sobota, 30 kwietnia 2016

KONKURS 3x1 - czyli osinski wspiera akcję THIS LITERATURE DESERVES READING









 Uwaga! KONKURS! 

3 książki do wygrania

 3 szanse do wykorzystania

3 proste kroki żeby to zrobić



W związku z tym, że jest masę "literatury, która zasługuje na czytanie", a ja chciałbym trochę wspomóc akcję #TLDR, to mam ochotę zrobić prezent w postaci trzech książek, które wybierzecie sobie sami :) Zasady proste a nagrody trzy! Mało tego, nie ma ograniczeń i nawet jedna osoba będzie mogła zgarnąć całą pulę i zdobyć wszystkie trzy nagrody. Zasady myślę, że proste. Jak zdobyć nagrody ? Dwie do wygrania w konkursie na facebooku , a jedna na blogu ! 

 

Nagroda książkowa nr 1 - Na blogu - http://osinskipoludzku.blogspot.com/ - znajdziecie mój profil na lubimyczytac.pl. Wystarczy tam zajrzeć i wybrać sobie książkę która chcielibyście mieć, a w komentarzu pod postem konkursowym na facebooku wpisujecie fragment ( tylko jedno zdanie ) z mojej opinii o tej książce które zachęca was do jej przeczytania. Wybiorę jeden z komentarzy i nagrodzę osobę tą właśnie książką. 

 
Nagroda książkowa nr 2 - Nie masz pojęcia co chcesz przeczytać i zdajesz się na mnie? W takim wypadku napisz na jaką książkę masz ochotę i dlaczego ( tylko jedno zdanie ) zostawiając komentarz pod postem konkursowym na facebooku, a ja wybiorę dla Ciebie książkę którą otrzymasz. 
 
 
Nagroda książkowa nr 3 (Uwaga ! Dotyczy bloga nie facebooka) - trzecia książka jest dla osoby, która na blogu zrobi to samo co w przypadku nagrody numer 1 tyle że wybierze fragment z recenzji na blogu i umieści go w komentarzu pod tą recenzją.


Proste? Podoba się? W takim wypadku zapraszam do zabawy. Mam nadzieję że odzew będzie tak duży jak ostatnim razem. Każdy może wziąć udział we wszystkich zadaniach i zwiększyć swoje szanse na wygraną -  udostępnianie tego posta konkursowego mile widziane, tak jak i polubienie strony Osinski na FB
 
 
Ważne
 
Warunkiem przyznania nagrody w każdym z zadań jest udział w nim conajmniej 10 osób

Ogłoszenie wyników zaraz po zakończeniu konkursu

środa, 27 kwietnia 2016

Taksim - Andrzej Stasiuk






Uwielbiam czytać Stasiuka, bo to za każdym razem niezapomniane przeżycie i w żadnym wypadku nie jest to czas stracony. Po lekturze jego książek człowiek zostaje z pełną głową przemyśleń i zastanawia się nad kwestiami, które w zwykłej codziennej zawierusze umykają gdzieś często zaniedbane, pominięte. Andrzej Stasiuk pokazuje w sposób bardzo poetycki i bezpośredni w całej swej głębi, że tak naprawdę nawet rzeczy prozaiczne zasługują na zaopiekowanie i nie można lekceważyć niczego kierując się przy tym pychą i zadufaniem.

W przypadku "Taksim" nie było wprawdzie zachwytu do którego się już wu Stasiuka przyzwyczaiłem, ale może i to dobrze, bo inaczej popadłbym w rutynę i autor nie mógłby mnie już w żaden sposób zaskoczyć. Długo zastanawiałem się po zakończeniu tej lektury czego tak naprawdę mi brakowało, ale czym więcej nad tym myślałem to dochodziłem do wniosku że wszystko było tak jak zwykle. To nie problem ze Stasiukiem i jego narracją, ale bardziej kwestia tematu jaki podejmuje on w "Taksim". Te dłużyzny, które tu zauważyłem są też w innych jego książkach tyle że tam dotyczą innej rzeczywistości, innych społeczności, a nade wszystko pełnią inną rolę. W takim "Dzienniku pisanym później" mają za zadanie skonfrontować ze znieczulicą, ocucić, w "Grochowie" zauroczyć, oswoić że śmiercią, w "Murach Hebronu" skonfrontować z okrucieństwem tkwiącym w człowieku, a w "Taksim"... No właśnie mam wrażenie, że tu dla odmiany autor próbuje wzbudzić obrzydzenie, zniechęcić do konsumpcyjnej maniery przeobrażającej się Europy - tej namaszczonej postkomunistycznym nienajedzeniem.

"Taksim", to taka książka drogi, to opowieść o handlarzach podróżujących za chlebem po targowiskach prowincjonalnej Europy, do miejsc gdzie nie dociera jeszcze "wielki świat" i byle tandeta może się sprzedać niczym świeże bułeczki. Mieszkają tam ludzie tak pozbawieni celu, że szukają sposobów zagospodarowania pustki, wypełnienia swojego życia paletą barw i nie ma znaczenia że te barwy, to ułuda, tandeta. Kupują ciuchy w hurtowych ilościach, kupują czy ich potrzebują czy też nie, kupują bo inni kupują, kupują bo nawet jak nie potrzebują to przecież te "złote nitki" tak ładnie się prezentują. Czym więcej mają par butów, czym więcej torebek, bluzek czy skórzanych kurtek, tym bardziej wzrasta ich samoocena i status społeczny.

Bohaterom "Taksim" Stasiuka nie chodzi tak naprawdę o pieniądze i to jest właśnie największym paradoksem. Po co w takim razie zajmować się handlem, ryzykować więzienie przy procederze przemytu ludzi jeśli nie po to by łatwo się wzbogacić. Myślę że chodzi tu o te same pobudki, które towarzyszą ich klientom, to jest o wypełnienie bezsensownej pustki w życiu i zabicie nudy. Doskonale bowiem sprawdza się tutaj podróżowanie od jednego miejsca do drugiego i wypełnianie czasu na przyglądaniu się absurdalnym sytuacjom, gdzie świnie atakują ludzi, a bójki wybuchają z błahego powodu. Nic tak nie zabija czasu jak bezsensowne rozmowy o pierdołach, jak alkohol lejący się strumieniami, czy uciekające kilometry "za kółkiem" i zmieniający się krajobraz. Co z tego, że ten krajobraz i Ci ludzie są dziwnie znajome w każdej kolejnej miejscowości, każdym targowisku.

Podsumowując, wszystko to co opisałem powyżej, cały ten klimat który powoduje znużenie, to towarzyszące odczucie bezsensu , czasem zniecierpliwienia, a nawet irytacji mają swój sens. Trudno bowiem nie czuć wewnętrznej niezgody na taką wegetację, na życie pozbawione ducha, skupione na podstawowych potrzebach jak również na tych potrzebach wykreowanych. Osobiście strasznie złości mnie taki stosunek do życia gdzie nie ma miejsca na rozwój, bo co jak co ale wtedy dochodzi do swego rodzaju zaprzeczenia człowieczeństwa. Obserwujemy takie krajobrazy na codzień, widzimy je obok nas, mijamy takich ludzi na swoich osiedlach, spotykamy ich w supermarketach, domach handlowych, galeriach, dyskontach, a już najlepiej obrazuje to o czym w "Taksim" pisze Stasiuk - słynna bitwa o karpia w jednej ze znanych sieci która stała się hitem YouTube. Wiem, że wielu się z tego śmiało, ja czułem zażenowanie, tak jak czuje je kiedy obserwuje znajomych których główną rozrywką jest weekendowy wypad na zakupy. No to tyle jeśli chodzi o moją, niekoniecznie trafioną interpretację "Taksim".

niedziela, 24 kwietnia 2016

Rozwiązanie konkursu z okazji Światowego Dnia Książki







Bardzo wszystkim dziękuję za udział w konkursie. Miałem straszną ochotę poświętować w tym dniu i wasz udział w zabawie bardzo mi się spodobał , a zainteresowanie przeszło moje najśmielsze oczekiwania :)

