poniedziałek, 31 grudnia 2018

Osinski 2018 - czyli rankingi, rankingi...




To był naprawdę fajny rok! Kolejny z rzędu kiedy to sięgałem po rozmaite książki, filmy i muzę z głową otwartą i optymistycznie nastawiony. Zwłaszcza jeżeli chodzi o książki mam poczucie, że wychodzi naprawdę dużo ciekawych i wartościowych pozycji i trzeba się mocno nagłowić przy wyborze bo jak wiadomo czas nie jest z gumy. Podobnie sprawa się ma z serialami, które wyprzedziły kino, lecz ja się z tego cieszę i nie widzę powodów do czarnowidztwa. Świat się zmienia i tyle. Ważne, że jest co oglądać i są to dobre rzeczy. Zresztą dobrych premier filmowych też jakoś nie było bardzo mało. Jedyny problem mam z muzyką, bo pomimo iż moje playlisty na Spotify zapełnione są po brzegi to jakoś nie przekłada się to na jakość i w podsumowaniu rocznym więcej jest dinozaurów w rodzaju Megadeth niż nowości muzycznych. No ale nie można mieć wszystkiego. Przejdźmy więc do rzeczy. Poniżej znajdują się najlepsze książki, seriale, filmy i muza, z którymi miałem okazję zapoznać się w ubiegłym roku:

KSIĄŻKI 

"Po trochu" - Weronika Gogola byłem oczarowany wrażliwością Weroniki Gogoli i sposobem prowadzenia przez nią narracji. Zdecydowanie muszę stwierdzić, iż jest to moja bajka, a odliczanie przez nią w "Po trochu" kolejnych godzin do śmierci zamiast smutku wzbudza uśmiech na twarzy kiedy to przypominamy sobie jak beztroskie, a zarazem trudne do zrozumienia było nasze dzieciństwo. O tak, Janicka Zbójnicka skradła w mijającym roku moje czytelnicze serce. 

"To oślepiające, nieobecne światło" - Tahar Ben Jelloun - ta historia zdarzyła się naprawdę. Podczas nieudanego przewrotu i próby obalenia króla Maroka Hassana II, która to próba skończyła się klęską, do celi o wielkości grobu trafia Salim i jak się później okaże przyjdzie mu tam spędzić 18 lat. "To oślepiające, nieobecne światło" jest opowieścią o tym, jak czasem musimy stracić, aby zyskać. Jest świadectwem tego czym tak naprawdę powinna być wiara, która w swej prawdziwej postaci jest afirmacją miłości, a nie zaproszeniem to nienawiści. Jeśli kiedykolwiek blisko mi było do poszukiwania wiary to jedynie w takiej formie jak proponuje to właśnie Tahar Ben Jelloun.

"Oby cię matka urodziła" - Vedrana Rudan Vedrana Rudan zabiera nas w swojej książce w autobiograficzną podróż dla której punktem wyjścia staje się umieranie matki. Towarzysząc jej w trakcie choroby i zmian wynikających ze starczej demencji, autorka dokonuje rozliczenia z własnym życiem mierząc się przy okazji z rozmaitymi mitami na temat rodzicielstwa, przebaczenia czy też bycia kobietą.

Oczywiście opinie odnośnie wszystkich książek znalazły się na blogu więc jeśli ktoś jest zainteresowany szczegółami to niechaj się rozgości i poczyta więcej. 

FILMY

"Trzy billboardy za Ebbing, Missouri" - cholera jasna, ale to było dobre. Inteligentne, zabawne z najpiękniejszymi nutami czarnego humoru, a zarazem smutne i dające do myślenia. Odkładając poprawność polityczną na bok i pozwalając sobie na szczerość człowiek doświadcza swoistego katharsis w trakcie tego seansu.

"W ułamku sekundy" - Fatih Akin zrobił rzecz niebywałą, a mianowicie rozłożył na łopatki większość stereotypów na temat emigrantów, muzułmanów i kobiet jakie są obecnie na topie w europejskim, a właściwie światowym społeczeństwie. Zrobił to po to, aby zmienić perspektywę i zachęcić do głębszej refleksji nad źródłami przemocy, terroryzmu i frustracji.

"Zimna wojna" - I co z tego, że znów czarno-białe kino Pawła Pawlikowskiego i co za tym idzie okazja do używania dla hejtujących i rozmaitych krytyków, którzy zarzucali mu że idzie na łatwiznę. "Zimna wojna" to piękne kino, bardzo osobiste, a historia miłości tragicznej przedstawiona została w tak pięknym wydaniu, że długo myślałem o tym filmie po seansie, a nie jeden widz nucił pewnie "Dwa serduszka, cztery oczy..."

SERIALE 

"Ślepnąc od świateł" - najlepszy polski serial od lat, jeżeli nie w ogóle i spora tu zasługa powieści Jakuba Żulczyka, która od początku miała wielki potencjał na ekranizację. Krzysztof Skonieczny i ekipa wykonali kawał dobrej roboty i ten Jan Frycz jako Dario - cholera uwielbiam!

"Narcos:Mexico" - mi się chyba nigdy nie znudzi ta seria, a kartel made in Mexico wkracza na Netflixa z jeszcze większym chyba potencjałem niż sam Pablo Escobar. Sezon tak mocno wyczekiwany, a tak szybko odszedł...

"Billions" - kiedy Bobby Axelrod wpada na posiedzenia zarządu swojego funduszu w koszulce Megadeth to aż micha się śmieje i trudno mu nie kibicować w potyczkach z odpychającym jak dla mnie ( ale do czasu ) Chuckiem Rhoadesem. Odkryłem ten serial dopiero w mijającym roku i cieszyłem się, że aż trzy sezony przede mną, a tymczasem już też jak pozostali pozostaje mi wyczekiwać na 4 sezon.

Wśród seriali, które wybrałem dwie produkcję HBO i jedna Netflixa. Do zwycięzców VOD zdecydowanie należy jednak kolejny rok z rzędu Netflix z uwagi na bibliotekę bogatą w treści, ale też przyjazny interfejs zostawiając konkurencję w tyle, a Showmax kompletnie eliminując z rynku. 


PŁYTY ROKU 

"Anthem of the peaceful army" - GRETA VAN FLEET

"Eat the elephant"- A PERFECT CIRCLE

"Bohemian Rhapsody" - OST

Jeden soundtrack, jedna dobra płyta sprawdzonego składu Jamesa Mynarda Keenana i tylko jeden świeżak czyli Greta Van Fleet to trochę słabo jak na rynek muzyczny,. Naprawdę ciężko jest mi wybrać albumy, które skradły show i dzieje się to kolejny rok z rzędu. Nawet Greta brzmi jak coś co już słyszeliśmy i chyba na bazie sentymentu za Led Zeppelin tak się ludziom wkręciła. Ścieżka z filmu biograficznego o Freddiem Mercury to samo. No ale nie można mieć wszystkiego. Ważne, że w kolejny rok wchodzi się z ukochaną osobą u boku, naładowanym czytnikiem i aktywną subskrypcją na HBO i Netflixie. A jak u was wyglądał ten rok? 

niedziela, 30 grudnia 2018

Oficer i szpieg - Robert Harris




Robert Harris znany jest z książek, które potrafią trzymać w napięciu. Tworzy historie, gdzie tajemnica goni tajemnicę, a atmosferę napięcia odczuwa się jeszcze długo po lekturze jego książek. Tym razem sięgnął po historię która zdarzyła się naprawdę, podrasował ją i w rezultacie wyszedł z tego thriller szpiegowski z najwyższej półki.

Pod koniec XIX-ego wieku we Francji wybuchła tzw sprawa Dreyfusa, która miała niemałe skutki dla społeczeństwa francuskiego. Prawdopodobnie na skutek zmowy spreparowano dowody przeciwko oficerowi pochodzenia żydowskiego i skazano niewinnego człowieka na dożywotnią izolację na Wyspie Diabelskiej w Gujanie Francuskiej. Jednocześnie posunięto się do łajdactwa pozbawiając Alfreda Dreyfusa publicznie honoru i zniesławiając jego imię. Georges Picquart, podpułkownik wywiadu trafia na trop tej afery i nie ustaje w próbach wyjaśnienia sprawy. To właśnie z jego perspektywy poznajemy szczegóły słynnej sprawy Dreyfusa w powieści osnutej wokół tamtych wydarzeń, której autorem jest Robert Harris.

"Oficer i szpieg" jest książką naprawdę dobrą i czyta się ją niczym najlepsze pozycje, które wyszły z pod ręki mistrza gatunku Johna Le Carre. Nieustanne napięcie towarzyszy nam w miarę odkrywania kolejnych faktów świadczących o spreparowanych dowodach winy, Dreyfusa, a wraz z kolejnymi próbami tuszowania niekompetencji i zaniedbań osób prowadzących śledztwo, które doprowadziło do skazania Alfreda Dreyfusa wzrasta w czytelniku złość i bezsilność wobec bezdusznego systemu. Momentami można doszukać się podobieństw z "Procesem" Kafki. Nie że względu na konstrukcję powieści, ale z uwagi na fakt bezduszności systemu w starciu z jednostką, która to bezduszność u Harrisa wybrzmiewa aż nader wyraźnie. System nie waha się poświęcić pojedynczego człowieka w imię zachowania status quo i uniknięcia skandalu. Picquart stara się jednak zorganizować zaplecze dla obrony dobrego imienia kolegi po fachu gdyż doskonale zdaje sobie sprawę z tego jak ważne jest dobre imię i jak istotne są kwestie honoru zwłaszcza dla żołnierza. Czy uda mu się udowodnić machinacje, u których podnóża były nastroje i postawy antysemickie? Czy przy okazji nie poświęci też własnej kariery i nie oberwie rykoszetem on i jego najbliżsi? Kto tak jak ja nie znał wcześniej szczegółów afery Dreyfusa ten będzie z zapartym tchem śledził wydarzenia w powieści Harrisa aż do samego końca.

