Polski kryminał ma się bardzo dobrze. Tak naprawdę to trudno dokonać wyboru jeżeli chcemy sięgnąć po coś dobrego bo nazwiska takie jak Chmielarz, Krajewski czy Bonda to wyrobione już marki w tym gatunku i jedyne czego brakuje to czasu. Z uwagi na ten fakt kiedy już decyduje się na lekturę kryminałów to zwykle nie mam problemu z wyborem i sięgam po nazwiska sprawdzone. Wojtek Miłoszewski kojarzył mi się do tej pory jako brat Zygmunta Miłoszewskiego, który stworzył słynnego komisarza Szackiego. Czasem trzeba dać szansę komuś świeżemu i stąd moja przygoda z "Kastorem".
Powieść Wojtka Miłoszewskiego stanowi kolejny dowód na to, że rekomendacje Marcina Mellera to strzał w dziesiątkę. Przyznam się szczerze, że w przypadku "Kastora" to właśnie kampania promocyjna zachęciła mnie do lektury. Moda na retro jak się okazuje sprawdza się również w literaturze. Tytułowy bohater książki Miłoszewskiego to glina po przejściach, który pełni służbę w Krakowie z okresu transformacji kiedy to wszystko stało jeszcze na głowie. Milicja stała się Policją, kartoteki UB płonęły pełną parą, a stróże prawa zmagali się z brakami w postaci choćby niewystarczającej ilości samochodów służbowych. Kiedy więc do Kastora na służbę zgłasza się młodzian dysponujący własnym autem, ten długo się nie waha i interesownie bierze chłopaka pod swoje skrzydła. Okazją do zbierania nowych doświadczeń staje się sprawa, która już od samego początku pokazuje się jako afera szyta na wielką miarę. Zaginięcie biznesmena tylko przez chwilę da się zlekceważyć i policjanci biorą je za zwykłe "pójście w długą". Zaraz potem okaże się, że mamy do czynienia z morderstwem, a jest to tylko wierzchołek góry lodowej.
"Kastor" uwodzi świetnymi dialogami, które aż kipią od poczucia humoru z najwyższej półki. Widać wyraźnie, że autor odrobił zadanie i oddał autentyzm jeżeli chodzi o żargon zarówno policyjny jak i krakowskiego półświatka. Klimat schyłkowego PRL-u budził przynajmniej u mnie przyjemną nostalgię. Aż chciało by się wrócić do tamtych czasów, a dzięki Wojtkowi Miłoszewskiemu jest to możliwe, bo jego książka jest niczym kapsuła czasu dla naszej wyobraźni. W kinach grają Jamesa Bonda z Timothy Daltonem, Policja jeździ polonezami, a w piątkowe wieczory chodzi się na dancingi. Śledztwo prowadzone przez Kastora i innych toczy się w oparach alkoholu, z bójkami i pościgami w tle, pomimo tego że mamy do czynienia ze zbrodnią sporego kalibru, to całość zostaje odpowiednio zmiękczona anegdotami i sarkazmem w wykonaniu doświadczonego życiem Kastora. Jakby tego było mało dostajemy jeszcze do kompletu wątek miłosny i to całkiem sprawnie poprowadzony że scenami seksu, które nie pachną ani chamówą, ani plastikową tandetą.
Szczerze polecam wszystkim najnowszą książkę Wojtka Miłoszewskiego, a zwłaszcza tym którym zdarza się zatęsknić za klimatem lat 90-tych.ja że swojej strony jestem pod wielkim urokiem tego autora i z pewnością sięgnę także po wcześniejsze jego książki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz