Czasem naprawdę nie warto sugerować się opiniami, co może zabrzmieć dziwnie na początku takowej właśnie, no ale gdybym rzeczywiście zasugerował się niezbyt pochlebnymi recenzjami tej książki, które wyraźnie wskazywały wyższość adaptacji filmowej nad powieścią M.L.Stedman to sporo bym stracił. Ogrom emocji, nieprzyjemnych, ciężkich, ale jakże wartościowych jednocześnie. Na szczęście tak mam, że większości rzeczy muszę spróbować na własnej skórze :) Okazja ku temu pojawiła się niespodziewanie gdyż autorka bloga agatoczyta.pl organizowała booktour. W związku z tym, że to dla mnie kompletna nowość to postanowiłem spróbować. Dwie pieczenie udało się upiec przy jednym ogniu.
Najpierw miałem okazję oglądać filmową adaptację książki M.L.Stedman i dzieło Dereka Cianfrance z jednym z moich ulubionych aktorów Michaelem Fassbenderem i Alicią Vikander zrobiło na mnie naprawdę niesamowite wrażenie. Myląca może być zapowiedź filmu, podobnie zresztą jak filmowa okładka książki, gdyż odnosi się wrażenie, że będziemy mieć do czynienia z romansem, albo powieścią typowo kobiecą. Nic bardziej mylnego, jako że "Światło między oceanami" to historia wielopłaszczyznowa i złożona, poruszająca przy tym wątki o charakterze bardzo uniwersalnym. Wracając na chwilę do filmu, niesamowitym jego atutem poza genialnym aktorstwem całej trójki ( bo poza wspomnianym duetem nie należy zapominać o Rachel Weisz ) są zdjęcia. Te krajobrazy na tle tytułowego oceanu, te kompozycje wschodów i zachodów słońca to jeden z największych filmowych hołdów dla przyrody jaki dane mi było oglądać na ekranie i można się rozmarzyć na całego na temat odwiedzenia Australii czy Nowej Zelandii, aby zobaczyć na żywo na ile to kwestia komputerowego retuszu, a na ile naturalne piękno przyrody. Poza tym nie można zapominać o muzyce, która robi atmosferę gdzieś tam w tle pozwalając oddać się bez reszty temu co dzieje się na ekranie, a mimo że wcale nie mamy do czynienia z wielkim tempem, to dzieje się naprawdę wiele. Rewelacyjny film, ale ktoś może zapytać dlaczego sięgać po książkę bardzo świeżo po oglądnięciu filmu, otóż warto to zrobić z uwagi na fakt, iż książka i film jak się okazuje kładą nacisk na zupełnie inne aspekty tej historii.
M.L.Stedman w swojej powieści wchodzi głęboko w głowę Toma Sherbourne, który walczy wciąż z demonami Wielkiej Wojny w której przyszło mu brać udział i jak się okazało odcisnęła ona piętno na jego osobie którego trudno będzie się mu pozbyć. Jest rok 1920 kiedy próbuje uciec przed poczuciem winy i odnaleźć siebie i odpowiedzi na dręczące go pytania natury egzystencjalnej i tym kierowany trafia na wyspę Janus Rock, aby podjąć sie zastępstwa na posadzie tamtejszego latarnika. Spotyka Isabel, młodszą od siebie dziewczynę, która w odróżnieniu od tego pozostającego na granicy życia i śmierci samotnika, jest z kolei pełna życia i spragniona przygody. Jako, że przeciwieństwa mają to do siebie że się zwykle przyciągają, tych dwoje podejmuje decyzje o założeniu rodziny. W tym momencie wydawać by się mogło, iż dziewczyna uratuje Toma od zatracenia i wyzwoli od demonów przyszłości, ale jak to w życiu bywa nie zawsze można postawić znak równości pomiędzy tym co chcemy a co nam los przynosi.
Cudnie się czyta, pomimo tego że z bólem serca i rozpierającym żalem o dylematach wewnętrznych Toma, ale również jego żony. Miałem wrażenie, że w filmie więcej jest Isabel, a w książce właśnie Toma. Możemy więc towarzyszyć mu w trakcie lektury w jego rozważaniach na temat śmierci, jej wyborów, często niezrozumiałych i nielogicznych bo zwykle nie zabiera starców i tych którzy nie bardzo mają ochotę żyć, ale tych którzy znajdują się dopiero na początku swej życiowej wędrówki, tych którzy tego życia czepiają się z całych sił i starają się czerpać z niego garściami. Rodzą się u Toma pytania o kwestie związane z posiadaniem wpływu na własne życie, a z góry narzuconym determinizmem. Toczy się w nim nieustanna walka pomiędzy chęcią wydobycia poraz kolejny uczuć na zewnątrz a lękiem przed kolejnym rozczarowaniem i bólem. Zastanawia się nad kwestiami winy, kary i odkupienia oraz mierzy się z kolejnymi stratami. Nie da się tutaj uniknąć porównań i rozmaitych odniesień do biblijnej historii o Hiobie, choć mnie osobiście irytuje iż ilekroć pojawia się kwestia straty i cierpienia wracamy wciąż do tej właśnie historii nie zadając sobie trudu poszukania innych odniesień. Tom dokonuje wciąż wyborów pomiędzy życiem i śmiercią, nadzieją a bezsilnością i paradoksalnie okaże się, iż kiedy wybiera światło to przyćmi go bezmiar oceanu smutku.
W filmie dla odmiany to Isabel była dla mnie główną bohaterką dramatu. Historia kobiety, żony i matki i dylematy związane z opowiadaniem się i wiernością poszczególnym z tych ról to tak naprawdę główny wątek przewijający się w filmie. Jej siła i wpływ na Toma, znaczenie jej uczucia na podejmowane przez niego decyzje i dokonywane wybory zmuszają widza do myślenia jak rzadko kiedy. Tak samo jak chętnie i z uśmiechem na twarzy śledzi się jej zauroczenie Tomem i uwielbienie dla życia, tak samo rozpada się człowiek wraz z nią w momencie pogrążania się przez nią w depresji i bezradności wobec okrucieństwa losu, przeznaczenia, Boga. No właśnie co bądź kogo możemy oskarżyć o to okrucieństwo?
Na sam koniec pragnę wspomnieć o ostatnim z wątków, który tak naprawdę łączy zarówno film jak i książkę właśnie. Jest nim mianowicie kwestia odpowiedzialności za dokonywane wybory, konsekwencje związane z tymi wyborami. Pojawiają się tu pytania o źródło dobra i prawdy, o prawo człowieka do walki o siebie i swoje szczęście bez względu na cenę. Wreszcie pojawia się kwestia ceny jaką ponosimy za to, że chcemy wzlecieć. Jak pokazuje Stedman, czy wyborów tych dokonują dobrzy czy źli ludzie, czy kierujemy się przy nich dobrymi czy złymi pobudkami to tak naprawdę na końcu przeważnie okazuje się, że " dobro i zło są jak cholerne węże, splatają się ze sobą tak ciasno, że człowiek nie potrafi ich rozróżnić, dopóki obu nie zastrzeli. Tyle, że wtedy jest już za późno".
książka przeczytana w ramach book-tour organizowanej przez blog agatoczyta.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz