wtorek, 27 lutego 2018

Nowy autorytaryzm - Maciej Gdula



To co wyprawia się na naszej rodzimej scenie politycznej jest na tyle irytujące, że trudno pokusić się o rzetelną analizę tejże sytuacji. Nastroje wokół rządzącego obozu raczej oscylują wokół wściekłości z jednej strony i bezmyślnego oddania z drugiej. Maciej Gdula dla odmiany próbuje przyjrzeć się rzeczowo przyczynom tego, że ludzie wbrew logice obdarzają poparciem i głosują na PIS i odpowiedzieć na pytanie czy jakiekolwiek ugrupowanie jest w stanie z nimi realnie konkurować w kolejnych wyborach.

Spotkałem się z opiniami, iż książka Macieja Gduli jest trudna i ciężko się ją czyta jeżeli nie mamy ku temu odpowiedniej wiedzy. Nie bardzo rozumiem o jaką wiedzę miało by w tym wypadku chodzić. Oczywistym faktem wszakże jest, że nie jest to pozycja z tych łatwych i przyjemnych, ale z drugiej strony naprawdę nie trzeba doktoratu, aby zrozumieć  źródła i dynamikę opisanych tutaj procesów. Zdecydowanie wystarczy podstawowa wiedza na temat systemów politycznych i funkcjonowania jednostki w społeczeństwie, a to już moim zdaniem obowiązkowy zakres wiedzy jeśli chodzi o kompetencje społeczne współczesnego człowieka. W odpowiedzi na ewentualne głosy typu "nie interesuję się polityką", czy też "brzydzę się nią" wypada mi odwołać się do zwykłego instynktu samozachowawczego. Każdy kto kieruje się tym instynktem musi posiadać podstawową wiedzę na niektóre tematy aby zwyczajnie nie zostać zmarginalizowanym i wyrzuconym poza nawias. Takie są fakty i walka z nimi to zwyczajna głupota bądź conajmniej nieodpowiedzialność.

Z większością tez postawionych przez autora tej książki się zgadzam, aczkolwiek trudno mi przyznać Panu Maciejowi rację jeżeli chodzi o to iż według niego PIS nie jest partią populistyczną. Na tyle ile ja wiem na temat tego czym jest populizm, to partia ta wpisuje się w to pojęcie. Poza tą rozbieżnością co do pozostałych kwestii jak najbardziej się zgadzam. Nie ma tu miejsca na szczegółowe przytaczaczanie tez zawartych w tej pracy badawczej, zwłaszcza że pozycję tą spokojnie można ogarnąć w jedno popołudnie. Ogólnie więc mówiąc Gdula bardzo przystępnie i obrazowo pokazuje jak powstała przestrzeń, którą PIS bardzo umiejętnie zagospodarował, wykorzystując odpowiednią chwilę na swoją retorykę. Potwierdza się tu także teza o tym, że to bardziej opozycja, a właściwie jej realny brak, przegrała wybory niż PiS wraz z Kukizem je wygrali. Ponadto ciekawa jest też perspektywa licznej grupy Polaków, którzy czują się pokrzywdzeni w toku procesów transformacyjnych i współgrają oni że spiskową teorią dziejów Prawa i Sprawiedliwości. Na uwagę zasługuje też upatrywanie przez autora alternatywy dla PiS-u w ruchach społecznych. 