Wszystkie odpowiedzi bardzo mi się podobały bo pokazują, że książki niosą ze sobą masę pozytywnej energii. Z odpowiedzi, które niestety nie wygrały, a szczególnie mi przypadły do gustu pozwolę sobie wymienić: Wolność, Przygoda, Nienasycenie, Intymność, Odskocznia i Gutenberg. To nie znaczy, że inne nie były dobre - widać, że wszyscy kochacie książki, więc  wszystkim gratuluje wyobraźni. Pewnie macie ją właśnie z książek :) W związku z tym, że poszło wam tak świetnie postanowiłem przyznać dwie nagrody. Oprócz zwyciężczyni, osoba przeze mnie wyróżniona również otrzyma książkę Shantaram :)

Tym, którzy nie wygrali Shantaram szczerze polecam dorwanie tej książki w swoje ręce tak czy inaczej gdyż jest to naprawdę jedna z książek życia. Chętnie obdarowałbym nią wszystkich, ale że niestety nagrody zakupię ze środków prywatnych i mam ograniczone fundusze- zwyczajnie mnie nie stać :) 

Zachęcam natomiast dodać ten blog do obserwowanych,  bo lubię rozdawać książki i myślę, że już w niedalekiej przyszłości będzie kolejna okazja na wygraną  :)

Dziękuję za zabawę :)  Zwycięzcom gratuluje i kończę - bo nie umiem się powstrzymać - cytatem Marcina Mellera :

" Shantaram to przypadek ciężkiego uzależnienia: jeżeli przeczytasz kilka pierwszych stron, jesteś stracony dla świata na nadchodzący czas."



A teraz pora ogłosić zwycięzców


3

2

1



Pozdrawiam i mam nadzieję, że czasem do mnie tutaj zaglądniecie, a zwycięzców proszę o wysłanie danych do wysyłki na adres : rgabinek@gmail.com :)











sobota, 23 kwietnia 2016

Świętujemy Światowy Dzien Książki! Konkurs!







Na profilu na FB konkurs ! Nagrodą jest widoczny na zdjęciu Shantaram - Gregory David Roberts. Zapraszam do zabawy, bo ta książka zabierze waszą wyobraźnię tam gdzie jeszcze nie była!

piątek, 22 kwietnia 2016

Radio Armageddon - Jakub Żulczyk










"Wszyscy strasznie spinamy się , aby być jacyś. Codziennie rysujemy siebie, dolepiamy do siebie klejem kolejne kartki, zdjęcia, wrysowujemy się w ramki, aby poczuć że jesteśmy czymś więcej niż imieniem i nazwiskiem"



Powieść Jakuba Żulczyka to kolejna w ostatnich dniach przeczytana przeze mnie książka, która porusza temat szeroko pojętego buntu przeciwko systemowi, z którym niekoniecznie mamy ochotę się zgadzać, natomiast każdy z nas buntuje się na swój sposób. Zwykle system ma to do siebie, że im dłużej funkcjonuje w społeczeństwie, tym bardziej zatraca swoją założoną rolę i zamiast regulować relacje między ludźmi i je porządkować, staje się narzędziem opresyjnym. Kiedy czytałem "Vernon Subutex" to perspektywa buntu była tam ukazana oczami podstarzałego punkowca. W przypadku "Radia Armageddon" mamy dla odmiany okazję obserwować bunt z perspektywy ludzi młodych. Taki bunt ma z założenia charakter bardziej dynamiczny, bezkompromisowy i zdecydowany. Bohaterowie Żulczyka idą po trupach do celu, nie biorą jeńców, a świat jest dla nich czarno-biały. U Virginie Despentes było w tym sprzeciwie miejsce na odcienie szarości, ale to pewnie wynikało też z kwestii wieku, doświadczenia Vernona i rozmaitych kompromisów które przyszło mu w swoim życiu zawrzeć z otaczającym światem.


Wcześniej do czynienia z Jakubem Żulczykiem miałem tylko raz, co nie znaczy wcale że jego twórczość nie zrobiła na mnie wrażenia. Jego "Ślepnąc od świateł" jest jedną z tych książek, które wgryzają się w głowę i powodują w niej niemałe zamieszanie. Jest to pozycja pisarza ukształtowanego, bardzo dojrzałego i takiego który wie jak używać słów i formułować myśli z prędkością hip-hopowego freestylera. "Radio Armageddon" to książka z początków pisarstwa Żulczyka i strasznie byłem ciekawy jak zaczynał swoją przygodę z pisaniem. Jak się okazuje już od początku wkroczył na scenę pewnym krokiem. Jestem bardzo pozytywnie zaskoczony już wtedy prezentowanym przez niego stylem i dojrzałością. Nie mylić dojrzałości z nudą czy rutyną , bo tej u niego nie znajdziemy.  


"Czasami wydaje mi się, że już nic się nie wydarzy, bo wszystko jest już przemielone i wykorzystane. Czasami wydaje mi się, że jeszcze nikt nigdy w historii świata nie był tak zniewolony jak my tutaj i teraz- bo jeszcze nikt nie miał przed sobą do wyboru tak szerokiego zestawu bezsensownych działań"

"Radio Armageddon" to tylko z pozoru jedynie nazwa alternatywnego zespołu założonego przez małolatów ( heh przypomniały mi się czasy kiedy sam udawałem że śpiewam w kapeli,  a w rzeczywistości plułem do mikrofonu skupiając się na tym by teksty wyryczec najwyraźniej jak się da ). "Radio Armageddon"  to bowiem symbol ruchu stworzonego przez grupę młodych osób, które mają dość życia w przygotowanej dla nich bańce i postanowili wydostać się na zewnątrz. Nie mają zgody na fałsz, obłudę, podwójne standardy i naginanie się do oczekiwań rodziców którzy już zaplanowali im życie, a jednocześnie zostawili ich samych sobie umieszczając w prywatnym liceum. Członkowie "Radia Armageddon" i ich "wyznawcy" mają nieodpartą potrzebę budowania własnej tożsamości i zależy im na szczerości jako wartości nadrzędnej. Nie interesują ich gotowe ramy i nie chcą pozostać pod stworzonym dla nich kloszem, bo ważniejsza od wygody i bezpieczeństwa jest dla nich chęć odkrycia własnej prawdy nawet jeśli będzie się to wiązać z podjęciem maksymalnego ryzyka. System jednak łatwo nie odpuszcza i kiedy przestaje działać zamordyzm, to wtedy w grę zaczną wchodzić różnego rodzaju manipulacje. Młodzi będą kuszeni do odstąpienia od swoich postulatów argumentami typu sława czy też pieniądze. Autentyzm będzie wypierany przez szansę bycia legendą. System zaproponuje nie 30 a 300 srebrników. Czy to będzie wystarczające do złamania oporu, czy jeszcze bardziej go zwiększy? - tego dowiemy się w trakcie lektury.


Odwieczne starcie pomiędzy ideałami, a konformizmem, pomiędzy młodością i dojrzałością. Potrzeba kwestionowania spróchniałej już czasem rzeczywistości i głośne postulowanie niezbędnych zmian kontra chęć utrzymania komfortu i lęk przed utratą bezpieczeństwa.  Entuzjazm kontra upór w trwaniu przy starym porządku bez jakiejkolwiek refleksji nad jego zasadnością Jednostka czy tłum? Kompromis czy zwycięstwo jednej siły nad drugą? Na którą stronę przechyli się szala tym razem? Wybory których dokonują bohaterowie "Radia Armageddon" to tak naprawdę wybory dokonywane przez każdego z nas i to nie tylko w momencie wchodzenia w dorosłość, ale po części dokonujemy ich każdego dnia. Sami musimy sobie odpowiedzieć na pytanie czy w naszym przypadku wygrywa autentyczność czy skomercjalizowany fałsz i obłuda. Warto też odważyć się na chwilę refleksji odnośnie motywów dokonywanych przez nas w tej kwestii wyborów jak również naszego bilansu pod kątem obrachunku światopoglądowego.

