niedziela, 31 grudnia 2017

The best of 2017





Rankingi,  rankingi... Kiedy przychodzi do tegorocznego podsumowania roku nie mam jak to zwykle bywało problemu z wyborem najlepszych moim zdaniem książek, filmów czy też muzyki. Pewnie po części wynika to z faktu, iż oprócz tego że przekonałem się do sylwestra, to również zrezygnowałem z kompulsywnego czytania książek i skupiłem się na tych naprawdę dobrych. Tak samo stało się z muzą i kinem, przy czym tu filmy ustąpiły zdecydowanie miejsca coraz lepszym i naprawdę ambitnym serialom ( yeaah Netflix! ). Postaram się więc w miarę krótko i konkretnie podzielić się tym co warte było uwagi w 2017 roku, więc do rzeczy:

KSIĄŻKI 

"Listy do młodego kontestatora" - Christopher Hitchens - to powinna być obowiązkowa lektura w szkole aby powstrzymać nas przed zalewem brunatnych i ograniczonych w myśleniu obywateli. 

"Mikrotyki" - Paweł Sołtys - sentymentalna podróż do czasów młodości w doskonałym zbiorze opowiadań Pawła Sołtysa znanego także jako Pablopavo. 

"Pragnienie" - Jo Nesbo - myślałem, że nie będzie mi dane świętować powrotu Harry Hole, ale Jo Nesbo zrobił niesamowitą niespodziankę swoim fanom i jak się okazało nie zawiódł. Świetny thriller a Harry w doskonałej formie. 

Wszystkie książki znalazły się na blogu więc jeśli ktoś jest zainteresowany szczegółami to niechaj się rozgości i poszpera na blogu. 

FILMY

"Dunkierka" - czyli Christopher Nolan znowu zawalił mnie z nóg klaustrofobicznym lękiem i napięciem żołnierzy złapanych w imadło wojennej machiny. 

"Captain Fantastic" - scenariusz i reżyseria Matt Ross, a w głównej roli świetny Viggo Mortensen jako ucieleśnienie lewicowego buntu przeciw systemowemu zniewalaniu umysłów i dusz. 

"Enklawa" - Goran Radovanovic również o okrucieństwie wojny tym razem z perspektywy dziecka. Piękny, liryczny film dający do myślenia. 

SERIALE 

"Dark" - oryginalna produkcja Netflixa, o której lepiej nie wiedzieć zbyt dużo przed seansem, gdyż jej główne atuty to tajemniczość i napięcie stopniowane z odcinka na odcinek. 

"Stranger things vol 2" - kontynuacja podzieliła fanów na tych którzy mówili o wielkim rozczarowaniu i tych którzy byli zachwyceni. Ja zaliczam się do tych drugich i mocno polecam. 

"Black mirror" - na sam koniec roku Netflix zaprezentował kolejną, czwartą już odsłonę kultowego już w niektórych kręgach serialu. Ja dopiero w 2017 roku zapoznałem się z serią i dawno żaden serial nie dał mi tak myślenia odnośnie kondycji naszego gatunku jak ta produkcja. 

Jak widać powyżej dla mnie Netflix jest zdecydowanym zwycięzcą jeśli chodzi o dostawcę seriali. Nie potrafię się powstrzymać od reklamy tej platformy gdyż testowałem w tym roku wszystkie i nie tylko jeśli chodzi o treści, ale też przyjazny interfejs Netflix zostawia resztę daleko w tyle. 


PŁYTY ROKU 

"Is this the life we reallly want?" - Roger Waters 

"As you were"- Liam Gallagher

"Carry fire" - Robert Plant

Kolejny raz wychodzi u mnie na to, że albo sam staje się dinozaurem, albo po prostu dinozaury rocka pokazują, że mimo iż wszystko poszło do przodu to jeżeli chodzi o rocka to od dłuższego czasu nic ciekawego na rynku się nie dzieje i dlatego legendy wracają i mają się naprawdę nieźle. 

poniedziałek, 11 grudnia 2017

Każdy krok niesie pokój - Thich Nhat Hanh



Stosowanie Zen w życiu codziennym, bo o tym zgodnie z podtytułem mówi ta książka, to sprawa niezwykle trudna. Wynika to przede wszystkim z faktu, iż jako cywilizacja zachodnia wybiliśmy się już na całkiem inny poziom jeśli chodzi o konsumpcyjny model społeczeństwa i nie jest to w żadnym wypadku rzecz rodząca powody do dumy.

"Każdy krok niesie pokój" to manifest życia w zgodzie ze sobą, a co za tym idzie z otaczającym światem. Autor tej niewielkiej książki, którego życiorys nawiasem mówiąc zasługuje na osobną lekturę, w sposób minimalistyczny przedstawia nam to na co inni potrzebują tony papieru. Forma w jakiej to czyni już od początku budzi zaufanie gdyż między innymi dzięki niej to co mówi wydaje się być spójne. Skoro bowiem czytamy o szacunku do wszelkich istnień, w tym zwierząt, roślin i żywiołów, to ja osobiście mam zgrzyt jeśli inni autorzy pisząc o nadmiernej eksploatacji lasów wydają książki przegadane i napakowane często nic nie wnoszącymi ilustracjami na które poszły tony papieru. Thich Nhat Hanh dla odmiany jest spójny, logiczny i mocno przemawiała do mnie jego filozofia zawarta w tej książce. Pewnie trudno tu będzie doszukać się czegoś o czym nie wiedzielibyśmy już wcześniej, a mimo to słowa te przemawiają jak nigdy wcześniej.

Z każdym kolejnym zdaniem książki "Każdy krok niesie pokój" czułem potrzebę zmiany na lepsze. Pojawiał się u mnie w trakcie lektury spokój i swego rodzaju kojąca harmonia. Jednocześnie wraz z ogromną mądrością życiową autora przemawia skromność i pokora, a przede wszystkim brak inwazyjności w dzieleniu się swoją prawdą. Tej ostatniej umiejętności szczególnie brakuje we współczesnym świecie gdzie na porządku dziennym stało się narzucanie innym swoich poglądów w sposób wręcz przemocowy. Osobiście mam wrażenie, iż na tyle jestem przesiąknięty tym "zachodnim" sposobem myślenia, iż zaraz po lekturze mój zapał do wprowadzania zdobytej tu wiedzy w życie mija, a dotychczasowe schematy i przekonania zatrzymują mnie jeśli chodzi o zmianę nastawienia. Szkoda... a może po prostu to jeszcze nie ten czas.

Bardzo mocno polecam książkę "Każdy krok niesie pokój", bo oprócz uniwersalnego przesłania znajdziemy tu wiele prostych do zastosowania technik, które zwiększają naszą uważność na siebie, koncentrację i relaksację, a medytacja nie wydawała się nigdy taka przyziemna i przystępna. Jak pokazuje Thich Nhat Hanh wystarczy odrobina dobrej woli aby poprawić wgląd w siebie a wraz z nim relacje łączące nas że światem i zamieszkującymi go istotami. Warte zaznaczenia jest to, iż proponowane tu techniki są jak najbardziej zgodne ze standardami tradycyjnie rozumianej współczesnej psychologii. 

niedziela, 3 grudnia 2017

Socjopaci są wśród nas - Martha Stout





Z racji tego, iż z socjopatami mamy do czynienia nie od dziś i nie jest to dla nas zjawisko nowe, to pewnie książka autorstwa dr Marthy Stout nie budzi jakiegoś większego "wow". Wiele takich pozycji pojawiło się już na rynku wydawniczym, wiele opracowań socjopatii poświęcono. Mimo wszystko niniejsza książka zasługuje na uwagę, gdyż tak naprawdę dzięki jednej z historii tu zawartej udało mi się osobiście wychwycić takiego socjopatę we własnym otoczeniu. Nie twierdzę, że już wcześniej nie miałem ku temu podejrzeń, ale podczas lektury wszystko nagle zebrało się w jedną całość. Może uda się i wam?

Jak już wspomniałem na początku daleko mi od przerażenia aczkolwiek nie ukrywam, iż ciarki przechodzą mi po ciele kiedy pomyślę, że tak naprawdę średnio cztery na sto osób w moim otoczeniu mogą knuć, spiskować i działać na moją szkodę z uwagi na fakt swojego zaburzenia objawiającego się w największym uproszczeniu tzw. "brakiem sumienia". Im dłużej czyta się książkę Marthy Stout tym większy sens zdaje się mieć taki sposób widzenia socjopaty, tj. jako osoby pozbawionej sumienia. Pomimo, iż ten brak na gruncie emocjonalnym może i powinien budzić współczucie to jednak trudno o nie w momencie kiedy człowiek pomyśli ile może stracić na skutek działań socjopaty, a najgorsze w tym wszystkim jest, że nie będzie najprawdopodobniej mieć o tym pojęcia aż do samego końca. Osoby takie działają bowiem "w białych rękawiczkach" mocno dbając o pozory. Dr Martha Stout w swojej książce skupia się na tych socjopatach, którzy na skutek dużych umiejętności społecznych i umiejętności adaptacyjnych znaleźli się na znaczących stanowiskach i mimo, że niejednokrotnie przyczyniają się do cierpienia wielu ludzi, to bardzo prawdopodobne, iż nigdy nie poniosą konsekwencji swoich czynów, a co gorsza obarczą nimi niewinne jednostki.