Czyta się "Nowy autorytaryzm" z zaciętością dziennikarza śledczego choć grupa odbiorców tej książki, która będzie zadowolona jest ograniczona z uwagi na potencjalny bojkot tej pozycji przez zwolenników obozu rządzącego i prawdopodobnie niewielki zasięg jej promocji.  Mogę sobie wyobrazić również sceptycyzm związany z wymowną okładką i tytułem, a szkoda bo daleko książce Macieja Gduli do wypaczania swej pracy bez względu na sympatie polityczne. Myślę też sobie, że nie jesteśmy jeszcze i długo nie będziemy gotowi w Polsce na dyskusję w oparciu o rzeczowe argumenty, a Polakom bliżej raczej do rynsztokowego języka tabloidów, a szkoda. W każdym razie zachęcam do przeczytania tych niespełna stu stron, bo naprawdę warto. Odnajdzie się w niej zwykły człowiek, co nie zmienia faktu, iż liderzy ruchów społecznych i partii opozycyjnych, szczególnie na lewicy również odnajdą tu konkretne pomysły na tworzenie realnej alternatywy dla Jarosława Kaczyńskiego i jego "dobrej zmiany". Jeśli działalność opozycyjna skupiać się będzie jak do tej pory na prymitywnej, personalnej negacji to będzie to tylko i wyłącznie woda na młyn dla rządzących. Wypadałoby zacząć politykę robić od realnego pomysłu, bo inaczej obudzimy się w kolejnym PRL-u, albo i gorzej. 

piątek, 23 lutego 2018

Najszczesliwsze dzieci na świecie - Michele Hutchison; Rina Mae Acosta



"Najszczęśliwsze dzieci na świecie" to książka poświęcona holenderskiemu modelowi wychowania dzieci. Szczerze powiedziawszy to sam nie jestem w stanie powiedzieć co przyciągło mnie do tej lektury, ale cieszę się bo była to całkiem przyjemne doświadczenie. Pewnie, że nie jest to książka z gatunku "must read", ale miło jest poczytać o cywilizowanym kraju i o tym jak kształtować otwarte i dojrzale społeczeństwo, zwłaszcza gdy weźmiemy pod uwagę tragiczną kondycję naszego. 

To, że wychowanie jest trudną sztuką, a cały proces przygotowania dziecka do samodzielnego życia jako niezależnej osoby dorosłej jest narażony na wiele trudności i dylematów pewnie nikogo nie dziwi. Tym bardziej smutnym faktem jest to, iż w swym zadufaniu i klaustrofobicznym lęku przed wpływami z zewnątrz nie korzystamy jako naród z doświadczeń innych krajów w tym względzie, jak choćby właśnie Holendrów. Autorki tego opracowania wykonały kawał dobrej roboty przedstawiając w miarę kompleksowo holenderski pomysł na wychowanie dzieci od lat najmłodszych, poprzez dorastanie aż do dorosłości, biorąc przy tym pod uwagę zarówno wychowanie szkolne jak i to co odbywa się w ramach domu rodzinnego. Pomimo, że momentami poszły moim zdaniem w przesadę jeśli chodzi o bezkrytyczne wręcz wychwalanie tamtegoż systemu, bo jak wiemy zawsze znajdą się jakieś rysy i drugie dno, to koniec końców bardzo przypadł mi do gustu tamten model i z chęcią wykorzystał bym niektóre holenderskie rozwiązania jeśli miałbym taką możliwość.

Przejdźmy do rzeczy i przyjrzyjmy się głównym założeniom holenderskiego modelu wychowania. To co wysuwa się jako pierwsza znacząca różnica pomiędzy Holandią a Polską to kwestia przestrzeni osobistej jaką ma już bardzo małe dziecko w Holandii, które jest szybko uczone samodzielności i odrębności od rodzica. Dzieci w Holandii same się bawią, same chodzą ( bądź jeżdżą ma rowerze) do szkoły i nie są jak polskie dzieci narażone na nadopiekuńcze praktyki i wyręczanie ich niemal we wszystkim. Autorki bardzo skutecznie zamykają z góry usta wszystkim tym, którzy wyciągają argument o pedofilach i innych zagrożeniach, które mogą czekać na dzieci pozostawione bez opieki poza domem. Kolejna duża różnica, to konstrukcja systemu oceniania i kwalifikowania na kolejne etapy edukacji. W modelu holenderskim egzaminy to raczej formalność i pomocne narzędzie do kwalifikowania dzieci do poszczególnych profili, a u nas jest to narzędzie do wzmacniania wyścigu szczurów. Normalniejsze wydaje się również koncentrowanie przede wszystkim na zabawie w holenderskich przedszkolach podczas gdy w Polsce już kilkuletnie dzieci faszerowane są niepotrzebną wiedzą i propagandą. Dzieci w Holandii uczone są też postaw opartych na poszanowaniu różnego od własnego światopoglądu, szacunku do pieniądza, własności i odpowiedzialności za własne zachowania. Jeżeli chodzi o kształtowanie relacji jednostki do społeczeństwa to Holandia stawia na przeciętność. System edukacji nie koncentruje się na szczególnie uzdolnionych jednostkach kosztem tych przeciętnych, ale to właśnie wyposażenie w podobne zasoby ogółu staje się priorytetem.