Podsumowując, "Oficer i szpieg" mimo iż należy do beletrystyki i Harris z pewnością podrasował rzeczywiste okoliczności wydarzeń z końca XIX-ego wieku we Francji, to i tak czyta się to jak najlepszy reportaż. Mocno więc polecam powieść Roberta Harrisa wszystkim tym, którzy interesują się historią jak i tym których fascynują klimaty szpiegowskie i teorie spiskowe. 

sobota, 29 grudnia 2018

Żona - Meg Wolitzer




Meg Wolitzer była zupełnie przypadkowym wyborem jeżeli chodzi o moją listę czytelniczą. Jak się okazuje czasem przypadkiem możemy natrafić na prawdziwy klejnot, bo "Żona, to jedno z moich największych zaskoczeń w tym roku i to w sensie jak najbardziej pozytywnym.

Relacja małżeńska pomiędzy Joe i Joan jest skomplikowana już od samego początku, który zresztą trąci dość mocno banałem. Studentka wdaje się w romans że swoim profesorem, a ten... Śledzimy historię ich związku w ramach retrospekcji, której dokonuje Joan w ramach podróży do Helsinek, gdzie Joe ma odebrać nagrodę za całokształt twórczości literackiej. Kobieta mierzy się z decyzją o odejściu i dlatego też dokonuje rozrachunku swojego małżeństwa. Przy okazji będzie też miała okazję poddać pod refleksję swoje funkcjonowanie nie tylko w roli żony, ale też i matki, pisarki, a przede wszystkim roli kobiety. Do jakich wniosków dojdzie? Jak wpłynie to na jej decyzję? Po odpowiedzi zapraszam do lektury,.

Książka Meg Wolitzer jest tak świetnie napisana, że pomimo iż porusza naprawdę trudne tematy dotyczące relacji to czyta się to z zapartym niemal tchem i w żadnym wypadku nie będziecie się nudzić. Dodatkowym smaczkiem jest zresztą to, iż mamy tu do czynienia ze związkiem dwóch pisarzy gdzie kobieta paradoksalnie pozostawiając w tle jest jednocześnie postacią bardziej wyrazistą i nadającą ton wydarzeniom. Jak to zwykle bywa nie potrzebuje do tego świateł jupiterów i poklasku, choć niewątpliwie przeżywa to, iż nie spotyka się choćby z rzeczywistym docenieniem swego wkładu. Rok po roku wiernie trwa u boku męża, chowa gdzieś głęboko swoje ambicje i rezygnuje z marzeń o tym by sama publikować, ale... Kompromisy, rozczarowania, akceptacja nawet najbardziej trudnych wad u partnera, koszty ponoszone w ten sposób - Meg Wolitzer pisze o tym takim językiem, iż można mieć poczucie bycia w samym środku wydarzeń. Czuć zarówno atmosferę napięcia, momenty wzajemnej fascynacji jak również bezsilność i wreszcie ciągle narastający gniew. Wspomnienia przeplatają się z obecnymi wydarzeniami i wszystko zdaje się zapętlać i zmierzać do finału, który i tak będzie dla wielu zaskoczeniem.

Meg Wolitzer zaskoczyła mnie swoją książką zupełnie. Sięgając po nią spodziewałam się po prostu przyzwoicie napisanej (sądząc po opiniach) historii wieloletniego związku. Zamiast tego otrzymałem studium kobiety, która podejmując rozmaite role mierzy się z ograniczeniami związanymi z postrzeganie jej płci w trudnym okresie drugiej połowy XX - ego wieku. Jak się okazuje pisarz ( mężczyzna) był wtedy niemal bogiem już z samego nadania przez płeć, pisarka ( kobieta) natomiast chociażby nie wiadomo jak się starała to z góry zdawała się być skazana na marginalizację. Tym samym jedynym sposobem na realizowanie siebie mogło być towarzyszenie, wspieranie, opiekowanie, matkowanie. Czy na takie role zdecydowała się Joan, a jeśli tak to jaki koszt musiała w ten sposób ponieść?  Czy jej decyzje przyniosły jej szczęście i spełnienie? Czy była w stanie się zrealizować? Czy mogła być szczęśliwą matką? Jak wpłynęło to na jej inne relacje, choćby z dziećmi? Co ukształtowało ją w jej przekonaniach? Obiecuję, iż szukanie w "Żonie" odpowiedzi na te i inne pytania to sama przyjemność. Rewelacyjna książka i z czystym sercem ją polecam. 

czwartek, 27 grudnia 2018

Noam Chomsky - Kontrola nad mediami



Noam Chomsky nazywany jest pierwszym amerykańskim dysydentem. Nie usłyszycie o nim w mainstreamie. Media milczą na jego temat, bo jest to postać niewygodna że względu na głoszone poglądy, a dowodem na to jest choćby ta publikacja w której to obnaża on metody służące manipulacji odbiorcą medialnego przekazu.