"Ponieważ ludzie i tak wolą jedynie kiwać głowami, powtarzać efektowne zdania, delektować się nimi i wyobrażać sobie, że gdzieś indziej, w alternatywnej rzeczywistości, te zdania się ich własnymi zdaniami, ponieważ ludzie nie są niczym więcej niż jedną wielką osią współrzędnych wymyśloną przez nich samych"

Na koniec podzielę się swoją osobistą refleksją po przeczytaniu tej książki. Mam czasem wrażenie, że zbytnio analizuje pochłaniane przeze mnie treści i może mam tendencję do nadinterpretacji, ale z drugiej strony jeśli powieść Jakuba Żulczyka wzbudziła we mnie tego typu refleksje to znaczy że autor musiał mieć zamiar przekazania czegoś więcej niż tylko chwytliwej i ciekawej historii. Smutne jest to, że o ile w czasach mojej młodości "Radio Armageddon" miało by pewnie status dzieła może nawet kultowego, to dzisiejszej młodzieży będzie ciężko dostrzec potencjał tej opowieści,  bo toną oni po szyję w całym tym skomercjalizowanym przekazie który tłoczony jest im do głów już od najmłodszych lat. Spadek czytelnictwa to niestety tylko jedna z niewielu bolączek toczących młodych ludzi w dzisiejszych czasach. Dochodzi do tego kult przedmiotów, bierność, poddanie się populistycznej polityce. Bańka z biegiem lat jest widać coraz bardziej szczelna i trudno będzie ją przebić dlatego może nie wystarczyć sygnał dany przez kilku zapaleńców jak stało się to w powieści Jakuba Żulczyka. Tak czy inaczej "Radio Armageddon" warto przeczytać. 

środa, 20 kwietnia 2016

Mądrości Proroka. Wybór Hadisów - Mahomet










Zbiór ten zawiera w sobie pogrupowane według pomocnego klucza hadisy - czyli nauki proroka Mahometa głoszone na przestrzeni jego całego życia, najczęściej w formie przypowieści. Były one spisywane w rozmaitych okolicznościach, ich wiarygodność często jest poddawana w wątpliwość, źródła nie zawsze są jasne, co - zważywszy na fakt iż hadisy często regulują porządek prawny w społecznościach muzułmańskich - prowadzi do wielu przekłamań, a czasem nawet nadużyć.


Hadisy obok Koranu to najważniejsze źródło objawień Mahometa, a o ile w przypadku Koranu możemy mówić o jakieś spójności i wyłania się z niego pewien jasny przekaz, to jeśli chodzi o hadisy sytuacja nie jest już taka prosta. Jak już wspomniałem na początku duża część tych tekstów jest wątpliwa jeśli chodzi o źródło. Można przypuszczać, że zostały one zmanipulowane, ich zaś ostateczny kształt miał często służyć osobistym korzyściom i interesom ich rzeczywistym autorom. Skąd zarzuty dotyczące autentyczności niektórych z hadisów? Pewnie wiąże się to z tym, że wykluczają się one nawzajem odnośnie przekazu, jak choćby fakt ze niektóre wzywają do nawracania za pomocą walki, a inne zabraniają jakiejkolwiek przemocy. Jedne mówią o swego rodzaju równouprawnieniu kobiet, a inne znów stawiają ją w roli istoty podległej, wręcz służalczej w odniesieniu do mężczyzny. Mamy tu takich kwiatków dużo więcej. Z drugiej strony historia wskazuje wyraźnie, że przywódcy religijni na przestrzeni dziejów byli bardzo często wykorzystywani do partykularnych interesów, a ich przesłanie modyfikowane w taki sposób, żeby zapewnić sobie wpływy.


Dla mnie "Mądrości Proroka" mają szczególną wartość z tego względu, że poraz kolejny - a czytałem już rozmaite opracowania na temat islamu i związanego z nim przesłania - upewniam się ze to religia w żadnym wypadku nie nakłaniająca do jakiejkolwiek formy przemocy. Znów potwierdza się to, że Ci którzy ją wykorzystują jako usprawiedliwienie, czy nawet uzasadnienie walki popełniają grube nadużycie. Islam jest bowiem, jak większość religii zresztą, religią o wydźwięku pacyfistycznym. Mało tego myślę, że dla tych którzy jeszcze do tej pory nie mieli okazji bliżej przyjrzeć się zawartemu w niej spojrzeniu na świat, zaskoczeniem może być to jak bardzo podobne jest ono do chrześcijaństwa. Właściwie przyglądając się wszystkim ważnym religiom monoteistycznym nie trudno wysnuć wniosek, że te religie w swoich głównych założeniach a także w tradycji niemal się nie różnią. Tym bardziej utwierdza mnie to w przekonaniu, że Ci którzy dążą do konfliktów na tle religijnym żerują ma niewiedzy ludzkiej i podsycając powszechnie znany lęk przed innością. Hierarchom kościelnym i dyktatowi politycznemu, którzy za główny cel stawiają sobie utrzymanie władzy na rękę jest to, że ludzie nie poszerzają wiedzy, bo łatwo takim tłumem manipulować. Pewnie dlatego taka islamofobia w obecnych czasach, a szkoda bo wystarczyło by się douczyć żeby spojrzeć w stronę wyznawców Mahometa bardziej przyjaznym okiem.

wtorek, 19 kwietnia 2016

Sen sów - Jerzy Sosnowski











Czasem wyboru książki do lektury dokonuje się z przyczyn prozaicznych - w tym wypadku była to okładka. Ona od pierwszego wejrzenia uruchamia nostalgię i pobudza najlepsze wspomnienia z dzieciństwa. Optymistyczny jest dla mnie fakt, iż zdarzają się jeszcze przypadki gdy nie jest potrzebna nachalna reklama książki, a wystarczy ładna szata i milo kojarzące się nazwisko autora. To w połączeniu z intrygującym tytułem potrafi skutecznie wzbudzić czytelniczy apetyt. Kiedy rozpocząłem podróż ze "Snem Sów" Jerzego Sosnowskiego, to już od pierwszych stron okazało się, że zawarta tu treść jeszcze skuteczniej niż wspomniana okładka oddziaływuje na wyobraźnię.


"Sen sów" to sentymentalna podróż w przeszłość. To emocjonalna, bardzo osobista ballada o czasie który przeminął i tęsknota za tymi chwilami. To pragnienie powrotu do momentów które na zawsze pozostaną w naszej pamięci , w których wydarzyło się tyle ważnych dla nas spraw. Jest to opowieść na pograniczu jawy i snu, odbywająca się na styku rzeczywistości i wolnych skojarzeń z nią związanych, będących jednocześnie owocem bogatej fantazji dziecka. To właśnie ona  te wspomnienia już na zawsze naznaczy swoim charakterystycznym stemplem.

 
Jarko to mały chłopiec, którego poznajemy , kiedy w latach 70 -tych jedzie pociągiem do Kołobrzegu, gdzie ma odbyć kurację w ośrodku przyrodoleczniczym. Biedak zmaga się bowiem z astmą. Podróż odbywa wraz z rodzicami i to właśnie relacje z nimi będą jednym z głównych tematów tej opowieści, podobnie jak dojrzewanie młodego bohatera i związane z nim intensywne przeżycia. Jarko to chłopak ciekawy świata, kreatywny, zadający sobie mnóstwo pytań odnośnie sposobu funkcjonowania świata go otaczającego. Jerzy Sosnowski przy pomocy jego historii pokazuje nam rolę wspomnień w naszym życiu i prawidłowości rządzące naszą wyobraźnią. Stawia ważne pytania - jak choćby to - czy jeśli moglibyśmy cofnąć się w czasie to wrócimy do ludzi jakimi byli oni w rzeczywistości czy do zachowanych na ich temat wyobrażeń. Właśnie za stawianie takich pytań i wykorzystanie do tego celu postaci dziecka - dla którego pytania i poddawanie w wątpliwość wszystkiego co popadnie jest charakterystyczną właściwością - Jerzy Sosnowski z miejsca zdobył moją sympatię.