Mógłbym jeszcze bardzo długo wymieniać bardzo mądre moim zdaniem i rzeczowe wnioski, które Holendrzy zastosowali na własnym gruncie jeżeli chodzi o wychowanie, ale to już każdy kto poczuł się zaciekawiony doczyta sobie sam. Ja natomiast chciałbym podsumować tę opinię refleksją, iż mimo że nieraz słyszymy forsowane w przestrzeni publicznej stanowisko o doskonałej kondycji modelu wychowania w naszym kraju i jakoby wyższości efektów polskiego systemu edukacji w porównaniu do innych krajów na świecie, a  ja patrząc na stan polskiej młodzieży przemielonej przez ten system mam zgoła inne odczucia. Chyba zresztą nie tylko ja tak mam patrząc na coraz to nowe zakusy odnośnie reform w szkolnictwie. Szkoda tylko, że zamiast reformować u źródeł to decydenci pozorują zmiany spłycając problem do kwestii obecności lub nie gimnazjów w szkole. Może więc pora by przestać kisić się we własnym sosie i rozejrzeć wokół, a co do holenderskich dzieci to może nie są one aż tak szczęśliwe jak starają się nam przedstawić autorki książki, ale ośmielę się stwierdzić, że z pewnością bardziej autonomiczne i rozumiejące siebie niż dzieci i młodzież w naszym kraju, którym trudno odseparować się i nabyć świadome i prospołeczne postawy. 

wtorek, 20 lutego 2018

Oby Cię matka urodziła - Vedrana Rudan




Vedrana Rudan zabiera nas w swojej książce w autobiograficzną podróż dla której punktem wyjścia staje się umieranie matki. Towarzysząc jej w trakcie choroby i zmian wynikających z demencji starczej autorka dokonuje rozliczenia z własnym życiem mierząc się przy okazji z rozmaitymi mitami na temat rodzicielstwa, przebaczenia czy też bycia kobietą. Świetna jest ta książka gdyż Rudan decyduje się na szczerość o bezpośrednio kiedy mówi o nieprzepracowanych traumach z dzieciństwa jak również towarzyszących jej emocjach dotyczących z nieżyjącego ojca i matki, której towarzyszy w powolnym umieraniu i do tego przychodzi jej to robić wbrew sobie.