Dodatkowym walorem książki Marthy Stout jest fakt, iż w którymś momencie dokonuje ona ciekawego zabiegu. Polega on na tym iż odchodzi od koncentracji na psychologicznym i socjologicznym aspekcie zjawiska socjopatii na rzecz rozważań o naturze filozoficznej na temat genezy i znaczenia sumienia w życiu człowiek. Przytoczone tu badania naukowe i rozmaite eksperymenty psychologiczne stanowią punkt wyjścia do dyskusji na temat odwiecznego dylematu, czy sumienie pomaga czy też przeszkadza w uzyskiwaniu jak największej satysfakcji z życia w społeczeństwie. Podczas gdy niektórym wydawać się może, iż sumienie w tej kwestii przeszkadza choćby z uwagi na niewygodne wyrzuty sumienia to w ostatecznym rozrachunku sprawa wcale nie jest taka prosta. Z jednej strony dylematy natury moralnej rzeczywiście stanowią niejednokrotnie przeszkodę w tym żeby dominować, zdobywać i budować swoją pozycję kosztem innych, słabszych jednostek, lecz z innego punktu widzenia to właśnie fakt posiadania sumienia umożliwia odczuwanie uczuć wyższych takich jak miłość, przywiązanie i empatia. Rodzi się zatem kolejne pytanie - Co tak naprawdę jest źródłem szczęścia i satysfakcji w życiu?. Czy jest to fakt posiadania jak największej pozycji, władzy nad innymi i znaczenia własnej osoby, czy też umiejętność stworzenia wartościowej, bliskiej relacji z drugim człowiekiem? Autorka nie daje jasnej odpowiedzi na ten temat, stara się nie moralizować, a jedynie zachęca do refleksji w tym temacie. Jednocześnie stawia ciekawą hipotezę odnośnie roli sumienia jako pomostu pomiędzy psychologią a szeroko rozumianą duchowością.

Różne można mieć odczucia po zakończeniu lektury książki "Socjopaci są wśród nas". Z jednej strony mało jest tutaj treści, które dla kogoś kto głębiej interesuje się tym obszarem będą stanowiły nowość, a patrząc z drugiej strony jeśli już przebrniemy przez kwestie dla nas oczywiste to znajdziemy wiele punktów widzenia, które mogą stanowić inny, świeży punkt widzenia. Takie są przynajmniej moje odczucia po przeczytaniu tej książki i szczerze ją polecam choćby z uwagi na fakt i z została napisana przez osobę kompetentną ( a różnie z tym bywa), a przede wszystkim że bardzo sobie cenię spojrzenie szerokie, czerpiące z wielu źródeł, modeli i podejść badawczych. Martha Stout tak właśnie bada zjawisko socjopatii - począwszy od kontekstu psychologicznego, poprzez kulturowy, a na duchowości i filozofii kończąc. Bardzo dobra książka, a przypadki tu przedstawione mogą skutecznie pobudzać wyobraźnię, szczególnie przypadek socjopatki, której udawało się przez długi czas pracować jako terapeuta. Jeśli wierzyć, że przypadki tu opisywane mają swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości i powstały na bazie doświadczeń w pracy dr Stout, a przypominają scenariusz thrillera to naprawdę trudno by książka "Socjopaci są wśród nas" nie zaintrygowała czytelnika. 

poniedziałek, 27 listopada 2017

Szpiedzy Mossadu i tajne wojny Izraela - Raviv Dan, Melman Yossi




Mówi się, że najlepsze historie pisze samo życie i ta książka jest tego najlepszym dowodem. Opisywane tu akcje pod egidą jednej z najsłynniejszych agencji wywiadowczych na świecie mogą śmiało służyć jako scenariusz dla niejednego filmu sensacyjnego co zresztą niejednokrotnie stało się faktem. Przyznam, że nie sięgnął bym po tą książkę gdyby nie fakt, iż ukazała się nakładem Wydawnictwa Czarnego. Tylko ono jest w stanie zagwarantować literaturę faktu najwyższego lotu w odróżnieniu do taniej sensacji.

Państwo Izrael ma jedną z najbardziej skomplikowanych historii i jego miejsce na nowożytnej mapie Europy jest okupione krwią przelaną na polu walki, ale i nie tylko. Smutna jest bowiem droga jaką przyszło przejść narodowi żydowskiemu raz poraz dziesiątkowanemu przez nacjonalistyczne systemy i doktryny polityczne oparte na nienawiści i rozmaitych fobiach. Właśnie z uwagi na liczne rany odniesione przez Izrael jak również pełną nieufności postawę wobec jego obywateli na świecie, zrodziła się konieczność stworzenia agencji mającej zapewnić spokój i bezpieczeństwo dla każdego Żyda gdziekolwiek ten  by się znalazł.

Jak dowiemy się z tego opracowania Mosad i powiązane z nim agencje rządowe funkcjonowały nie tylko do działań prewencyjnych, ale aktywnie działały też jeśli chodzi o wyprzedzające ataki na obszarze tak naprawdę  całej kuli ziemskiej. Właśnie ten aspekt działalności Izraela na arenie międzynarodowej budził największe bodaj kontrowersje. Podczas gdy mało kto upomniał się o zbrodniarzy wojennych jak na ten przykład Eichmann, który był jednym z autorów planu ostatecznej zagłady narodu żydowskiego i którego sprowadzono na sprawiedliwy proces , to już inaczej sprawy mają się w przypadku zabójstw na "wrogach" Izraela, które miały miejsce  na terenie całej Europy. Tym większe kontrowersje rodzą się w tym przypadku gdyż te ataki niosły ze sobą przypadkowe ofiary wśród ludności cywilnej. Podobnie rzecz się ma z ofensywnym nastawieniem Izraela i agencji wywiadowczych tego państwa wobec Palestyny, Egiptu czy też Libanu. Pojawia się tu według mnie zasadne pytanie o granicę obrony i usprawiedliwienia dla przemocy. Odwieczna prawda, iż "przemoc rodzi przemoc" może i brzmi kolokwialnie, ale w przypadku państwa Izrael nabiera wymownego znaczenia.

Podsumowując,, "Szpiedzy Mossadu i tajne wojny Izraela" to książka po którą powinien sięgnąć każdy fan literatury szpiegowskiej. Znajdziemy tu wartką akcję, tajemnica goni tajemnicę, rzeczy oczywiste z początku przestają takie być w miarę rozwoju wydarzeń, q ponadto dodatkową grozę budzi fakt, iż wszystko o czym czytamy wydarzyło się naprawdę. Mało tego, takie wywiadowcze rozgrywki dzieją się co dnia i może bierzemy w nich nawet pośredni udział sami nie mając takiej świadomości :) 

niedziela, 19 listopada 2017

Mikrotyki - Paweł Sołtys




No dobra, nie będę ukrywał że Paweł Sołtys zachwycił mnie swoim zbiorem opowiadań i opinia o "Mikrotykach" będzie zdecydowanie entuzjastyczna. Jeśli więc ktoś nie ma ochoty czytać takiej opinii to lojalnie uprzedzam by nie tracił czasu. Jeśli zaś chcecie się dowiedzieć co mnie tak zachwyciło to będzie mi bardzo miło iż pochylicie się nad tą opinią.

Pomimo tego, że określenie języka jakim autor kreśli opowiadania zawarte w zbiorze "Mikrotyki" jako poetyckiego może wydawać się trochę wyświechtane to trudno mi szukać innego słowa skoro ono oddaje prawdę w sposób idealny. Zdania płyną tutaj lekko, zwinnie, a przy tym składane są w sposób niesłychanie metaforyczny i nie bardzo jest tu miejsce na konkrety i nazywanie czegokolwiek wprost. Najzwyklejszy świat, który obserwujemy na codzień i często nie zwracamy uwagi na jego piękno zyskuje jakoby całkowicie  inny wymiar w momencie kiedy opisuje go Paweł Sołtys. Przyznam szczerze, że z twórczością muzyczną Pablopavo nie miałem wiele do czynienia. Dopiero po lekturze tego zbioru opowiadań dałem mu poraz kolejny szansę i właśnie teraz doceniłem wartość jego tekstów.

Przed lekturą spotkałem się z opiniami, które mówią o tym, iż w "Mikrotykach" narrator sili się na wyszukane słownictwo i że niepotrzebnie się nadyma, wręcz popisuje, że uprawia tak zwaną sztukę dla sztuki i w rezultacie nic z tego nie wynika. Pewnie i tak jest, że każdy z nas ma inną wrażliwość i co za tym idzie inaczej przemawia do niego dana treść, ale szczerze mówiąc pojawia się we mnie jakaś wielka niezgoda na niedocenienie piękna tej narracji. Mnogość uczuć i emocji na które możemy się tutaj natknąć tak naprawdę na każdym kroku jest tyleż zauważalna co wprawiająca w zachwyt nad detalami otaczającego nas świata. Podobne wrażenia miałem przy okazji spotkania ze zbiorami opowiadań Patti Smith.

Mikrokosmos u Pawła Sołtysa zdaje się raz po raz przeistaczać w świat na skalę makro. Jak pokazuje nam skutecznie autor, właśnie te drobne szczegóły wokół nas potrafią w rozmaitych momentach naszego życia stać się całym naszym światem. Szczególnie chyba widoczne jest to w okresie naszego dorastania, co tym bardziej stawało się dla mnie namacalne, iż nakreślony przez autora kontekst zbiega się z moim. Szybko się domyśliłem, że jesteśmy niemal rówieśnikami, a okres transformacji w naszym kraju który przypadł akurat na czas wchodzenia przez nas w dorosłość był bardzo barwny i obfitujący w kontrasty. Podsumowując więc, rodzi się we mnie refleksja na ile w odbiorze przeze mnie "Mikrotyków"  miała znaczenie wzrastająca wraz z wiekiem nostalgia i związane z nią coraz częstsze powroty do wspomnień z przeszłości. Z drugiej strony to chyba nie takie aż ważne, gdyż cokolwiek dodatkowo wzmocniło moje wrażenia odnośnie niniejszego zbioru opowiadań, to zdecydowanie te niespełna 150 stron jest warte uwagi i mam nadzieję że uda mi się skusić choć kilka osób. 

poniedziałek, 6 listopada 2017

Dajcie żyć!



Dla tych którzy wymyślili konflikt pomiędzy Heloween a grobbingiem należy się Nobel z zawiści. Miałem zacząć od tego, że właśnie w okolicach listopada zaczyna się ten newralgiczny okres w roku, kiedy "mądrości" odnośnie tego co wypada albo nie, co jest polskim, a co zachodnim świętem bądź też najzwyczajniej w świecie co powinno się, a czego w żadnym wypadku nie powinno, zaczynają zyskiwać na wartości. Powtarzam, miałem tak właśnie zacząć ten tekst, ale w trakcie pisania posta dotarła do mnie smutna refleksja o której gdzieś po drodze ( mechanizm iluzji i zaprzeczania:D) zapomniałem. Otóż to co ma miejsce przy okazji 1 listopada, a później między innymi 11-ego listopada, podczas Świąt Bożego Narodzenia tak naprawdę trwa cały rok. Tendencja ogromnej części naszych rodaków do narzucania innym własnej wizji świata wzrasta w tempie wprost proporcjonalnym do populistycznych działań jedynej słusznej Partii i akompaniamencie episkopatu jako reprezentanta jedynego prawdziwego kościoła.

Człowiekowi serce się kraja kiedy obserwuje postępującą w zawrotnym tempie schizofrenię jeżeli chodzi o poglądy niektórych ludzi, kiedy to zgodność pomiędzy wartościami deklaratywnymi, a wartościami realnymi zatraca się, a mało tego ludzie tacy otwarcie przyznają się do tego, że to co w teorii niekoniecznie w praktyce. Paradoksem w tym wszystkim jest, że to faktycznie na bazie wartości chrześcijańskich zbudowano społeczeństwa pluralistyczne, otwarte i przyjazne. To właśnie z tych wartości wyrosła idea solidaryzmu społecznego i wyrównywania szans. Jakby nie patrzeć na zachodzące w społeczeństwie procesy cywilizacyjne to przed zachłyśnięciem się tymiż zdobyczami nauki i utratą ducha broniły człowieka również i te systemy wyznaniowe, które głosiły ideę miłości bliźniego i poszanowania dla drugiego człowieka. Innymi słowy właśnie między innymi te szeroko rozumiane wartości chrześcijańskie stały u źródła maksymy "Żyj i daj żyć innym". Piszę o tym w czasie przeszłym, bo już tylko nieliczni pamiętają o co tak naprawdę w tym notabene pięknym systemie ideologicznym chodziło, a cała reszta podryfowała hen daleko na wody frustracji i zawiści.

Zawiść i frustracja to uczucia, które trawią niektórych ludzi w naszym społeczeństwie tak mocno, iż nie można już dłużej radzić sobie z nimi poprzez tłumienie ich w sobie i stąd też pewnie pojawia się tendencja do wylewania tego całego jadu na innych, czy tego chcą czy nie. Czasem można nawet odnieść wrażenie, że jeśli nie chcesz w tym wszystkim uczestniczyć i znalazłeś sobie jakąś wyspę w tej przestrzeni w której czujesz się w miarę komfortowo to wspomniani ludzie znajdą sposób żeby Ci zepsuć twój spokój i sączyć ten jad w twe żyły. Dlaczego? Bo nie może Ci być lepiej niż innym! Nie i basta! Cierp człowieku razem z nami! Skoro my nie możemy być szczęśliwi to ty też nie będziesz! 

Niektórzy z nas stawiają sobie pytanie czy ta frustracja i idącą z nią w parze zawiść narodziły się tu i teraz? Otóż nie. W żadnym wypadku. One trawiły tych ludzi od lat tyle że nie dało się już psychicznie wytrzymać ciągłego hamowania potrzeb, znoszenia niepowodzeń i zakłamywania własnej rzeczywistości poprzez  ukrywanie pod dywanem mnogości problemów. Nie dało się dłużej cierpieć w samotności. W związku z tym były dwie opcje do wyboru, albo zmienić się i dążyć do poprawy jakości  swego życia, albo popsuć komfort innym aby samemu poczuć się lepiej. Niestety łatwość drugiego rozwiązania i atrakcyjność jego jest z punktu widzenia takiegoż malkontenta rozwiązaniem "lepszym" dlatego też zostaliśmy wręcz "zgwałceni" do ich stylu życia. Tym bardziej, iż taki schemat funkcjonowania nie jest już marginalizowany, bo coraz dalej nam od społeczeństwa cywilizowanego, a coraz bliżej do barbarzyńskich zwyczajów. 

Sprawa z natury jest bardzo prosta, co nie zmienia faktu że budzi mój ogromny gniew i niezgodę. Otóż ja sam byłem wychowywany w nurcie, iż sam jestem odpowiedzialny za to co złe i dobre w moim życiu, dlatego też przypisuje sobie zasługi i porażki jeśli chodzi o stopę życiową i komfort psychiczny. Nie mam też tendencji do narzucania innym tegoż stylu pod warunkiem, iż nie wiąże się to z krzywdą dla tych którzy sami nie potrafią stanąć w swej obronie. Stąd też zachęcam innych do wzięcia sprawy we własne ręce zamiast zaspokajać własną frustrację unieszczęśliwianiem innych i ściąganiem ich do swego poziomu. Jest wystarczająco dużo przestrzeni dla nas wszystkich o nie trzeba się rozpychać. Innymi słowy jeśli na ten przykład nie pasuje Ci twoja waga to cholera jasna rusz dupę, idź na siłownię, zrób coś ze sobą a nie wmawiaj innym że ich zdrowy styl życia, weganizm itp to dzieło szatana. Jeżeli nie chcesz zachowywać aktywności seksualnej to nie psuj radości z seksu innym. Jeśli nie masz motywacji czy gotowości do zmiany to cholera jasna nie hamuj innych. Nie lubisz odpoczywać, to nie zmuszaj innych do pracy ponad siły. Nie masz pasji i zainteresowań to twój problem i spokojnie zostań sobie przed tv z piwem w ręku, ale wara Ci od tych którzy czegoś chcą. Można by tak bez końca, ale niechaj dane mi będzie zakończyć skandując jeszcze raz z przytupem "Żyj swoim życiem i pozwól żyć innym tak jak tylko im się to podoba". 

poniedziałek, 30 października 2017

Śmiertelność - Christopher Hitchens



Macie tak czasem, że poznajecie twórczość jakiegoś autora i czujecie swego rodzaju braterstwo dusz? Ja w każdym razie coś takiego czuję odkąd przeczytałem pierwsze wersy "Listów do młodego kontestatora". Od tamtego czasu ilekroć sięgam po pozycje, które wyszły z pod ręki Christophera Hitchensa, mam wrażenie iż czyta on w moich myślach i daje po emocjach ile tylko się da. 

"Śmiertelność" to tak naprawdę autobiograficzna podróż po świecie umierania,  gdzie inteligentnego, kreatywnego idealistę pożera nowotwór. Choroba zabiera mu sukcesywnie możliwość nieograniczonego czerpania ze świata i komentowania otaczającej rzeczywistości, co akurat dla tego człowieka, jest jakoby stratą tym bardziej dotkliwą. Większą część swego życia był on przecież aktywny intelektualnie i słynął z tego iż żonglował językiem i kontestował świat domagając się oddania należytego miejsca w naszym życiu dla rozumu wiedzy i doświadczenia. Nie zgadzał się na ferowanie sądów opartych na krzywdzących przekonaniach, zabobonach czy wątpliwych wierzeniach  bez pokrycia w faktach. Niezbyty dowód to wartość nadrzędna w dyskursie prowadzonym przez Christophera Hitchensa, ale od rozmaitych innych myślicieli, którzy zaznaczyli się w historii odróżniał się przede wszystkim tym, iż nie interesowało go rozważanie dla samego rozważania, ale swoim słowem dążył do wyrównywania szans i często zdarzało mu się stawać w obronie tych najsłabszych, którzy przez system zostali wyrzuceni poza nawias.

"Śmiertelność" nie jest może książka zbyt obszerną i tak naprawdę w odróżnieniu od innych pozycji Hitchensa, które dane mi było czytać nie wnosi aż tak wiele pod refleksję jeżeli chodzi o konstrukcję świata w którym żyjemy. W zamian za to otrzymujemy natomiast bardzo osobistą rozprawę z absurdami i ograniczeniami ludzkiej egzystencji. Christopher Hitchens raz po raz złości się na postępującą degenerację własnego ciała, aby chwilę później uznawać własną bezsilność odnośnie tejże sytuacji. Przychodzą momenty gdy zdaje się łapać oddech i zbierać siły do walki z chorobą aby zaraz potem przyjmować z pokorą wyrok ślepego losu. Do samego końca pozostaje natomiast wierny swoim ideałom i nie szuka ukojenia w oddaniu się woli bożej. Mało tego z charakterystyczną dla siebie satysfakcją wykorzystuje naciski na własną osobę odnośnie nawrócenia i pełne nienawiści ataki ze strony "pseudochrześcijan" do tego aby obnażyć tą pełną obłudy stronę zinstytucjonalizowanych ruchów religijnych. Zyskujemy dzięki temu kolejny raz możliwość, aby podziwiać kunszt i poczucie humoru tego wielkiego myśliciela, które to nawet w obliczu agonii są na najwyższym poziomie.

Bardzo mocno polecam "Śmiertelność" Christophera Hitchensa wszystkim tym, którzy mają umysły otwarte, nieobca jest im kontestacja zastałych reguł i wartości, a także tym którzy mają ochotę poznać inny od konwencjonalnego model przeżywania choroby i zbliżającej się śmierci. Jeśli zaś wam się spodoba to koniecznie sięgnijcie po pozostałe jego książki.  

poniedziałek, 23 października 2017

Topografia pamięci - Martin Pollack


Kto lubi literaturę faktu to z pewnością zna Wydawnictwo Czarne, a co za tym idzie doskonale się już pewnie orientuje, iż wybór książek do lektury z tych wydawanych ich nakładem rzadko zdarza się być wyborem nietrafionym. "Topografia pamięci" potwierdza ten fakt doskonale i osobiście nie żałuję iż koniec końców udało mi się zabrać za tę książkę, a trochę się zbierałem.

Martin Pollack w swoich esejach snuje rozważania na temat roli pamięci w życiu człowieka, a kształtowaniu ludzkich losów, a przede wszystkim pochyla się nad jej wybiórczością i kruchością ludzkich wspomnień. Co natomiast przede wszystkim chyba pozostało mi w ramach refleksji na temat jego tekstów to kwestia jak różnica perspektyw w oglądaniu pewnych sytuacjach wpływa na fakt ich zapamiętania. Okazuje się bowiem, co pewnie nie jest jakąś nowością ale i tak uderza jeszcze mocniej z kart tej książki, że te same wydarzenia mogą zapisać się zupełnie inaczej w pamięci ich świadków, a to w zależności jaką rolę w tych wydarzeniach pełnili.

Pamięć ludzka może być naszym ogromnym sprzymierzeńcem jak również bywa zgubna, a przechowywane w niej traumy z przeszłości mogą człowieka złamać jeżeli nieumiejętnie się do nich zabieramy i bezpardonowo omijamy mechanizmy obronne, które przecież mają do spełnienia określoną funkcję i nie wzięły się u nas bez powodu. Jak ogromne są to szkody miałem okazję nieraz obserwować przy okazji swojej pracy, która często wiąże się z interpretacją wspomnień. Ludzie bywają ignorantami jeżeli o te właśnie wspomnienia chodzi, a w jaki sposób można wykorzystać pamięć, bądź też kompletnie zaprzepaścić jej dobrodziejstwa, o tym właśnie próbuje nam opowiedzieć autor "Topografii pamięci". Pewnie każdy znajdzie tu coś innego dla siebie gdyż jak się okazuje temat jest obszerny i znajdziemy tu rozmaite odniesienia począwszy od próby rozliczenia się z demonami nazizmu, a na fascynacji granicami kończąc. Może się okazać zatem, iż dla każdego ta książka będzie znaczyć coś zupełnie innego o to moim zdaniem jest jej podstawowy atut zważywszy na obrzydliwą tendencję do zawłaszczania pamięci i nadawania jej jednej, jedynej, zamkniętej i ograniczonej w swej istocie interpretacji potrzebnej tylko i wyłącznie do prowadzenia perfidnej gry polityczno-psychologicznej.

Książka Martina Pollacka pojawia się w trudnym czasie kiedy tak naprawdę mało jest miejsca na swobodną i w miarę spokojną refleksję nad historycznymi uwarunkowaniami relacji pomiędzy sąsiadami w naszej części Europy. Wydaje się momentami iż wszelkie próby inteligentnej i cywilizowanej dyskusji nad genezą tego co się między nami wydarzyło są skazane na niepowodzenie, ale może właśnie taki sposób nienarzucającej się refleksji w postaci esejów, dzielenia się wspomnieniami i doświadczeniami (zwłaszcza tymi traumatycznymi) jest metodą na przebrnięcie przez cały ten bełkot i zacietrzewienie. Miejmy nadzieję, że tak właśnie będzie, bo zdecydowanie nie można odmówić Pollackowi wrażliwości i wyczucia, co z uwagi na stygmat jaki nosi z uwagi na swoje pochodzenie działa na jego korzyść w obecnej rzeczywistości. Myślę, że nikogo nie trzeba uświadamiać co do tego, iż ogromną część naszego społeczeństwa cechuje raczej niska tolerancja nie tylko dla sąsiadów z zachodniej granicy a przy tym paradoksalnie coraz popularniejsze są ruchy neonazistowskie. Tym samym książka której autorem jest Austriak dokonujący rozliczenia z ojcem, który jak się okazuje w czasie wojny dokonywał pogromów na ziemiach polskich może być właśnie tym remedium jakiego potrzebujemy do tego aby oczyścić pamięć zbiorową. Ja w każdym razie ze swojej strony gorąco ją polecam! 

czwartek, 12 października 2017

Dziewiąty grób - Stefan Ahnhem



Stefan Ahnhem i jego cykl kryminalny z Fabianem Riskiem już jakoś tak zadomowił się na mojej półce w audiotece, że nie wyobrażam sobie innej sytuacji jak śledzenie kolejnych przygód tego śledczego właśnie w formie audiobooka i do tego w towarzystwie rewelacyjnego Mariusza Bonaszewskiego. "Dziewiąty grób" zgodnie z oczekiwaniami to kolejna po "Ofierze bez twarzy" dawka mocnych wrażeń, a Pan Mariusz znowu daje radę.

Jak to zwykle bywa z debiutami, mają one jeszcze pewne niedociągnięcia i mankamenty, które jednak u dobrych autorów zostają poprawione w kolejnych książkach. Tak właśnie dzieje się u Stefana Ahnhema. Wprawdzie "Ofiara bez twarzy" bardzo mi się podobała i nie zawiera zbyt wiele braków, aczkolwiek "Dziewiąty grób" jest według mnie książką lepszą, bardziej dopracowaną, a sama intryga jest jeszcze bardziej skomplikowana, a przy tym trzyma się kupy i moim zdaniem nie jest w żaden sposób naciągana. Czytelnik jest raz za razem wprowadzany w błąd, a kiedy już zaczyna mu się wydawać, że wszystko wie to okazuje się że tak naprawdę jest w wielkim błędzie. Nawet na samym niemal końcu kiedy już dane nam będzie poznać sprawcę, napięcie nie mija gdyż wtedy z kolei przyjdzie nam z zapartym tchem śledzić wyścig Policji z... W tej książce nic nie jest takie jak wydaje się być i to jest bodaj najlepszą rekomendacją dla każdego thrillera.

Postać Fabiana Riska może niektórych irytować swoim niezdecydowaniem zwłaszcza jeżeli chodzi o życie osobiste i rozterki sercowe, natomiast mnie osobiście ta lekka nieudolność przekonuje jeszcze bardziej do śledczego Riska. Staje się on bowiem jeszcze bardziej realny, ludzki poprzez swoje niedoskonałości. Poza tym, wprost proporcjonalnie do nieporadności w życiu osobistym Fabian imponuje skutecznością i przede wszystkim intuicją jeżeli chodzi o swoją pracę. Jego instynkt i nos niczym u psa gończego nie pozwalają na to by zwieść się fałszywym tropom i wabikom pozostawianych przez sprawcę grupie pościgowej.

Przyznam szczerze, iż drażnią mnie wszelkiego rodzaju porównania i marketingowe chwyty promujące pisarzy takich jak Ahnhem na plecach znanych już królów thrillerów jak choćby Jo Nesbo. Więcej z tego zniechęcenia i kreciej roboty niż potencjalnych czytelników. Myślę sobie, że książki Stefana Ahnhema są  w stanie skutecznie obronić się same i nie potrzeba tu sztucznego napędzania popytu. Podobnie jak miało to miejsce w przypadku "Ofiary bez twarzy" tak i "Dziewiąty grób" to historia z najwyższej półki i bez żadnych wątpliwości polecam ją fanom mocnej jazdy z pod znaku skandynawskich thrillerów, gdzie wątek obyczajowy jest w stanie iść w parze z naprawdę brutalną historią kryminalną. Bez względu więc na to czy podobał się wam Nesbo czy Larsson, warto dać szansę Ahnhemowi bo jego Fabian Risk jest w stanie uciagnąć intrygę najwyższych lotów. 

piątek, 6 października 2017

Mężczyźni objaśniają mi świat - Rebecca Solnit



Jeśli facet sięga po książkę taką jak ta to często spotyka się conajmniej że zdziwieniem, czasem z politowaniem, a w skrajnych przypadkach budzi się w stosunku do niego dziwna podejrzliwość. Stwierdzić wtedy, że taki po prostu mamy klimat to popełnić coś więcej niż nietakt. Bardziej należałoby jednak moim zdaniem celować w tezę i nie bójmy się tego mówić wprost, iż jest to jeden z przejawów nierówności na poziomie płci i akceptacja takiego stanu rzeczy równa się z uznaniem dla tej bądź co bądź patologicznej sytuacji. 