Szczerze polecam tą ciepłą, ale przede wszystkim bardzo mądrą powieść wszystkim tym, którzy tęsknią do czasów kiedy relacja z drugą osobą miała znaczenie. Zachęcam do jej przeczytania tych, którzy chcą sobie przypomnieć, bądź nauczyć się jak wiele znaczy "Oprawa" przy niby prozaicznych sytuacjach jak jedzenie placków ziemniaczanych czy kromek chleba z musztardą. Polecam wreszcie tym, którzy mają ochotę sprawdzić co to są zapachy głośne i ciche, o co chodzi z tytułowym "snem sów"  i dlaczego akurat "Europa" Santany jest brakującym ogniwem dla rodzącej się pierwszej miłości. Myślę,  że niejednemu z nas pojawi się uśmiech na twarzy,  kiedy posłucha nieprawdopodobnych dialogów pomiędzy Jarko i Antkiem,  czy też kiedy przyjdzie mu śledzić jak tata głównego bohatera radzi sobie z natarczywą towarzyszką,  która ma ochotę na bliższą z nim znajomość. 

Autor bawi się formą i dokonuje przeskoków w czasie i przestrzeni, kiedy opowiada tę historię. Skupia uwagę czytelnika zapraszając go do aktywności choćby poprzez te momenty kiedy zwraca się do niego w sposób bezpośredni i szelmowsko mruga do niego okiem. Dzięki temu "Sen Sów"  zachęca do refleksji, a perspektywa dziecka pozwala na humorystyczne wątki i stwarza atmosferę nieustannej przygody. Ma się momentami wrażenie, że jesteśmy czynnymi uczestnikami tej historii. Książka piękna, wartościowa, pozwalająca się zatrzymać i zrelaksować. Bardzo dziękuję Jerzemu Sosnowskiemu,  że podzielił się ze mną swymi wspomnieniami, bo dzięki temu udało mi się wrócić myślami do moich wakacji z rodzicami i przypomnieć sobie jak te chwile są dla mnie nadal bezcenne,  choć przecież dawno już są za mną. 

niedziela, 17 kwietnia 2016

Vernon Subutex - Virginie Despentes









Mam ostatnio rewelacyjną passę jeśli chodzi o dobór książek, a "Vernon Subutex" jest kolejnym dowodem na to, że los mi w tej kwestii sprzyja. Virginie Despentes zrobiła to, co nie udało sie mojemu proboszczowi, a mianowicie położyła mnie tą książką na kolana. "Vernon Subutex" jest pod każdym względem powieścią znakomitą. Autorka dociera do mnie zarówno jeśli wziąć pod uwagę język którym się posługuję (w tym względzie duża zasługa przekładu ), tematykę jaką tutaj porusza, jak również stylistykę. Uwielbiam jej tytułowego bohatera i już się cieszę z uwagi na fakt, iż jest to zaledwie pierwszy tom trylogii, która mam nadzieję ukaże sie nakładem Wydawnictwa Otwartego. Pomimo całego rozgłosu towarzyszącego tej książce, nie można mówić w żadnym wypadku o tym, by była ona przereklamowana. Spełnia ona moje oczekiwania, które były ogromne, a myślę że dobrą decyzją było nie czytanie wcześniej opinii i recenzji tej książki, jak również odłożenie na później wywiadów z autorką. Za najlepszą zachętę posłużył mi zarys treści w opisie oraz poniższe zdjęcie zamieszczone na stronie wydawnictwa, które wzbudziło moją sympatię do Virginie Despentes i chęć zapoznania się z jej twórczością.










Virginie Despentes nie jest pozerką. Jej wizerunek i przekaz zawarty w twórczości idą w parze, a lektura jej pierwszej książki to prawdziwa uczta dla wyobraźni i swoisty rodzaj eksperymentu i integracji z czytelnikiem zmuszających go do autorefleksji. Przejdźmy więc do sedna - Vernon Subutex to podstarzały już punkrockowiec, który egzystuje sobie z dnia na dzień, korzystając z zasiłku socjalnego, aż do czasu kiedy system pokazuje mu "fucka" , a zajmująca się nim pracownik socjalna, którą postrzega jako osobę sympatyczną i sprzyjającą mu, postanawia pozbawić go zasiłku z uwagi na jego słabość do używek. Z dnia na dzień traci dach nad głową i będzie musiał poradzić sobie z ekstremalną - nawet jak na niego - sytuacją. Wprawdzie eksmisja wisiała nad nim od jakiegoś czasu, a wyrok odwlekany był między innymi dzięki uprzejmości przyjaciela, ale tak czy inaczej nie udało mu się do tego przygotować. Zaopatrzony w skompletowany przypadkowo i naprędce bagaż Vernon wyrusza w swoją odyseję ulicami Paryża w poszukiwaniu schronienia i pożywienia. Mimo tego, że nasz bohater zostaje pozbawiony możliwości zaspokojenia podstawowych potrzeb, to nie poprzestaje on na zagospodarowaniu przestrzeni własnego żołądka i zapewnienia sobie podstawowych potrzeb bezpieczeństwa, ale podczas swej podroży podejmie próbę wypełnienia pustki i samotności mu towarzyszącej w życiu. To właśnie poszukiwanie pełnowartościowej, bezinteresownej relacji z drugim człowiekiem, a choćby nawet jej fragmentu stanowi główne przesłanie książki Virginie Despentes.


Myślę sobie, że odbiór i interpretacja "Vernon Subutex" to kwestia bardzo indywidualna, a to przede wszystkim na fakt, iż autorce udało się dokonać sztuki wręcz nieprawdopodobnej jeśli chodzi o literaturę społecznie zaangażowaną w dzisiejszych czasach, a mianowicie pozostała prawie neutralna światopoglądowo. Wprawdzie można się doszukać pewnych przesłanek ukazujących jej światopogląd mocno zakorzeniony w nurtach lewicowych i wolnościowych, ale nie robi tego wprost i w żadnym wypadku nie można jej zarzucić nachalności w tym temacie. Podczas wędrówki Vernon spotyka cały wachlarz ludzkich osobliwości żyjących w diametralnie różnych rzeczywistościach i kierujących się odmiennymi wizjami otaczającego świata. Mamy tu do czynienia z osobami o poglądach skrajnie prawicowych, lewicujących, transwestytów, dziwki, spekulantów finansowych, lekkoduchów....Możemy przyjrzeć się jednostkom, które cechuje otwartość i liberalizm i tym konserwatywnym , często wręcz schizoidalnie nastawionym do otoczenia. Wkraczamy w świat nihilizmu i autodestrukcji, a jednocześnie obserwujemy piękno tam, gdzie szukalibyśmy go na samym końcu, bądź w ogóle nie spodziewalibyśmy się go tam znaleźć. To co autorce udaje się wręcz doskonale to umiejętność stworzenia nam warunków do spojrzenia na otaczający nas świat z różnorakiej perspektywy, a dzięki temu stara się nas ona ostrzec przed wydawaniem zbyt szybkich sadów i generalizacji. Virginie Despentes pokazuje nam jak w tym całym hałasie, tłumie i wszechogarniającym pędzie odnaleźć jednostkę i poświęcić jej chwilę czasu - wejść z nią w interakcję.


Charakterystycznym językiem dla powieści "Vernon Subutex" jest język buntu, którego wyraz znajdziemy tutaj w narracji, która jest szybka, bezpośrednia i bezkompromisowa. Autorka skupia się na konkretach, daruje sobie sztuczne opisy na rzecz bezpośredniego języka, który cechuje często wulgaryzm, ale nie ten na pokaz tylko znajdujący w przekazie swoje uzasadnienie. Udaje jej się skutecznie rozbijać strukturę i bawić się formą, dzięki temu nie popada w rutynę i cały czas skupia uwagę na przesłaniu, które - zaznaczę jeszcze raz - możemy odkryć sobie sami, a nie jest nam one narzucane. Bunt jest też wyrażany za pomocą muzycznej sceny alternatywnej, której wykonawców mniej lub bardziej znanych znajdziemy tutaj sporo. Ta książka wręcz zawiera własną ścieżkę dźwiękowa , a dzięki Virginie Despentes odkryłem kilka "składów" o których istnieniu nawet nie wiedziałem . Smaczku dla polskich czytelników doda fakt, iż pojawia się nawet odniesienie do kultowego - jak się okazuje nie tylko w naszym kraju - Dezertera. Co do moich odkryć to załączę jedno z nich na koniec tego tekstu (co za muza !), a kończąc już - bo jak zwykle zbytnio się rozpisałem- zaznaczę jeszcze raz gdyby ktoś nie zdołał zauważyć tego w wydźwięku mojej opinii - "Vernon Subutex" to prawdziwa petarda i wręcz trzeba ją przeczytać !









piątek, 15 kwietnia 2016

Dojczland - Andrzej Stasiuk









Kolejny raz Andrzej Stasiuk, kolejna krótka ale za to jakże treściwa forma. Tym razem na tapecie- jak sam tytuł wskazuje - Niemcy. Fascynuje mnie ten autor właśnie z uwagi na fakt, iż potrafi za pomocą tak niewielu słów przekazać tak wiele. Potrafi w swych przemyśleniach zawrzeć tyle emocji, że skłania do refleksji nad kwestiami, które pewnie w codziennym biegu za sprawami bieżącymi umykają. Szkoda tego, bo życie mamy przez to uboższe. No ale jest Andrzej Stasiuk i jego misja wzbudzania w nas zastanowienia i pobudzania naszej pamięci :)


W "Dojczland" autor bierze się za łby ze stereotypami na temat Niemców, wtłoczonymi nam od dzieciństwa do głów uproszczeniami, półprawdami, a czasem zwykłymi kłamstwami. Wszystkie one utrudniają nam uzyskanie realnego obrazu naszych zachodnich sąsiadów, którzy już dawno nie walczą z nami pod Grunwaldem i nie wysyłają naszych bliskich do obozów zagłady. Andrzej Stasiuk pokazuje nam to co w Niemcach godne uznania, a nawet podziwu :) Ukazuje ich jako naród zorganizowany, stabilny, a przy tym bardzo pracowity. Naród, który dźwiga brzemię dawnych zbrodni, ale mimo wszystko nie poddający się i nie ulegający temu dziejowemu stygmatowi. Stasiuk przyznaje się do tego, iż sam potrzebował zapomnieć i wyrzucić z głowy obraz żołnierza Wehrmachtu, który momentami był dla niego tożsamy z widokiem podstarzałego Niemca w pociągu. Żeby dać sobie szansę na poznanie Niemiec i Niemców musimy wyrzucić z głowy przez lata wbijane nam przez filmy, seriale, wspomnienia wojenne obrazy Niemców krzyczących "Raus! ", "Hande hoch!" że swastykami na ramieniu. Potrzebujemy pozbyć się synonimów Niemiec-gestapowiec, Niemiec-najeźdźca, Niemiec-krzywdziciel, żeby zobaczyć w naszych sąsiadach ludzi. Bo są to ludzie tacy jak my, mimo całego tego bagażu wojennego i przeważnie niechlubnej historii z nim związanego. Sam autor zwraca uwagę na to, iż trzeba było żeby umarły pokolenia, aby doszło do przebaczenia, ale dla niektórych nigdy nie będzie odpowiedniego czasu na pojednanie a to boli. Ja osobiście mam złość na tych którzy ciągle jątrzą w ranie i skazują kolejne pokolenia na pokutę za grzechy ojców. Moim zdaniem już tego dość i dla odmiany wypadałoby może przyjrzeć się grzechom własnych ojców, bo niektórzy z nich też nie byli bez winy.


Pamięć jest ważna i zakorzenia nas w naszym bycie obecnym. Nie można żyć bez historii, ale nie da się żyć tylko i wyłącznie historią. Należy pamiętać, ale trzeba też nauczyć się przebaczać i dążyć do pojednania. Trzeba trwać, a nie przed tym trwaniem uciekać w obarczanie innych za nieumiejętność brania odpowiedzialności za własną tożsamość narodową. Dopóki w naszym kraju wpływowymi ludźmi są Ci, którzy grają kartą dziejowej nienawiści i wiecznej zemsty, dopóty będziemy funkcjonować w roli ofiar i nie będziemy umieli tak jak Niemcy budować, tworzyć i się organizować w sprawnie funkcjonujące społeczeństwo. Takie refleksje towarzyszyły mi przy lekturze "Dojczland" Stasiuka. Serdecznie polecam pod rozwagę :)

środa, 13 kwietnia 2016

Wioska morderców - Elisabeth Herrmann







Nie będę ukrywał, że thrillery takie jak "Wioska morderców" to gatunek, który szczególnie sobie upodobałem. Jeśli dołożyć do tego fakt, iż intryga zakorzeniona jest w przeszłości i żeby ją rozwikłać trzeba będzie wraz z autorem cofnąć się w czasie do wydarzeń z przed kilkudziesięciu lat, to tym bardziej moja ciekawość zostaje rozbudzona. Tak właśnie skonstruowana jest powieść Elisabeth Herrmannn, która jest dla mnie sporym odkryciem, bo przyznam się szczerze że nie spodziewałem się, iż książka ta zrobi na mnie takie wrażenie, a o autorce do tej pory nic nie słyszałem. Genialna natomiast jest okładka książki, która przyciąga, zachęca, intryguje, a nawet na swój sposób hipnotyzuje. W tym przypadku okazało się , że książkę można oceniać czasem po okładce, bo gdy zajrzymy do środka, to napotkamy na treść w takim samym stopniu hipnotyzującą.


Akcja zaczyna się jak u najlepszych mistrzów gatunku, czyli od mocnego uderzenia. Już na samym początku jesteśmy świadkami makabrycznego odkrycia, a mianowicie w ogrodzie zoologicznym zostaną odnalezione szczątki człowieka, mało tego okazuje się iz brakujące części ciała zostały strawione przez pekari, czyli wszystkożerne zwierzęta z gatunku świniowatych. Zbrodnia prawie doskonała, gdyby zwierzęta nie pozostawiły po sobie niedojedzonych resztek, a że stało się inaczej i wycieczka z przedszkola zauważa na wybiegu tych zwierzaków miedzy innymi kawałek dłoni, to do akcji wkracza policja. Jako pierwsza na miejsce zbrodni trafia sympatyczna, choć wścibska młoda policjantka chorwackiego pochodzenia, która stanie się jedną z głównych bohaterek tej książki. Poza nią będziemy śledzić losy jeszcze jednego policjanta - tym razem inspektora śledczego - oraz biegłych sądowych, którzy mając za zadanie sprawdzenie poczytalności podejrzanej kobiety, na dłużej wpiszą się w tą intrygę. Tutaj może pohamuje sie, żeby zbytnio nie spojlerować, bo to w przypadku tego typu książek bardzo przeszkadza i nie chciałbym nikomu psuć zabawy.


Książka Elisabeth Herrmann łączy w sobie cechy thrillera idealnego. Jest tu bardzo dobrze przeprowadzona budowa postaci dramatu przy dużej dbałości o ich warstwę psychologiczną. Autorka poświecą uwagę temu, by dokładnie przestudiować ich historię i wykazuje dbałość o szczegóły dzięki czemu nie zauważyłem tu żadnych nieścisłości czy też uproszczeń. Widać, że kwestie psychologicznych mechanizmów determinujących zaburzenia zostały tu dokładnie skonsultowane ze specjalistą. Przy całym tym profesjonalizmie i dbałości o warstwę naukową udało się jej też zadbać o to, aby umieścić w akcji bohaterów przykuwających uwagę i pozwalających czytelnikowi na zwyczajne ich polubienie, a znów w przypadku tych zbrodniczych umysłów dostajemy szansę na zrozumienie ich motywów i dzięki temu nie budzą naszej odrazy i potępienia. Ta sama dbałość, którą Elisabeth Herrmann poświęciła tworzeniu bohaterów swej powieści znajduje też odzwierciedlenie przy opisach samego śledztwa, czy też mechanizmów rządzących małymi społecznościami. Akcja toczy się w Niemczech i autorka w bardzo umiejętny sposób wplotła w swoją książkę wątek przemian związanych z połączeniem wschodnich i zachodnich Niemiec , jak również migracji ludności.