Pomimo faktu, że tematyka tej książki już od samego początku wydawać się może trudna i męcząca, to paradoksalnie kiedy dochodzimy do ostatniej strony ogarnia nas uczucie katharsis ( a przynajmniej tak się stało w moim przypadku). Vedrana Rudan odkłamuje rzeczywistość i podczas gdy sama pozwala sobie na odejście od konwenansów i pokazuje, że nie ma już u niej zgody na to by wbrew sobie udawać coś czego nie czuje, zachęca do tego samego czytelników. Zazwyczaj możemy przecież usłyszeć, iż ludzie w obliczu śmierci bliskich, a już tym bardziej rodziców starają się zapomnieć o tym co złe, a pamiętać tylko te dobre chwile, choćby ich było jak na lekarstwo. Przeważnie otoczenie zachęca nas do przebaczenia na zasadzie "zostaw, zapomnij, pozwól spokojnie umrzeć". Tym bardziej w naszym kraju tendencja do "dźwigania własnego ( o wszystkich innych) krzyża" jest mocno lansowana w przekonaniach społecznych. Z ulgą czytałem więc o irytacji, zniecierpliwieniu, niezgodzie narratorki na opiekowanie się i poświęcanie czasu matce, która w swojej roli rodzicielskiej najdelikatniej mówiąc się nie sprawdziła. Bardzo blisko mi było do autentycznego gniewu wobec ojca, który był krzywdzicielem i do końca nie okazywał skruchy. Mimo, że sam w stosunku do swoich rodziców odczuwam wdzięczność, to nie ma u mnie zgody na to by to uczucie rodzicom należało się z nadania. Jeżeli że swojej roli się nie wywiążą jak miało to miejsce w przypadku Vedrany to moim zdaniem powinno się ich traktować również adekwatnie do ich czynów. 

"Oby Cię matka urodziła" poza wspomnianymi kwestiami porusza jeszcze inne uniwersalne tematy ze szczególnym naciskiem na rolę kobiety i jej coraz mocniej zaznaczający się bunt wobec oczekiwań w stosunku do niej narzucanych. Kobieta w jej wydaniu nie jest męczennicą, ale przede wszystkim nie jest też świętą. Autorka postuluje o jej prawo do kojarzonego raczej z mężczyzną egoizmu, gniewu, złości i frustracji. Społeczeństwo często przyzwyczaiło się do tego, iż znosi ona wszystko co przyniesie jej los w ciszy i pokorze, z tego też względu budzą zdziwienie, a czasem nawet są potępiane kiedy upominają się o swoje choćby przy okazji słynnego już w Polsce "Czarnego protestu". Kobieta walcząca o swoje na ulicy zamiast pilnować ciepła domowego ogniska? Otóż jak pokazuje Vedrana Rudan  czasy się zmieniają i słusznie kobiety zaczynają nie tylko domagać się równego traktowania, ale i chcą mieć prawo do wyrażania swych opinii za pomocą tych samych, często bezkompromisowych środków wyrazu i całkiem dobrze (jak dla mnie) prezentują się w tym wydaniu. Vedrana Rudan nie bawi się w jakieś wyszukane opisy, nie ukrywa tego co siedzi jej w głowie i w sercu poprzez zakamuflowane środki literackie. Jej przekaz jest prosty, treściwe, a przy tym dobitny, co w dobie dzisiejszej literatury  stało się towarem na wagę złota. Pewnie nie do każdego ten styl przemówi, ale z pewnością zasługuje na uwagę. Tak jak na uwagę zasługuje głos współczesnych kobiet, które nie chcą być pokorne i ułożone pod męską wizję świata, a co najważniejsze nie duszą tej niezgody w sobie, a coraz odważnej manifestują ją na zewnątrz. Nie tylko nie zgadzają się na przemoc, ale prezentują gotowość przeciwstawiania się jej i piętnowania takich zachowań przy użyciu wszelkich możliwych środków. Było by jeszcze długo pisać o tym co znajdziecie w "Oby Cię matka urodziła", ale wtedy pozbawił bym was frajdy z lektury. Na mnie zrobiła ona takie wrażenie, iż z pewnością nie poprzestanę tylko na tej  książce i mam już w planach przede wszystkim głośny debiut Vedrany Rudan pod tytułem  "Ucho, gardło, nóż". 

niedziela, 18 lutego 2018

Świństwo (Truizmy) - Marie Darrieussecq




Już sam opis książki Marie Darrieussecq nie pozostawił mi złudzeń co do tego, iż obok niej nie będę potrafił przejść obojętnie. Lubię sięgać po takie pozycje, gdyż z reguły po lekturze jestem zadowolony i mam poczucie, że rozumiem więcej, a to przecież właśnie o to przede wszystkim chodzi w czytaniu, aby poszerzać horyzonty. Książki pozwalają nam ciągle zmieniać perspektywę oraz dowiadywać się czegoś więcej o otaczającym świecie i o ludziach w nim żyjących. Wiem, że to co tutaj piszę to w sumie oczywistość, ale z drugiej strony ma się momentami wrażenie, że niektórzy zapominają o tej roli książek. 

"Świństwo" to opowieść o kobiecie, którą już na samym początku poznajemy jako osobę bardzo naiwną i bierną. Pozwala się wykorzystywać i nadużywać w świecie zdominowanym przez mężczyzn, którzy nie widzą nic złego w przedmiotowym traktowaniu kobiet. Nasza bohaterka wchodzi w dorosłość i zostaje zatrudniona w sklepie, gdzie najkrócej mówiąc ma za zadanie robić wszystko aby klient był zadowolony. Po pewnym czasie do zadowolonych klientów będą należeć jedynie mężczyźni, a to z uwagi na fakt,  iż kobieta zacznie się prostytuować aby zaspokoić wszelkie ich zachcianki. Dopóki pokornie gra powierzoną jej rolę wszystko jest w porządku, ale kiedy tylko pozwala sobie na to, żeby w tym wszystkim sama poszukać choć odrobiny przyjemności dla siebie i przejąć inicjatywę, wtedy fakt posiadania przez nią indywidualnych potrzeb zostaje uznany za coś niedopuszczalne i zasługują ego na potępienie. W rezultacie raz po raz doprowadzać to będzie do jej upadku i wyrzucenia poza ludzki (męski) nawias.

Nie często zdarza mi się opisywać treść jakiejś książki, a to że pozwoliłem sobie na to tym razem jest jak najbardziej zamierzone i wynika z faktu, iż nie można zinterpretować powieści Marie Darrieussecq w sposób jednoznaczny z uwagi na jej daleką od realizmu i pełną symboli treść. W związku z tym dzieląc się z wami swoją interpretacją nie zabiorę nikomu możliwości do zinterpretowania jej na swój własny sposób, ze swojej osobistej i indywidualnej perspektywy, wedle swego świata wartości i systemu pojmowania otaczającego świata. Swoją drogą bardzo ciekawi mnie jak tą książkę odbierają i co o niej myślą szczególnie kobiety, bo to przecież powieść ważna dla feminizmu, choć przyznam szczerze, że zarówno książka jak i sama autorka były mi do tej pory kompletnie nieznane. Wydaje się to być kolejnym argumentem przemawiającym za tym, iż feministki mają masę konkretnych argumentów aby kontestować konstrukcję społeczeństwa, która spycha kobietę i jej perspektywę na dalszy plan.

"Świństwo" pomimo tego że naprawdę nie jest książką łatwą w odbiorze i może momentami zniechęcać nie tylko przez to o czym, ale też w jaki sposób o tym traktuje, to (może właśnie dzięki temu) zrobiła na mnie  bardzo duże wrażenie. Nie będę tu udawał, że to o czym traktuje jest dla mnie w pełni zrozumiałe, bo tak jak wcześniej wspominałem chętnie wgryzł bym się w temat głębiej, ale mimo wszystko podczas jej lektury człowiek trochę jakby wbrew sobie i na przekór oporowi daje się wciągnąć w opowieść Marie Darrieussecq. Im bardziej przez swoje opisy autorka odstręcza i prowokuje tym bardziej miałem ochotę zobaczyć jak skończy się ta opowieść. Dominującym uczuciem jakie bije z kart "Świństwa" jest dla mnie bezsilność, która powoduje, że bohaterka wciąż pozwala na wyrządzane jej krzywdy, a że nie ma pomysłu na to że mogłaby się przeciwstawić, tak postanawia się pozbyć cielesności, która stała się przyczyną jej cierpienia i dlatego też przeistacza się powoli w świnię. A jak wy tą książkę rozumiecie? Polecam sięgnąć po "Świństwo" każdemu kto nie boi się eksperymentów i z chęcią poczytam co o niej sądzicie. 

sobota, 10 lutego 2018

Kielonek - Alain Mabanckou



Alain Mabanckou to autor w przypadku którego określenie "oryginalny" nabiera nowego znaczenia. Ten kto zetknie się z jego twórczością z pewnością nie pozostanie na nią obojętny, albo kompletnie w niej odpłynie, albo będzie miał poczucie, że to co ma przed oczami jest zupełnie  bez sensu. Ja należę do tej pierwszej grupy i ogromnie jestem wdzięczny Wydawnictwu Karakter i dziewczynom z bloga Niespodziegadki za to, że miałem okazję poznać jego twórczość, gdyż sam mam się za pozytywnego wariata, a jak wiadomo ciągnie swój do swego. Od czasu lektury "Papryczki" wiefzialem, że to nie jest nasze ostatnie spotkanie. 

"Kielonek" to pełna chaosu, temperamentu, a przede wszystkim poczucia humoru opowieść bywalca knajpy "Śmierć kredytom", którego swego czasu właściciel tegoż lokalu poprosił o spisywanie tego co ten uzna za stosowne. Treści, które stanowić będą o sile jego dzieła podane mu zostaną właściwie na tacy, gdyż kiedy tylko wieść o powstającej książce się rozniesie to ludzie sami zaczną się do niego zgłaszać i narzucać się ze swoimi opowieściami. Jako, że  zdaniem Kielonka życie to jeden wielki bałagan tak forma w jakiej spisuje on zasłyszane historie praktycznie nie trzyma się żadnych zasad, a tym bardziej zasad interpunkcji, gdyż kolejne zdania nie zasłużyły nawet na kropki. Całość to tak naprawdę jeden wielki strumień myśli oddzielnych jedynie przecinkami, od czasu do czasu znajdziemy tu też cudzysłów. Forma zastosowana tu przez Mabanckou powoduje, że niektórym może być trudno przyswajać książkę. Takie też głosy znalazłem w sieci i choć jestem w stanie je zrozumieć to dla mnie ten sposób narracji nie stanowił żadnego problemu, a wręcz mnie zauroczył. Chłonąłem te jego opowieści niczym gąbka raz po raz zaśmiewając się i chyląc czoła przed kunsztem autora, który z taką wyprawą żongluje tu słowami. Sposób w jaki Alain Mabanckou to czyni powoduje, że nawet wulgaryzmy i opisy tych najbardziej intymnych czynności fizjologicznych nie powodują dyskomfortu u czytelnika.

Bohaterami Kielonka są ludzie, którzy przez niektórych zostaną pewnie odebrani jako zepchnięci na margines i pozostawieni przez system na pastwę losu, a z drugiej strony można ich sposób na życie widzieć jako swego rodzaju  symbol niezgody na utarte konwenanse i zasady regulujące co w społeczeństwie człowiekowi wolno, a czego nie. Szczególnie osoba narratora stanowi jak dla mnie taki wyraz buntu Alaina Mabanckou przeciwko tradycji, stylowi życia, zasadom interpunkcji, a przede wszystkim ogólnie narzucanej przez standardy i przekonania roli literatury. Tak jak Kielonek idzie pod prąd i walczy z tymi, którzy próbują mu narzucić sposób w jaki powinien przedstawiać zasłyszane historie, tak też Mabanckou w swoich książkach mocno opowiada się za prawdą, która często sama się obroni i mimo że wszelkiej maści eksperci i znawcy literatury mogą sądzić inaczej to ja opowiadam się za takim właśnie pomysłem na literaturę. Jeśli również brak wam pokory i nie lubicie chodzić utartymi ścieżkami, a jeszcze nie dało wam było spotkać się z twórczością Alaina Mabanckou to myślę, że powinniście dać mu szansę. 