Przyznam szczerze, że nie spodziewałem się po tej książce aż tak głębokiej diagnozy jeśli chodzi o problemy kobiet w świecie, który jak się okazuje rzeczywiście jest mocno zdominowany przez męską perspektywę. Czasem zwykła zmiana punktu widzenia może zdziałać naprawdę cuda jeśli chodzi o obserwację pewnych istotnych zjawisk społecznych. Niby nie jest to jakieś odkrycie, ale niestety często o tym zapominamy kiedy trzymamy głowę we własnym tyłku. Od razu zastrzegam w tym miejscu, iż nie oceniam i nie wytyka nikogo palcami, bo kiedy o tym piszę mam na myśli przede wszystkim własną osobę. Jest to dla mnie tym bardziej zaskakujące odkrycie gdyż gdzieś tam zawsze miałem się za osobę tolerancyjną i co chyba najważniejsze daleki mi był męski szowinizm i protekcjonalizm. Oczywiście nie jest tak, iż na skutek lektury esejów autorstwa Rebecci Solnit nie odkryłem w sobie jakiejś ukrytej nienawiści i podszytych przemocą zachowań wobec kobiet, no ale niestety muszę przyznać, że sformułowanie "nie wszyscy mężczyzni" często gości w moim słowniku. Gdyby tłumaczyć i wyjaśniać w tym momencie wszystko, łacznie z kontekstem tego sformułowania, nie było by wtedy sensu sięgać po tę książkę więc zainteresowanych odsyłam do lektury.

Teksty, które znajdziemy w tej książce zwracają naszą uwagę na fakt, iż żyjemy w kulturze, która w znacznym stopniu daje przyzwolenie mężczyźnie na dominację w relacji z kobietą. Czasami dzieje się to wprost i zarazem przy użyciu brutalnych metod, kiedy fakt ten odbywa się na zasadzie gwałtu, a innym razem mamy do czynienia z dewaluacją, ośmieszaniem czy protekcjonalnym traktowaniem. Wszystkie te sytuacje łączy fakt, iż u podłoża tych zachowań leży przekonanie o prawie do decydowania za kobietę w większości istotnych kwestii dotyczących jej ciała, uczuć, przekonań, a w rezultacie całego życia. Dochodzi tym samym do paradoksalnych sytuacji, kiedy to za gwałt obwiniana jest sama ofiara, a to z uwagi na wygląd, a to przez ubiór, innym razem przez gesty i choćby sam fakt, iż "na własne życzenie"  znalazła się w "ryzykownej sytuacji". Ten sposób myślenia jest tak mocno zakorzeniony w naszej kulturze, iż przyznam szczerze, że kiedy analizowałem swój sposób myślenia to sam złapałem się na pewnych automatyzmach w takim toku myślenia. Zresztą sam fakt, iż w strategiach obrony kobiet większą uwagę skłania się w kierunku instruowania ich w kwestiach tego jak zapobiegać atakom na własną osobę ( sztuki walki, odpowiedni wybór, nie wychodzenie samej po zmroku, bądź w niebezpieczne miejsca) zamiast uderzając w przemocowe wzorce i zachowania u mężczyzn zaraz u ich zarania, budzi coś na kształt odrazy u każdego kto pozwoli sobie na uczciwy ogląd i ocenę tych zjawisk.

Wiele instrumentów stosowanych jest do tego, aby utrwalić w społeczeństwie patriarchalny model, poczynając od sformułowań językowych, które wzmacniają i bronią pewnych patologicznych tak naprawdę zachowań i postaw ( co dzieje się paradoksalnie w dobie tak aktywnych przecież ruchów wolności owych), a na dyskredytacji postulatów feministcznych kończąc. Najsmutniejsze jest chyba to, iż w tym całym procederze biorą też udział same kobiety, to jest te z nich, które bronią modelu kobiety jako matki, gospodyni, poslusznej mężczyźnie i nastawionej na zaspokajanie jego potrzeb kosztem swoich. Oczywiście mają prawo żyć po swojemu, nawet jeśli tym samym rezygnują z rozwoju i elementarnych praw, szkoda tylko że jednocześnie przy tym dołączają się często do tych mężczyzn, którzy atakują kobiety mające ochotę żyć inaczej realizując się zawodowo, rozwijając swoje pasje i zachowania, żyjąc w związkach nastawionych na inne cele niż tzw. model tradycyjny itp. Kiedy czyta się komentarze krytyczne 

Upolitycznianie roli kobiet poprzez prawne dyspozycje odnośnie własnego ciała, życia i myślenia, które zdawały się odchodzić do lamusa znowu przeżywają renesans przynajmniej w naszym kraju.  Plany dotyczące zmian w prawie, dyskusje na poziomie mikro i makro coraz częściej zniżają się do poziomu rynsztokowego, kiedy zwyczajnie dochodzi do lżenia kobiet, które biorą udział w marszach w obronie swych praw czy głośno mówią o swojej krzywdzie. Marginalizacja tych problemów, wyparcie ich że świadomości społeczeństwa odbywa się już nawet nie przy cichym lecz jawnym wsparciu rządzących. Tym bardziej zyskują na wartości książki jak ta, której autorką jest Rebecca Solnit i myślę, że powinna ona trafić pod rozwagę każdego dla kogo idee takie jak wolność i równość mają znaczenie. Gorąco polecam książkę "Mężczyźni objaśniaja mi świat" 

sobota, 30 września 2017

24 na dobę - Janusz Mika




Nie dane by mi było pewnie przeczytać tych opowiadań gdyby nie pewna sympatyczna osoba, która podarowała mi tom autorstwa Janusza Miki. Szczerze mówiąc, nie słyszałem do tej pory o tym autorze, a że do Joanny Stovrag (bo ona umożliwiła mi zapoznanie się z "24 na dobę") żywię ogromną sympatię to jakoś tak z góry założyłem sobie, iż nie zaszkodzi przecież dać tej książce szansy zwłaszcza, że lubię krótkie formy. Z Joanną zresztą było podobnie jeśli chodzi o lekturę "Chwili na miłość". Żyjemy niestety w takim świecie, że reklama jest w stanie sprzedać wszystko, nawet największy gniot, a okładka i gadżety związane z nową pozycją czynią z niej bestseller. Tym samym nie pozostaje na rynku zbyt dużo przestrzeni dla książek dobrych, które muszą obronić się same, no ale od czego jest poczta pantoflowa. 

Jest w opowiadaniach Janusza Miki przede wszystkim chyba niedopowiedzenie. Taka jakaś przestrzeń, która pozostaje kiedy wybrzmi już ostatnie zdanie, chociaż ono samo paradoksalnie czasem potrafi być tak dosadne jak tylko się da. Mimo to czytelnik, a w każdym razie ten tutaj niżej podpisany, pozostaje właśnie z taką jakąś czarną dziurą, którą może wypełnić tylko jego wyobraźnia. Wszystkie 24 utwory, które złożyły się na ten zbiór stanowią mieszankę stylów i tak naprawdę będzie tu miejsce na bardzo szeroki wachlarz gatunkowy, a struny jakie Janusz Mika poruszy w nas za pomocą swych opowiadań stworzą całą gamę począwszy od tych sentymentalnych, a na nutach grozy kończąc. Wraz z jego bohaterami wybierzemy się w podróż nie tylko po krakowskich zakamarkach, ale przede wszystkim poznamy najskrytsze ścieżki ludzkiej duszy ze schowanymi na jej dnie sekretami.

Ludzie u Janusza Miki ukazują się nam tylko na moment, a mimo to przy użyciu kilku zdań są w stanie wzbudzić w nas masę emocji i raz poraz budzą w nas odrazę, współczucie, czy też zwykłą litość, czasem nawet przerażenie. Potrafią nas zaskoczyć, wzbudzić refleksję nad kruchością i przypadkowością naszego ludzkiego losu, ale przede wszystkim chyba uczą nas, że stereotypowe postrzeganie może sprowadzić na manowce bardziej niż byśmy się tego spodziewali. W opowiadaniach tu zawartych może okazać się zwykłym bandziorem, a belfer nad którym się litujemy, gdyż nie potrafi się obronić przed złośliwością że strony swych uczniów okazuje się chować trupa w szafie ( no nie dosłownie oczywiście :D) Ironia, czasem sarkazm to nieodłączni towarzysze bohaterów Janusza Miki, a to co mocno wybrzmiewa na koniec lektury to potrzeba zdystansowania się do siebie i świata, a co za tym idzie chęć puszczenia wodzy wyobraźni tak jak czyni to autor "24 na dobę"

Polecam serdecznie tę książkę każdemu niezależnie od waszych preferencji gatunkowych i nie radzę się jakoś szczególnie nastawiać na to co tu znajdziecie bo myślę, że będzie to zupełnie coś innego niż się spodziewacie. Mi osobiście bardzo się podobało i cieszę się, że dobra literatura potrafi przetrwać i dotrzeć do czytelnika nawet na przekór prawom rynku, bo jak się okazuje "podaj dalej" jest w stanie konkurować z wielkim marketingiem

piątek, 22 września 2017

Folwark zwierzęcy - George Orwell






Są takie lektury, które dla ich zrozumienia i odpowiedniej interpretacji potrzebują by czytelnik dojrzał i dlatego po ponownej przygodzie z "Folwarkiem zwierzęcym" Orwella mogę w końcu stwierdzić, że w pełni doceniam fenomen i dociera do mnie przekaz tego wybitnego dzieła. Myślę sobie przy tej okazji, iż warto tak już na dojrzale, po latach wrócić do tych lektur szkolnych, które zniechęcały mnie przede wszystkim tym, że "trzeba" je było czytać, ale też i pewnie dlatego iż nie byłem na nie jeszcze wtedy gotów.

"Folwark zwierzęcy" to przede wszystkim doskonała satyra na rosyjską rewolucję, ale jej przesłanie nie kończy się na tym aspekcie. Jest to krytyczne spojrzenie na wszelkiego rodzaju rewolucje, które zdaniem Orwella skazane są po jakimś czasie na ideologiczną porażkę z uwagi na postępujące zepsucie swych przywódców, którzy po dojściu do władzy zapominają o ideałach, a do głosu zaczynają dochodzić egoistyczne przesłanki o partykularne interesy. Dzieje się tak z uwagi na bierną postawę mas, których zadaniem powinno być według Orwella dążenie do wymiany liderów po zrealizowaniu przez nich zadania jakim jest dokonanie przewrotu. Warunki towarzyszące walce i zadania, które stają przed rządzącymi w okresie pokoju to dwie różne sprawy i choćby dlatego stery powinny być przejęte przez masy wystarczająco szybko, bo w przeciwnym razie cele przewrotu zostaną zatracone.

Uniwersalny wydźwięk książki Orwella jest tym bardziej zasługujący na uwagę, iż był on od zawsze zwolennikiem lewicy. Przedstawiony zatem przez niego obraz zdegenerowanych elit i wyzysku mas w imię pięknych haseł zyskuje więc jeśli chodzi o obiektywny obraz. Jego rozgoryczenie postawą Wielkiej Brytanii wobec sojusznika w postaci Związku Radzieckiego jest tym większe iż wiązało się to z cenzurą w ramach publicznej dyskusji, co bezpośrednio spotkało zresztą samego Orwella. Świadczą o tym jego refleksje zawarte w przedmowie, która zresztą pomaga w lepszej interpretacji dzieła. Autor nie zostawia bowiem wątpliwości co do swych zamiarów przy pisaniu "Folwarku..." i co do przyczyn, które utrudniały temu dziełu ujrzenie światła dziennego.

Manipulacje że strony władzy, dbanie o zachowanie przywilejów i tworzenie alternatywnej rzeczywistości, w którą uwierzyła duża część mas są w "Folwarku zwierzęcym" chyba jeszcze bardziej widoczne i budzą ( przynajmniej u mnie) jeszcze większy gniew niż miało to miejsce w "Roku 1984". W moim odczuciu, choć forma w jakiej przemawia do nas Orwell w obu przypadkach jest zgoła inna to alternatywna rzeczywistość przedstawiona przy pomocy dystopii jest równie przerażająca co ta opisana przy użyciu satyry. Inteligencja i humor że strony mistrza dorównują trafności jego spostrzeżeń co do mechanizmów systemów totalitarnych, a na dodatkową odwagę zasługuje również odwaga w mówieniu rzeczy niewygodnych i niepopularnych w tamtym okresie.

"Folwark zwierzęcy" jak już wspomniałem wcześniej jest dziełem uniwersalnym, a mimo że autor wprost wskazuje na konkretne wydarzenia, które stały się celem tejże satyry, to trudno nie doszukać się tu również analogii do sytuacji w naszym kraju, gdzie z łatwością można odnaleźć znajome nuty. Smutne to zwłaszcza kiedy weźmiemy pod uwagę bierność mas, które niczym owce u Orwella bezmyślnie powtarzają tą samą modłę i bezkrytycznie ufają tym, którzy żerują na irracjonalnym strachu przed zagrożeniem którego tak naprawdę nie ma. Tak samo też jak folwarczne świnie manipulują faktami, tak i też stawiane nam są przed oczami zakłamane "paski informacyjne" i rozmaite sondaże piorące co słabsze umysły. Tym bardziej warto czytać Orwella. Z tym że czytać należy go ze zrozumieniem, a ja już ostrzę sobie apetyt na kolejne jego książki. 

sobota, 16 września 2017

Chłopiec z Aleppo, który namalował wojnę - Sumia Sukkar




Jakoś tak po cichu, bez echa przemknęła ta książka na naszym rynku wydawniczym. Swego czasu rzuciła mi się w oczy okładka, ale zwyczajnie nie wczułem się w klimat i nie zwróciłem wtedy większej  uwagi na tę pozycję. Szczerze mówiąc, pomimo tego iż ostatecznie bardzo przypadła mi do gustu ta historia to wciąż nie jestem przekonany do projektu okładki, która moim zdaniem bardziej zniechęca niż intryguje.

"Chłopiec z Aleppo, który namalował wojnę" to debiut, ale ten z rodzaju gdzie czytelnik ( tudzież ja) rozdziawia japę i wydaje okrzyk "Wow!". Jest to powieść bardzo emocjonalna, poruszająca ważny temat i myślę, że powinni go wziąć pod uwagę przede wszystkim Ci, którym tak łatwo przychodzi ocena uchodźców i ich motywacji przy próbie osiedlenia się w Europie. Piekło wojny w Syrii zostało w książce Sukkar oddane w sposób bardzo sugestywny, a specyficzny punkt widzenia narratora, którym jest autentyczny chłopiec jeszcze dodaje grozy całej historii. 14-letni Adam wprowadza nas w wydarzenia, które położyły piętno na jego kraju poczynając od pierwszych sygnałów wzbudzających niepokój, a na ucieczce w ochronie resztek godności i przede wszystkim życia kończąc. Wraz z nim poznajemy jego rodzinę, której wszyscy członkowie bez wyjątku, czy to kobiety czy mężczyźni przejdą prawdziwą gehennę zanim zaczną salwować się ucieczką. 

Dla dorastającego chłopca wydawać by się mogło, że nic bardziej nie jest w stanie zaburzyć jego świata niż śmierć kogoś kto najlepiej go rozumiał, to jest jego matki. Tym bardziej jeżeli ma on duże trudności w zyskaniu tegoż zrozumienia i akceptacji że strony rówieśników, co z kolei wynika z jego trudności poznawczych. Wprawdzie siostra Adama stara się wypełnić pustkę po śmierci matki i opiekuje się nim jak tylko potrafi, ale trudno jest zapewnić poczucie bezpieczeństwa w przypadku takiej właśnie traumy. Jakby tego było mało wybucha powstanie. Jak to zwykle bywa przy wszelkiego rodzaju przewrotach, na początku jest bardzo romantycznie o powietrze przepełnia nadzieja i atmosfera uniesienia. Szybko jednak ustępują one krwawemu terrorowi reżimu, który próbuje ten przewrót zdławić, a najbardziej poszkodowanymi będą niestety cywile.

Jak odnaleźć się w sytuacji kiedy nie ma co jeść? Jak odróżnić przyjaciół od wrogów? Jak poradzić sobie z kolejnymi stratami i jak pojąć to co tak naprawdę z założenia jest niepojęte? Z takimi dylematami przyszło się zmierzyć bohaterowi książki "Chłopiec z Aleppo, który namalował wojnę". Sumia Sukkar pozwala nam wczuć się w sytuację dziecka, które wraz ze swoimi bliskimi przeżywa gehennę. Ktoś może powie, że takich książek jest wiele, ale chyba jednak ciągle za mało jeśli obserwować reakcje choćby w naszym kraju na ewentualność udzielenia schronienia imigrantom między innymi z terenów objętych wojną. Wojna dotyka każdego bez wyjątku, dzieci, kobiety i mężczyzn. Wobec jej okrucieństwa nikt nie pozostaje bezpieczny stąd też dziwić może wybiórczość w kwestii komu należy się a komu nie należy pomoc i schronienie. Taką właśnie prawdę wyniosłem ja z książki którą popełniła Sumia Sukkar, a zrobiła to w taki sposób jakby sama była naocznym świadkiem przedstawionych tu wydarzeń. Może tak jak jej główny bohater malował wojnę, tak i ona swoją powieścią namaluje empatię w sercach tych najbardziej zatwardziałych. 

niedziela, 10 września 2017

Pogorzelisko ( 2010) - Denis Villeneuve



"Pogorzelisko" jest jednym z najważniejszych filmów jakie widziałem w swoim życiu i nie przesadzam ani trochę pisząc te słowa. Długo dałem mu czekać zważywszy, że już ładne parę lat temu polecał mi ten film znajomy zaznaczając, iż trzeba go po prostu zobaczyć. No cóż, wtedy zareagowałem podobnie jak pewnie większość czytających początek tej opinii, to znaczy że sporym sceptycyzmem. Pozostaje mi mieć nadzieję, że się go jednak wyzbędziecie.

Bliźnięta Simon i Jeanne w momencie śmierci swojej matki zostaną poddani największej próbie w swoim życiu. Podczas czytania testamentu dowiadują się nie tylko o tym, iż ich ojciec żyje ale też, że mają brata o którego istnieniu dotąd nie wiedzieli. Matka zostawiła przed nimi pewną misję do wykonania. Otóż mają dostarczyć swemu ojcu i bratu zapieczętowane listy, a wtedy dopiero mogą dokończyć płytę na jej nagrobku. Dopóki obietnica, której jej nie udało się spełnić osobiście nie zostanie spełniona dopóty ona spoczywać będzie w nienazwanym grobie. Jaką historię swego pochodzenia odkryją bliźnięta? Jak wpłynie ona na ich dalsze życie i z jakimi traumami przyjdzie im sobie poradzić? O tym dowiemy się krok po kroku składając do kupy poszczególne elementy układanki, które na początku rodzą kolejne pytania zamiast dawać oczekiwane odpowiedzi.