W tym momencie skończę, bo bazując na własnych doświadczeniach z recenzjami czy opiniami na temat thrillerów, wiem że czym mniej tym lepiej bo potem dowiadujemy się zbyt dużo przed rozpoczęciem lektury, a to przeszkadza przy czytaniu i psuje zabawę. Podsumowując dodam tylko, że " Wioska morderców" to jedna z najlepszych książek jakie przyszło mi czytać w ostatnim czasie i to nie tylko biorąc pod uwagę tylko tego gatunku, ale w ogóle. Myślę, że autorka nie ma się czego wstydzić, bo jej warsztat w porównaniu z mistrzami gatunku jak choćby rozczarowujący ostatnio Coben stoi na naprawdę wysokim poziomie i z niecierpliwością będę czekał na kolejne książki które wyjdą z pod jej pióra. Polecam! Nie ma opcji, żeby się zawieźć, ale ostrzegam że rozwikłanie zagadki morderstwa będzie conajmniej przerażające.

poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Elon Musk. Biografia twórcy PayPal, Tesla, SpaceX - Ashlee Vance













"Mam mentalność samuraja. Wolałbym popełnić seppuku niż przegrać"





Inspirujące - słowo to pojawia się chyba najczęściej w ocenach, recenzjach, dyskusjach na temat tej biografii. Trudno się nie zgodzić z tym określeniem, kiedy poznaje się losy tej bez wątpienia oryginalnej i wyjątkowej postaci jaką jest Elon Musk. Jeśli ktoś o nim jeszcze nie słyszał to wystarczy wpisać w wyszukiwarkę jego nazwisko i wyskoczy nam cała paleta potentatów takich jak : SpaceX, Paypal, Tesla Motors czy SolarCity. Ten południowoafrykański przedsiębiorca i filantrop, posiadający również obywatelstwo amerykańskie i kanadyjskie zdobył popularność nie tylko ze względu na swoją działalność w innowacyjnych sektorach gospodarki, ale przede wszystkim z uwagi na ciekawą osobowość. Myślę, że to właśnie jego specyficzny charakter, bardziej nawet niż niewątpliwe zasługi dla rozwoju nowych technologii, sprawiły że od wielu lat budzi on zainteresowanie całego świata, a na jego temat krąży wiele rozmaitych kontrowersji.


Autor biografii Elona Muska podejmuje się próby przedstawienia jego historii i odkłamania rozmaitych mitów krążących na jego temat. Czeka go zadanie bardzo trudne, gdyż jak ogólnie wiadomo wielkie i wpływowe osobowości mają do siebie to iż nie pozostawiają nikogo obojętnym i mają tyle samo zwolenników, co zazdrosnych frustratów, które rozprzestrzeniają krzywdzące pomówienia na ich temat. Tak było ze Stevem Jobsem, Markiem Zuckerbergiem, Howardem Hugsem i taki właśnie los stał się też udziałem Elona Muska - o czym będziemy mogli się przekonać z kart tej książki Ashlee Vance pokazuje niemały talent reporterski kiedy przeprowadza wywiady z osobami znającymi Muska, jak również z samym Elonem. Robi to z dużym wyczuciem i stara się zachować obiektywizm do samego końca. Możemy się też przekonać - ze względu na ogromną zawartość merytoryczną tej książki - że odrobił swoje zadanie przekopując się przez tony dokumentów i rozmaitych opracowań na temat Muska. Udało mu się przede wszystkim przedstawić to wszystko czytelnikowi w wersji całkiem przystępnej i nawet ktoś taki jak ja - mało zorientowany w elektronice i naukach ścisłych humanista - jest w stanie w miarę zorientować się w temacie, mimo że niemało tu trudnych pojęć.


Myślę, że najlepiej charakteryzuje i pozwala zrozumieć fenomen osobowości Elona Muska fakt, iż jest on wręcz opętany - i myślę że określenie to nie jest w tym wypadku nadużyciem - misją uchronienia ludzkości przed zagładą poprzez zagwarantowanie jej przy pomocy nowych technologii odpowiedniego zaplecza i alternatyw, jak choćby pomysł z podbojem kosmosu i zasiedleniem Marsa. Właśnie z tego względu, że przyświeca mu cel niebanalny i dla niektórych szalony Elon Musk jest w swych działaniach bezkompromisowy i spotyka się z niesłusznymi zdaniem Ashlee Vance'a oskarżeniami o brak empatii czy też autyzm, albo tym bardziej szaleństwo. Niestety część ludzi ma jednak taką mentalność, że strach przed innością, niekonwencjonalnym działaniem, a w tym przypadku geniuszem budzi w nich agresję, frustrację i lęk, które przejawiają się właśnie w myśleniu stereotypowym. Bezkompromisowość w dążeniu do celu przejawia się u Muska na każdym kroku:


"Chciałbym poświęcić więcej czasu na randki. Muszę znaleźć dziewczynę. To dlatego muszę wykroić jeszcze trochę czasu. Tak myślę, że może nawet dodatkowe 5-10 godzin. Ile godzin kobieta chce mieć tygodniowo? Może 10 godzin? Jako minimum? Nie wiem."



"Jeśli byłby sposób na to żebym nie musiał jeść, dzięki mógłbym pracować więcej, to bym nie jadł. Chciałbym, żeby był sposób dostawania składników odżywczych bez marnowania czasu na jedzenie"



Jestem pod wrażeniem tego, jakim człowiekiem jest Elon Musk i myślę , ze większość z nas po przeczytaniu tej książki będzie się zastanawiać nad tym na ile samemu wykorzystujemy potencjał który mamy, bo mamy tak naprawdę dwa wyjścia - albo wykorzystamy na maxa talenty nam dane i w ten sposób jesteśmy w stanie dokopać rzeczy wielkich, bądź też możemy pozostawać w miejscu i krytykować innych którzy zmieniają świat niczym Elon Musk, Jobs, Zukcerberg ale też wielu innych mniej znanych. No mamy jeszcze trzecią opcję - możemy być przeciętni - ale co w tym ciekawego?

sobota, 9 kwietnia 2016

Kiedy zdarza się przemoc, lubię patrzeć - Kuba Wojtaszczyk






"Wszędzie dobrze, byle z daleka od tego bagna - stwierdza"




Książka Kuby Wojtaszczyka to satyra ukazująca jak dla mnie przede wszystkim nieudolność młodego pokolenia w Polsce z naciskiem na szczególną grupę jaką wybrał on sobie na temat swojej powieści, a mianowicie absolwentów studiów. Tak jak pokazuje autor w swojej książce mają oni masę powodów do tego,  żeby się irytować, a nawet wściekać na sytuację, którą zastają po opuszczeniu uczelni. Kompletnie nie mają natomiast pomysłu na konstruktywne spożytkowanie tej negatywnej energii. Frustracja, która czeka ich , kiedy stają u wrót kariery zawodowej po ukończeniu - tutaj akurat uczelni humanistycznych- ściśle wiąże się z brakiem perspektyw na stały etat i podstawowe bezpieczeństwo socjalno-bytowe.


Kuba Wojtaszczyk jest prześmiewczy w ukazywaniu przywar charakterystycznych dla ogromnej części naszego społeczeństwa, które tkwią w nas mocno zakorzenione, a przerysowując postacie swojej książki bardzo trafnie oddaje ten postkomunistyczno-socialmedialny rys niektórych ludzi przed trzydziestką, zamieszkujących ten nasz specyficzny kraj. Ponadto możemy poraz kolejny zobaczyć w krzywym zwierciadle ten infantylny wręcz romantyzm wyrażający się w zapalaniu się i gaśnięciu niczym znicz na wietrze i ciągłym owczym pędzie na barykady bez ładu i składu. Młodzi ludzie pozbawieni perspektyw u Wojtaszczyka wychodzą na ulicę i chcą domagać się godnych perspektyw i poważnego traktowania, a przede wszystkim chcą, by ktoś w końcu zwrócił na nich uwagę. Czy mają prawo obwiniać innych za swoje wybory jeśli chodzi o ścieżkę kształcenia i kariery?- uważam, że nie do końca, ale z drugiej strony mają też trochę racji, gdyż ewidentnie rynek pracy i traktowanie przez pracodawców w Polsce to kpina. "Samozatrudnienie", brak perspektyw rozwoju, wyzysk i mobing są coraz to bardziej tolerowane przez system pod płaszczykiem kapitalizmu i trudno liczyć na to, że w końcu nie skończy się to jednym wielkim buntem. Niewątpliwie jednak problemem tej grupy młodych ludzi jest to, iż zabierają się do tego jak miastowy do dojenia krowy. Nie potrafią znaleźć kompromisu dla dzielących ich różnic, nie mają instynktu samozachowawczego i funkcjonują w skrajnościach - od miejskiego festynu po jakąś kibolowską zadymę.


Kuba Wojtaszczyk porusza też inną kwestię w swojej książce - rolę tytułowej przemocy i jej funkcje - co zresztą sam bardzo fajnie tłumaczy w jednym z wywiadów : "Gdy bohaterowie są świadkami przemocy i śmierci lub do tej przemocy i śmierci się przyczyniają, odkrywają, że ich to oczyszcza, uwalnia od sztywnego kołnierza społecznych ograniczeń. Przeżywają katharsis nie dłuższe niż pstryknięcie palcami, jednak wystarczające, by się od niego nie tyle uzależnić, co odkryć w sobie zdolność — i chęć — do zadawania przemocy..." (cały wywiad tutaj ) W tym samym wywiadzie odnosi się do śmierci, która jest z przemocą ściśle związana: "Moi bohaterowie, a przynajmniej ich część, stykając się z nią, zachowują się zupełnie inaczej, niż jest to społecznie czy kulturowo przyjęte. Nie przechodzą żałoby, nie płaczą w poduszkę, nawet nie chcą udać się na pogrzeb. Początkowo ten stan ich zadziwia, wręcz szokuje — bardziej niż śmierć — jednak przyzwyczają się do niego, a nawet wykorzystują jako katalizator kolejnych działań." Są to bardzo trafne spostrzeżenia, podobnie jak wspomniany wcześniej bałagan jeśli chodzi o organizację i konstruktywną rewoltę, która nie jest możliwa również przez brak lidera z krwi i kości . W rezultacie młodzi idą za populistami w rodzaju "pseudopolityków" których to właśnie głównie oni - a nie "stare babki od ojca dyrektora" jak twierdza niektórzy - wpuścili do Parlamentu.


Podsumowując, mimo że nie do końca przypadł mi do gustu styl Kuby Wojtaszczyka (kwestia gustu), który można porównać do Gombrowicza, a mimo całego szacunku do jego twórczości mam uraz jeszcze ze szkoły, to "Kiedy zdarza się przemoc, lubię patrzeć" jest pozycją wartą uwagi i myślę, że należy po nią sięgnąć. Lepiej niech książka zwraca uwagę na istotne problemy w naszym kraju, niż jeśli ma to robić przemoc, którą media z taką lubością podchwytują. Autor ma w sobie zmysł uważnego obserwatora i potrafi prześmiewać, to co samo sie o ten ironiczny śmiech prosi i za to niewątpliwie go polubiłem :)

piątek, 8 kwietnia 2016

Dziewczyna z zespołu - Kim Gordon








"Zawsze ciężko mi było otworzyć się emocjonalnie przy innych ludziach. To problem jeszcze z czasów dzieciństwa : zakorzeniony w poczuciu, że moi rodzice nigdy nie bronią mnie przed moim starszym bratem Kellerem, który dręczył mnie niemiłosiernie, i w przekonaniu że tak naprawdę nikt mnie nie słucha. być może scena jest dla wykonawcy właśnie miejscem otwarcia: stanowi przestrzeń, którą można wypełnić tym, czego nigdzie indziej nie da się wyrazić"







Serdecznie polecam tę książkę ! Warto poznać tę historię niezależnie od tego, czy jesteście fanami Sonic Youth, czy nie znacie tego zespołu, bo na przykład rodziliście się już długo po całym fenomenie tego rodzaju muzyki :) Jest to zdecydowanie coś więcej niż opowieść autobiograficzna, gdyż sposób przedstawiania swojej historii przez Kim Gordon jest na tyle osobisty, że skłania do szerszej refleksji i jej życie stanowi tak naprawdę wyjście do rozważań na temat minionej epoki, przeobrażeń społecznych i przede wszystkim rozwoju niezależnej sceny muzycznej.




"Dziewczyna z zespołu" to duży zarys popkultury amerykańskiej lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych a także fascynujący obraz życia w Nowym Jorku w tamtym okresie gdzie znalazła swoje miejsce kolebka artystycznej bohemy i czyta się to z wypiekami na twarzy. Pojawiają się nazwiska muzyków znane każdemu chyba fanowi takich zespołów jak właśnie Sonic Youth, The Stooges, Sex Pistols, ale też masę tu osób z innych dziedzin jak malarstwo, film, moda które nadały trwały rys popkulturze zakorzenionej w tamtej rzeczywistości. Mimo tego, że Nowy Jork jest przecież wielka metropolia to niemal rodzinny klimat układów tych wszystkich osób świadczy o barwności i wielkiej sile tego środowiska. Pewnie też dlatego wpływ tego okresu jest tak znaczący i po dziś dzień wydaje się być trwale obecny w muzyce. Raz po raz odnajdujemy liczne odniesienia we współczesnej muzyce i kulturze.



Trudno mi obiektywnie oceniać tą książkę, gdyż mój gust muzyczny, moje autorytety, światopogląd został w znacznym stopniu ukształtowany właśnie przez ten okres o rodzący się nurt muzyki niezależnej i ludzi z nim związanych. Kim Gordon znowu przywołując w swej autobiografii swoje inspiracje i to co ukształtowało ją jako artystę i człowieka, wskazuje na ruch hipisowski i czas rewolucji lat sześćdziesiątych /siedemdziesiątych. To kolejny smaczek tej książki. Epoka ta wpłynęła u niej na mocno zarysowany indywidualizm, umiłowanie do wolności, poszanowanie człowieka oraz otwartość inność na szeroko rozumiany samorozwój. Ukształtowała ją też w znacznym stopniu jako artystkę.





"Dziewczyna z zespołu" to również opowieść o kobiecie, o jej potrzebach, wrażliwości, postrzeganiu świata z jego przemianami. Bardzo podobała mi się wrażliwość Kim Gordon i sposób przedstawiania swojej historii w sposób momentami liryczny, tak jak jej teksty, które przeważnie miały swoje źródło w książkach które artystka akurat czytała. Poznając jej życie można zauważyć dążenie do wartościowych relacji z innymi ludźmi, z którymi różnie bywało. Kim Gordon dokonuje swego rodzaju ekshibicjonizmu opisując swojej skomplikowane relacje z rodzicami i cierpiącym na schizofrenię bratem, który raczej nie sprzyjał atmosferze bezpieczeństwa i rozwoju. Na całe szczęście brak pełnowartościowych relacji w rodzinie nie wpłynął u niej na wycofanie i pęd do samodestrukcji - tak przecież charakterystyczny dla sporej części jej pokolenia - ale skłonił ją do poszukiwania tych relacji u innych ludzi. Towarzyszymy jej podczas niepowodzeń, zranień i zdrad, które stały się jej udziałem a także dzieli się z nami swoimi sukcesami, marzeniami, tym co ją napędza i skłania do refleksji nad swoim życiem. Przez ten osobisty charakter i artystyczne zacięcie autorki w moje ręce trafiła jedna z najlepszych, jeśli nie najlepsza autobiografia jaką czytałem.




