców, wzorców, jasnych autorytetów. Anna Cieplak świetnie kreśli obraz polskiego społeczeństwa że wszystkimi jego bolączkami i robi to tak, że książkę czyta się dosłownie jednym tchem. Obnaża przy tym bezduszność i niesprawiedliwość systemu, który uderza w tych którzy bronić się nie potrafią, a ci którzy nauczyli się pływać po powierzchni funkcjonują na innych zasadach i ich zdają się nie dotyczyć te same problemy z którymi zmagają się ci naznaczeni metką "dysfunkcja".

Blisko mi do tematów poruszanych przez Annę Cieplak w tej książce gdyż szlag mnie trafia kiedy zamiast konkretnej diagnozy problemów dzieci i młodzieży w Polsce podejmowane są działania po omacku. Nie można według mnie inaczej postrzegać spłycania trudności w sferze systemu szkolnictwa do kwestii obecności bądź nie gimnazjów w polskiej szkole. Najlepiej chyba odzwierciedlającym problem określeniem, które przychodzi mi do głowy w tym aspekcie są "pozory". Rodzice w "Ma być czysto" pozorują oddziaływania wychowawcze, dziecię udają że liczą się z tym co mówią rodzice, rodziny tylko z pozoru zaspokajają poczucie bezpieczeństwa, a relacje w nich są tylko w deklaracjach oparte na bliskości i zaufaniu. Pedagodzy, kuratorzy i opieka społeczna reagują na to wszystko sztampowo i z wyłączeniem indywidualizmu gdyż nie ma na to czasu i prościej jest władować wszystkich do jednego wora. Wszyscy jakby za wszelką cenę chcieli zapomnieć, że ryba psuje się od głowy.

Nie wiem czy taki miała zamiar autorka, ale wzbudziła we mnie jako czytelniku nastroje niemalże anarchistyczne. Chciałoby się rozpieprzyć ten system od środka i nie pozwolić by jego twórcy nadal udawali, że działa bez zarzutu. Ostrzegam bowiem lojalnie, iż lektura "Ma być ciepło" to gwarantowany koktajl uczuciowy o zabarwieniu bezsilności i frustracji z uwagi na bardzo mocy wydźwięk niesprawiedliwości społecznej. Całe szczęście, że są jeszcze autorzy, którzy nie mają zgody na tę rzeczywistość i kontestują rzeczywistość w której przyszło nam żyć.