Nie chciałabym zbytnio zdradzać więcej odnośnie samej treści "Pogorzeliska", gdyż sam na szczęście uniknąłem spojlerów czytając fragmenty recenzji tego filmu w sieci i dzięki temu zrobił on maksymalne wrażenie jakie chyba mógł zrobić na widzu, który pozwoli sobie na przeżywaniu obrazu Denisa Villeneuve w skupieniu. Nie będę też z wiadomych względów rozpisywał się nad kunsztem reżysera i innych jego walorach technicznych, bo filmoznawcą czy krytykiem nawet domorosłym nie jestem. To co skłoniło mnie do napisania tej opinii, to przesłanie tego filmu, które mimo iż historia dotyczy wojny domowej w Libanie i tamtejszej specyfiki społecznej jest jak najbardziej przesłaniem uniwersalnym i co najważniejsze bardzo istotnym z punktu widzenia obecnych wydarzeń i zachodzących procesów społecznych, które są co najmniej niepokojące. Obraz Villeneuve porusza bowiem kwestie związane z winą, odkupieniem, nienawiścią i przebaczeniem. Mówi o fundamentalnych wartościach człowieka, które zatracają się w momencie nastania nurtów nacjonalistycznych i fundamentalistycznym podejściu do wiary. Opowiada o znaczeniu pochodzenia i roli traumy z przeszłości na podejmowane przez nas w późniejszym życiu decyzje, które to traumy zniekształcają często nasze wybory, a nawet je odczłowieczają.

Żyjemy w czasach kiedy postawy nacjonalistyczne nie tylko zaczynają być obdarzane przez rządzące "elity" ( mam trudność z tym terminem w odniesieniu do osób które znalazły się w obozie wpływów na losy nie tylko naszego kraju, ale i większości Europy i Świata stąd też cudzysłów) poparciem, ale wręcz są promowane jako jeden z elementów kontroli nad wpędzanym w paranoję i schizofrenię społeczeństwem. W czasach kiedy pojęcie fundamentalizmu jest błędnie odnoszone wyłącznie do islamu podczas gdy tendencje fundamentalistyczne są obecne w większości wyznań o religii. Do tego dochodzą coraz bardziej widoczne tendencje do podkreślania różnic, zawłaszczania symboli, rozdrapywania ran i jątrzenia. Szczególnie dziś więc wydaje się na nowo aktualne to o czym mówi historia ukazana przez Villeneuve. Jest to swego rodzaju psychodrama, a przy tym również okazja do przyjrzenia się wciąż powtarzającym się konsekwencjom tego wszystkiego o czym przed chwilą pisałem, a te są przerażające. Emocji jest taki ogrom, że po zakończeniu seansu z mych ust automatycznie poniosło się "Ja pierdole..." Gniew, bezsilność, smutek, żal to tylko niektóre z tych emocji które przychodzą mi teraz do głowy, a wszystko to włącznie z przygnębiającą refleksją - "Dlaczego ludzie nie chcą się uczyć na błędach poprzednich pokoleń i narodów tylko wciąż na siłę chcą je powtarzać na własnych skórach, kiedy to najczęściej cierpią przecież Ci najsłabsi". Taka już chyba jednak ta nasza natura.

"Pogorzelisko" to film który nie tylko powinien być polecany i rozpowszechniany wśród znajomych i przyjaciół, ale filmy tego typu powinny wchodzić do kanonu wychowania na tej samej zasadzie jak choćby  wizyta w Obozach Zagłady - ku przestrodze i pamięci. Tyle, że pamiętać należy by przy okazji  mówić, mądrze interpretować, pomagać zrozumieć, bo zmiany w sposobie widzenia świata wśród ogłupianych propagandą ludzi zaszły już za daleko i pewna perspektywa wydaje się dla niektórych zbyt abstrakcyjna. Świadczyć o tym może choćby to co udało mi się przeczytać w niektórych opiniach o tym filmie, gdzie znalazły się i takie które mówią o braku odczuwanych emocji i nudzie - O zgrozo!


piątek, 8 września 2017

Pokolenie Ja - Michael Nast



Bardzo lubię od czasu do czasu poczytać o relacji, o różnych aspektach ją wzmacniających oraz tych, które ją osłabiają, a czasem wręcz zaburzają. Michael Nast napisał książkę o tytule mocnym i prowokującym, która dotyczy pokolenia "niezdolnego do relacji". Czy rzeczywiście jest aż tak źle? Myślę, że każdy kto przeczyta ten zbiór esejów Nasta i pozwoli sobie na odrobinę refleksji i krytycyzmu odnajdzie tu momentami siebie, innym  razem swych bliskich bądź też znajomych.

"Pokolenie Ja" to pokolenie dzisiejszych 30-40 latków, które przez autora nie zostało zdiagnozowane zbyt pozytywnie. Warto jednak moim zdaniem wyzbyć się reakcji obronnych w rodzaju wyparcia ( co wedle Nasta jest jednym z podstawowych mechanizmów stosowanych przez to pokolenie by uniknąć konfrontacji z pustką duchową ) i przeanalizować to co znajduje się w tych esejach, bo diagnoza jest jak najbardziej trafna. Rozwój internetu, mediów społecznościowych, telefonia komórkowa i tworzenie sztucznych potrzeb z jednej strony usprawniły komunikację, a z drugiej znów paradoksalnie przeniosły ją z wymiaru realnego w wirtualny. Regułą stało się stawianie życia osobistego na jednym z ostatnim miejsc jeśli chodzi o listę priorytetów. Znacznie wyżej stoi rozwój zawodowy, samodoskonalenie się, eksploracja świata i wszelkiego rodzaju zainteresowania własne. Bardzo często ludzie funkcjonują na takim poziomie intensywnością jeśli chodzi o o te sfery, że na prawdziwą, bliską relację z drugą osobą zwyczajnie nie ma czasu ani wystarczającej przestrzeni. 

Inną istotną kwestią wedle Nasta jest wieczna pogoń za ideałem i niska tolerancja na wady i niedoskonałości u drugiej osoby. Społeczeństwo tworzy niedoścignione tak naprawdę wzorce zachowań i postaw w ramach relacji z drugim człowiekiem, co z kolei wiąże się z rosnącą frustracją wynikającą z pościgu za niemożliwym. Reprezentanci "pokolenia Ja" żonglują partnerami, z ogromną łatwością wchodzą i wychodzą z kolejnych relacji, z tym że bardzo rzadko mamy do czynienia z relacjami głębokimi. Szacunek do drugiego człowieka, wierność i empatia to towary deficytowe. Ludzie zamienili się w kolekcjonerów i o ile kolekcjonowanie kolejnych "lajków" może być traktowane z przymrużeniem oka, to już zaliczanie rozlicznych  partnerów seksualnych wystawia obrzydliwą laurkę dla naszych czasów. Wprost proporcjonalnie do rozwoju serwisów społecznościowych typu Facebook czy Tinder wzrasta liczba ludzkich awatarów nastawionych nie na bycie sobą lecz na nieustanną kreację. Wystudiowane pozy, sztucznie modelowany wizerunek stał się czymś zupełnie normalnym q wszystko to przyczynia się do sztuczności i pozorowanych relacji na gruncie interpersonalnym.

Wraz z tymi wszystkimi, opisanymi wyżej negatywnymi zjawiskami i wszechobecnym egocentryzmem wzrasta zastraszająco liczba osób z zaburzeniami osobowości. Najczęściej spotykane z nim to osobowości typu borderline, czyli tzw. osobowość pogranicza. Można sobie wyobrazić prawdopodobny rozwój wypadków na przestrzeni następnych lat i nie są to w żadnym wypadku optymistyczne prognozy. Czy jest w takim razie jakakolwiek szansa na opamiętanie? Ciężko będzie o zatrzymanie obecnej tendencji do której zmierza ludzkość gdyż rozwój technologiczny, mnogość sztucznie wygenerowanych potrzeb oraz tempo z jakim toczy się nasze życie nie dają nam zbyt wielu szans na autorefleksję. Tym bardziej polecam lekturę książki "Pokolenie Ja", bo podobnie jak opisywane przeze mnie swego czasu na blogu książki z serii "Wystarczająco dobrze" jest to doskonała okazja dla autodiagnozy. 

sobota, 2 września 2017

Świat sam w sobie jest piękny, ale ludzie notorycznie to piękno rujnują


Kiedy jesteśmy na miejscu we własnym domu to często nasza perspektywa jest spaczona poprzez przyzwyczajenie i rutynę, ale jeśli tylko ruszymy się gdzieś dalej i pozostawimy umysły otwarte to trudno nie skonfrontować się ze smutną prawdą, że ludzie ludziom potrafią zagotować tragiczny los. W imię czego? Wygody? Kaprysu? Nie da się chyba odpowiedzieć jednoznacznie na to pytanie. 