"Słyszałam, że na scenie jestem nieprzenikniona, tajemnicza, a nawet chłodna. Przede wszystkim jestem skrajnie nieśmiała i wrażliwa, jak gdybym wyczuwała obecność wszystkich emocji wirujących w pomieszczeniu. I wierzcie mi : pod moją sceniczną maską jestem całkiem bezbronna"










czwartek, 7 kwietnia 2016

Władca Pierścieni - John Ronald Reuel Tolkien











Universum stworzone przez J.R.R. Tolkiena jest magiczne i wciągające bez reszty. Autor musiał być obdarzony nie lada wyobraźnią, aby stworzyć coś tak pięknego. Stosunkowo późno sięgnąłem po tę książkę, do tej pory znałem ten świat tylko z "Hobbita" i filmowych adaptacji. Tak jak można się było spodziewać to nie to samo, aczkolwiek już po pierwszym tomie można było stwierdzić, iż film znakomicie oddaje przekaz powieści. Powiem więcej, jest to jedna z najlepszych adaptacji powieści jakie przyszło mi oglądać w kinie, rzadko bowiem udaje się zachować klimat książki tak doskonale jak zrobił to Peter Jackson. Cieszę się, że udało mi się w końcu zapoznać z pierwowzorem literackim. Tolkien wręcz maluje w mojej głowie obrazy i oddziaływuje na wyobraźnię jak mało kto. Tej książki nie da się nie pokochać, tak jak trudno nie być ciekawym dalszych losów bohaterów, mimo że tyle razy widziało się już to na ekranie. Warto poudawać, że nie zna się tej historii z ekranu, odłożyć na bok to co widzieliśmy pewnie w kinie, by mieć okazję poznawać ją na nowo :) Uważam, że powinna to być lektura szkolna, gdyż myślę że tak bogata treść skutecznie zachęciłaby dzieci i młodzież do czytania:)



Rozpocznę od krótkiego streszczenia historii zawartej w poszczególnych tomach, tak że jeśli ktoś nie chce spojlerów to sugeruję tą część pominąć.



Tom I - Drużyna pierścienia








W tej części drużyna złożona z hobbitów, a są nimi: Frodo, Sam, Pippin i Merry, w towarzystwie czarodzieja Gandalfa, krasnoluda Gimli, elfa Legolasa, Boromira z Gondoru i tajemniczego Obieżyświata wyrusza z Shire z zadaniem zniszczenia tytułowego pierścienia, który umożliwia jego posiadaczowi kontrolę, która może w rezultacie doprowadzić do zniszczenia świata. " Drużyna pierścienia" wprowadza nas w świat stworzony na użytek tej opowieści przez J.R.R. Tolkiena. Akcja toczy się powoli i dzięki temu autor pozwala nam nadążyć z poznawaniem naprawdę skomplikowanych ras, układów sił i geografii tego uniwersum .



Tom II - Dwie Wieże




Akcja zdecydowanie przyśpiesza i sympatyczna drużyna, po rozdzieleniu napotyka na rozmaite przygody i utrudnienia, które postawią pod ogromnym znakiem zapytania powodzenie wyprawy. W małym skrócie: Merry i Pippin zostają pojmani, a Aragorn (tym bowiem legendarnym spadkobiercą tronu okazuje się wspomniany wcześniej Obieżyświat ) wraz z Legolasem i Gimlim udają się w pościg za orkami, no i wreszcie dochodzi do wielkiej bitwy Jeźdźców Rohanu z potęgą Isengardu i ostatecznego starcia z władcą Orthanku.Tymczasem Frodo wraz z Samem nadal zmierza do celu i nie poddaje się mimo tego iż tropiony jest przez Nazgule. Sympatyczni hobbici przemierzają Martwe Bagna, prowadzeni przez tajemniczego i niebezpiecznego Golluma samotnie wędrują pasmem Emyn Muil. czeka ich między innymi przeprawa ze straszną pajęczycą Szelobą, by wreszcie stanąć u stóp Minas Morgul - przerażającej fortecy strzegącej drogi do Krainy Cienia... - tak oto mniej więcej toczą się dalsze losy rozbitej już Drużyny Pierścienia. Wszyscy jej członkowie żyją w niepewności o pozostałych kompanów swojej podroży i muszą wybierać pomiędzy doprowadzeniem misji do celu a zapewnieniem bezpieczeństwa sobie nawzajem.



Tom III - Powrót króla




W " Powrocie Króla" dochodzi do ostatecznych rozstrzygnięć, a ukoronowaniem całej opowieści będzie starcie sił Dobra i Zła. Odbywa się inwazja wojsk Mordoru, a na pomoc Gndorowi wyruszają wojska Rohanu. Rozpoczyna się oblężenie Minas Tirith i bitwa na polach Pelennoru. Gondor ostatecznie wygrywa przy ogromnej pomocy swoich sojuszników, ale wygrana wiąże się z ogromnymi stratami własnymi. Zaraz po zakończeniu działań wojennych rozpoczyna się bitwa pod Morannonem, która ma przesądzić o losach Śródziemia...Czy dojdzie do uratowania Froda i Sama, którzy zostają uwięzieni w Wieży Cirith Ungo? Czy Gollum przechytrzy jednak Hobbitów i pierścień dostanie się w niepowołane ręce, czy może Drużynie uda się doprowadzić zadanie do końca i zniszczyć ten niebezpieczny klejnot będący przedmiotem pożądania tak wielu i w rezultacie przyczyniający się do tylu tragedii? Czy Hobbici wrócą jeszcze do swego idyllicznego Shire? Na te pytania opowie w tej części Tolkien.



Koniec spojlerów- można dalej czytać śmiało :)
 
 






Celowo rozkładałem sobie w czasie poszczególne części tej trylogii i nie tylko zresztą tej, gdyż kiedy połknie się je za jednym razem to człowiek zostaje wchłonięty w ten świat bez reszty, a potem jest duży niedosyt i żal że to już koniec. Kiedy przyszedł czas na trzeci tom trylogii Tolkiena, znowu nie przeszkadzało mi to , że mniej więcej znam i pamiętam fabułę, gdyż przygody sympatycznej drużyny pierścienia można odkrywać wciąż na nowo i za każdym razem pewnie zwrócić uwagę na coś innego. Odpowiednią motywacją i idealnym momentem na domkniecie przygody z Władcą Pierścieni okazał się Międzynarodowy Dzień Czytania Tolkiena. Nie mogłem już dłużej zwlekać i kolejna piękna seria, po Harrym Potterze jest już niestety za mną.


Władca pierścieni to opowieść ponadczasowa, przepełniona symboliką i zwracająca naszą uwagę na rzeczy naprawdę ważne w życiu. Tolkien przypomina nam poraz kolejny o sile takich wartości jak przyjaźń, poświęcenie, honor, dobro, które to są jedyną naszą obroną przed ponoszącym się złem. Trudno nie zauważyć analogii pomiędzy procesami rządzącymi światem Tolkiena, a światem rzeczywistym. Tak samo jak tam istnieje nienawiść rasowa wynikająca z rozmaitych zaszłości i konfliktów z przed wieków, tak i w naszym świecie źródło krzywdzących uprzedzeń i stereotypów leży właśnie w przeszłości. Kiedy przeszłość zostaje obłożona na bok i skupimy się na teraźniejszości to dużo łatwiej o porozumienie i wspólne działanie dla realizacji celów nadrzędnych. Taką właśnie historię opowiada nam J. R. R. Tolkien, u którego elfy współdziałają z ludźmi i krasnoludami, a wszystko to pod cichym przewodnictwem niepozornych hobbitów. To właśnie tą niepozorną rasę autor uczynił głównymi bohaterami swojej historii i w ten sposób pokazuje nam też siłę pokory, bo to często duma przeszkadza nam zauważyć te rzeczy najistotniejsze. Gdyby inne rasy, elfy, ludzie czy krasnoludy zlekceważyły głos Hobbitów, to wtedy świat uległby zagładzie - skąd my to znamy?


Podsumowując, Tolkien przypomina nam prawdę o tym, że w obliczu zła często receptą są czyny szarego, pojedynczego człowieka, który jest w stanie swoim sprzeciwem i odwagą zainspirować pozostałych do wspólnego działania i sprawić, że rzeczy niemożliwe staną się możliwymi. Autor sprawił, że miliony pokochały tą opowieść , a stało sie tak dlatego, że jest to tak naprawdę uniwersalna opowieść o miłości. Pokazuje jak siła serca, miłosierdzia, przebaczenia i prostego odruchu serca potrafi przeciwstawić się ogromnej potędze siły fizycznej czy też przebiegłej inteligencji. Czasem w życiu należy bowiem przypomnieć sobie, że tak naprawdę to czego nam potrzeba to zwykły odruch serca i J.R.R. Tolkien nam o tym przypomina malując przy tym magiczny, fantastyczny świat w swojej epickiej opowieści.