środa, 7 lutego 2018

Annapurna - Maurice Herzog




Przyznam szczerze, że lektura tej książki to wynik ostatnich wydarzeń związanych z Nanga Parbat i Tomkiem Mackiewiczem o których głośno było na całym świecie. Kiedy śledziłem przebieg tych wydarzeń, to ciągle nie dawała mi spokoju myśl co takiego jest w tym sporcie, że człowiek jest w stanie aż tyle zaryzykować. Liczyłem na to, że "Annapurna" pozwoli mi przynajmniej po części zaspokoić moją ciekawość. Czy tak się stało? O tym poniżej.

Z początku Maurice Herzog ma niewiele do zaproponowania komuś kto kompletnie nie jest zaznajomiony z wyprawami wysokogórskimi, gdyż opisane tu przygotowania, ustalanie taktyki, rekonesans i temu podobne to pewnie gratka dla prawdziwych znawców. Ja w tych momentach przyznam szczerze zaczynałem się obawiać, że w tej książce nie odnajdę jednak tego na co liczyłem. Wszystko zaczyna się zmieniać w momencie podjęcia ataku na szczyt i kiedy dochodzi do jego zdobycia to sposób przedstawienia emocji jakie towarzyszą Herzogowi potrafi pobudzić wyobraźnię. Na tym jednak nie koniec, bo tak naprawdę z prawdziwym studium psychiki wspinacza wysokogórskiego mamy do czynienia w momencie zejścia, a że góra dopiero wtedy pokaże swą potęgę i związane z nią okrucieństwo to możemy dowiedzieć się aż nadto jeśli chodzi o motywację Herzoga i jemu podobnych. 

"Annapurna" mimo tego, że opisuje wydarzenia z przed ponad pół wieku, bo do pierwszego zdobycia tego szczytu doszło w 1950 roku jest nadal aktualna, kiedy śledzimy kulisy tragedii na Nanga Parbat. Walka z samym sobą i ludzkimi ograniczeniami w obliczu bezlitosnej, a poprzez to równie pięknej natury, prawdziwy tygiel rozmaitych emocji i dylematów człowieka, który nagle znajduje się w obliczu śmierci to jak się okazuje temat pełny analogizmów kiedy patrzymy na Herzoga i Mackiewicza. Mimo, że obecnie znajdujemy się w roku 2018, kiedy jak to się okazuje pomimo rozwoju techniki i wzrostu możliwości człowieka jako gatunku nie wnosi wiele więcej jeżeli chodzi o szanse człowieka w starciu z ośmiotysięcznikiem. Odmrożenia, warunki pogodowe, poczucie osamotnienia są odczuwalne bardzo podobnie, a sukces od klęski dzieli naprawdę niewiele i pomimo naprawdę dramatycznych opisów tego co stało się w trakcie zejścia że szczytu Annapurny to warto sięgnąć po tę książkę, bo spełnia swoją rolę i daje do myślenia.

Po lekturze Annapurny z pewnością nie mam wszelkich odpowiedzi na pytania rodzące się w mojej głowie, ale też głupotą było by się tego spodziewać nawet z najlepszych opisów wysokogórskich wypraw. Poszerzyło się natomiast spektrum tego co dzieje się w głowie człowieka postanawiającego zmierzyć się z potęgą natury i wzrasta mój szacunek dla niej samej. Myślę, że tak naprawdę żaden z nas nigdy nie dowie się całej prawdy o motywach, dylematach i emocjach które pchają takiego Mackiewicza czy Herzoga na szczyty górskie i popycha do takiego ryzyka i poświęceń. Musielibyśmy zdecydować się na taki sam deal, a pewnie tego nie zrobimy dlatego też moim zdaniem możemy zrobić inną rzecz, a mianowicie uszanować prawo każdego człowieka do przeżywania siebie i świata po swojemu, na własnych zasadach i w ramach indywidualnego świata wartości. Lektura takiej "Annapurny" pomoże w tym zdecydowanie bardziej niż bezmyślne klepanie komentarzy z perspektywy ciepłej domowej kanapy.