Można się wściekać na rządy Pis-u i można psioczyć  a tych którzy popierają Kukiz15 czy też idealistycznie wierzą w sukces troszkę chyba jednak utopijnego Razem, ale koniec końców należy się zastanowić nad fenomenem który kieruje wyborami wyborców. Podczas gdy dwa pierwsze ugrupowania uprawiają populizm żerując na frustracji ludzi wykluczonych, tak ostatnie z ugrupowań jest według mnie taką trochę niemrawą awangardą tych z nas którzy nie są w stanie akceptować układu gdzie symboliczny 1% rości sobie prawo do większości płodów naszej planety i wytworów ludzkiej inicjatywy i pracy. 


Pomimo, że okoliczności w jakich naszły mnie opisywane tutaj refleksje nie powinny sprzyjać smutkowi, to coraz częściej zdarza mi się że na spontanicznej radości, satysfakcji z poznawania świata u boku ukochanej osoby powstaje rysa, która nie daje spokoju. Tak też jest i teraz kiedy leżąc na albańskiej plaży u boku najseksownjejszej kobiety na ziemi, wsłuchując się w szum fal i ciesząc gorącym słońcem na czystym niebie, jednocześnie nie mogę pozbyć się z głowy obrazów, które rodzą we mnie gniew. Bezdomne dzieci, które proszą o resztki że stołów nienażartych turystów, koty obdarzane pogardliwym spojrzeniem podczas gdy ucieszyły by je resztki z obfitego talerza. Tak samo do kosza trafią stosy niedojedzonego mięsa ze świątecznego stołu zamiast uratować życie noworodka z promenady w Golem, gdzie jego matka staje się dla turystów niewidoczna. Wkurwiam się na to raz poraz, lecz czuję też bezsilność bo wiem że dla wielu większym problemem jest kwestia używania wulgaryzmów niż ta cholerna nierówność. 


Albania przypomina Polskę z przed lat kilkunastu, a obawiam się że widoki rodem z późnego PRL-u, a następnie wczesnego okresu transformacji. Skrajności są tu widoczne już kilkaset metrów od hotelu. Te są coraz piękniejsze, nowsze, zyskują kolejne gwiazdki, a zatrudnieni tu pracownicy są nastawieni na zapewnianie kolejnych kaprysów swoich gości. Piękne baseny, plaże, leżaki stylizowane na egzotykę, najwymyślniejsze jedzenie jakie nam się zamarzy. Kiedy jednak ruszymy się z hotelu w innym kierunku niż na plażę wtedy oczom naszym ukaże się ubóstwo i swego rodzaju rezygnacja u miejscowej ludności, która w zastraszającej większości żyje poniżej przyzwoitego standardu. Śmieci walają się gdzie popadnie, wałęsają się bezpańskie psy i koty, a ludzie rozkładają gdzie popadnie grajdołki z czym popadnie z nadzieją na kilkadziesiąt leków. Wracając z takiego rekonesansu jedni będą zniesmaczeni bo oni chcieli zwiedzać piękne miejsca, a zobaczyli "prawdziwą Albanię" zamiast tej z folderu, inni będą obojętni, bo przecież to efekt komuny itd. itp., a jeszcze inni się zasmucą i będą współczuć. Znajdą się także i ci którzy będą chcieli coś zrobić, zmienić w swoim życiu, realnie komuś pomóc. Przecież naprawdę niewiele trzeba żeby komuś poprawić choć jeden dzień z życia. Zamiast loda, piwa, pizzy można te kilkadziesiąt leków przeznaczyć na jałmużnę, napiwek, może coś kupić dla zasady wspierając pomysłowość i kreatywność, bo tej tutaj nie brakuje. Można też podążyć wzorem bogatego właściciela hotelu wyzbyć się empatii i wyzyskiwać, żerować na tych najsłabszych. Można kaprysić, poniżać tych ludzi bo "jak to zabrakło sera przecież zapłacone??!!!" Tak naprawdę nasze drobne wybory i decyzje mogą wiele zmienić. 


Albania nie jest jakimś wielkim wyjątkiem na międzynarodowej arenie dzisiejszych czasów. Polaryzacja jest coraz bardziej wyraźna, a większość ludzi zapomina o tym czym jest empatia. Myślę jednak ze czasem do zmiany potrzeba naprawdę niewiele, poczynając od tego by oprócz rozglądania się wokół pokusić się o odrobinę autorefleksji i współodczuwania. Dzięki tym cechom nigdy nie zapomnimy, że nie są ważne tylko i wyłącznie nasze potrzeby i oczekiwania, a egocentryzm nie jest zaletą obojętnie co nam wpajano w ostatnich latach. Nie jest prawdą, że nie mamy wpływu na biedę i niedole innych ludzi, na wady systemu w którym przyszło mam żyć. Jesteśmy współodpowiedzialni za te wszystkie aberracje i wynaturzenia. Może zacznijmy od tego, że odkrywając świat nie nastawiajmy się na konsumpcję, kolekcjonowanie kolejnych atrakcji na liście, ale spróbujmy też przyjrzeć się głębiej kulturze, ludziom których tam spotkamy i problemom z którymi przyszło im żyć. Zamiast oceniać ich i klasyfikować...no właśnie sami zdecydujecie. 

czwartek, 31 sierpnia 2017

Furia - Michał Larek




Jeśli dorastałeś na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych to książka Michała Larka może być dla Ciebie strzałem w dziesiątkę. Jeśli nie spełniasz tego warunku, a lubisz się czasami oddać czystej, klasycznej sensacji rodem z filmowej "Cobry" z Sylwestrem Stallone to również powinieneś sięgnąć po "Furię". Michał Larek zapoczątkował tą książką serię, która korzeniami tkwi w pierwszych filmach akcji, które dotarły do naszego kraju po upadku komuny. Jednocześnie nie skopiował tego lansowanego wtenczas stylu, ale stworzył opowieść osadzoną w polskich realiach ustrojowej transformacji.

Harry już od pierwszych stron książki daje się poznać jako bezkompromisowy śledczy, który wie jak sobie radzić z bandziorami i nie bardzo przejmuje się kodeksami kiedy przychodzi do przesłuchania klienta z którego trzeba szybko wyciągnąć potrzebne w śledztwie informacje. Jest wychowany przez poprzedni system kiedy to milicjant nie znał jakichś wyszukanych metod i traktował brutalne bicie i tortury jako klucz do złamania oporu u przestępców. Harry pomimo iż przypomina bohatera Pitbula Vegi, czy Psów Pasikowskiego czyli najogólniej rzecz biorąc wpisuje się w kanon byłych "zomowców", "esbeków" itp. roztacza wokół siebie aurę, która pozwala obdarzyć go sympatią i kibicować mu w zmaganiach z przestępczością. Pewnie bierze się to z faktu, iż nie jest on bezmyślnym wykonawcą rozkazów przełożonych, ale bardziej takim Melem Gibsonem z "Zabójczej broni" czyli odbezpieczonym granatem, który igra że wszystkimi i może wybuchnąć w każdej chwili. Harry zna miasto, bo sam często w niego chodzi, a alkohol, kobiety  ( w tym także dziwki) i ryzyko to jego narkotyki. Funkcjonuje na specjalnych prawach i jest człowiekiem od zadań specjalnych. To właśnie Harry i jego zespół zajmą się rozpracowywaniem seryjnego gwałciciela i mordercy, który grasuje w Polsce na początki lat dziewięćdziesiątych. Pikanterii tej historii dodaje fakt, iż oparta jest na prawdziwych wydarzeniach i materiałach że śledztwa, które w rzeczywistości było prowadzone przez Policję. 

Nie będę więcej pisał o samej fabule, bo nie chciałbym psuć zabawy, a nie trudno o spojlery., ale słów kilka o pozostałych bohaterach "Furii" napisać wypada, zwłaszcza że Harry z określonych powodów schodzi w pewnym momencie na dalszy plan i w miejsce legendy poznańskiej policji pojawiają się Katja, Ostry, Kowalski i inni. Katja to młoda policjantka, która zostaje przydzielona jako partnerka Harry'ego. Od początku daje się pokazać jako twarda dziewczyna i próby podważenia jej kompetencji przez kolegów po fachu oraz rozmaite przytyki w jej kierunku spotkają się z krótką i stanowczą ripostą. Na czele wydziału stoi Bury, który głównie skupia się na sprawach wizerunkowych i dla zaspokojenia swoich narcystycznych skłonności jest w stanie narazić nawet i dobro śledztwa. Policjanci z komendy wojewódzkiej w Poznaniu próbują naśladować gliniarzy z amerykańskiego kina akcji klasy B,  tandetnych seriali, a czasem rodzinnych produkcji typu "Kroll" i "Psy". 

Michał Larek umiejętnie przeplata wątki burzące krew w żyłach z tymi humorystycznymi. Znajdzie się tu miejsce zarówno dla momentów pełnych brutalności, przemocy i grozy jak i dla tych w których będziemy śmiali się z anegdot i kiwali z politowaniem głową podczas gdy policjanci z komendy wojewódzkiej będą posługiwać się angielskimi zapożyczeniami i "jarać" kinem klasy B. Poza tym wszystkim, tak jak wspominałem na początku tego tekstu "Furia" jest swego rodzaju sentymentalną podróżą do czasów kiedy oglądaliśmy filmy VHS, na ulicach królowały "maluchy" i Polonezy, a z magnetofonów rozbrzmiewały dźwięki Kata, Metallica czy choćby pierwsze płyty Kazika. Można by tak bez końca, ale po co będę pozbawiał was frajdy przeczytania o tym wszystkim samemu. Jeszcze raz gorąco polecam Wam "Furię" Michała Larka, a ja z pewnością sięgnę po kolejne części serii.