Każdy kto jest w miarę ogarnięty zdążył zauważyć, że informacje którymi jesteśmy atakowani są odpowiednio preparowane, aby służyć interesom wpływowych osób. Wielkie korporacje i wpływowe lobby mają w kieszeni koncerny medialne. Jak wiadomo informacja to potencjalne złoto więc wielu ma swój interes w tym, aby mieć nad nią kontrolę. Noam Chomsky pokazuje inną twarz amerykańskiej demokracji. Społeczeństwo, które od zawsze kojarzone było z wolnością, w jego wydaniu okazuje się być narzędziem w rękach garstki wpływowych osób, które to wprowadzają ich świadomie w błąd, aby zyskać poparcie do takich decyzji jak chociażby zbrojne interwencje na całym świecie. To o czym pisze Chomsky dla osób wnikliwie śledzących politykę Stanów Zjednoczonych żadną sensacją nie będzie, bo nieraz pojawiały się głosy, iż USA różnie rozumie potrzebę interwencji w zależności od tego jak kształtują się kwestie ich osobistych interesów w danym regionie i nie są w żadnym wypadku spójne w tych kwestiach. Jakkolwiek sam ten fakt nie jest niczym nowym, tak skala z jaką prowadzona jest propaganda i tego jak wczesne są jej początki może budzić lęk i przerażenie.

Krok po kroku, Noam Chomsky analizuje metody kontrolowania mediów i manipulowania opinią publiczną. Mamy tu zobrazowane proste metody jak odwracanie uwagi, ale możemy również poczytać o narzędziach bardziej wyrafinowanych jak na ten przykład wykorzystanie public relations czy selektywność percepcji. Żeby zaś usprawiedliwić ataki na często wyimaginowanych wrogów stosowana jest często falsyfikacja historii, a perspektywa przeciętnego odbiorcy przekazu zostaje zaburzona w taki sposób, że taka wojna w Iraku, czy też Afganistanie jest rozumiana jako prewencyjna. Takiej manipulacji służy chociażby epatowanie nadmiarowym opisem kosztem faktów odzwierciedlających rzeczywistość.

Z uwagi na fakt, iż "Kontrola nad mediami" to nie jest tekst zbyt obszerny zachęcam do zapoznania się z nim i wyrobienia sobie własnego zdania odnośnie tez głoszonych przez Chomsky'ego. Dla jednych jest to autor teorii spiskowych, dla innych szaleniec, a jeszcze dla innych umysł wybitny i bezkompromisowy, który walczy o prawdę i sprawiedliwość społeczną. Mi przyznam szczerze bliżej do tych ostatnich. 

poniedziałek, 24 grudnia 2018

Szósta klepka - Małgorzata Musierowicz




Trudno mi sobie wyobrazić, że jest ktoś kto nie zna Małgorzaty Musierowicz i jej Jeżycjady. Niestety dożyliśmy takich czasów kiedy tradycja przekazywania zamiłowań czytelniczych z rodziców na dzieci odchodzi w zapomnienie. Wiele osób z obecnie dorastającego pokolenia nie tylko nie zna Jeżycjady, ale nawet nie przeczytało jakiejkolwiek książki w swoim życiu. Oj wiele tracą, wiele.

Po pierwszą część serii sięgnąłem na fali nostalgii za dzieciństwem i z chęci sprawdzenia czy to jest nadal takie dobre. Otóż jest! Jak się okazuje Małgorzata Musierowicz nic nie straciła jeżeli chodzi o budowanie rodzinnego, ciepłego klimatu, a czytanie o perypetiach sympatycznej rodziny Borejków te parę dekad później nadal wzbudza łzy wzruszenia, a czasem i łzy ze śmiechu. Czasy może się zmieniły, ale pewne wartości na zawsze pozostaną aktualne. Czytałem wiele książek o dorastaniu, o pierwszych miłościach, o konflikcie pokoleń i zwyczajnie o relacjach rodzinnych ale nikt nie potrafi chwycić mnie za serce tak jak pani Małgorzata. Najfajniejsze zaś w tym wszystkim jest to, że udaje jej się to przez zastosowanie prostych, a jakże przy tym skutecznych środków.

Rodzina Borejków nie jest idealna. Jest zwyczajna. Trawią ją problemy i bolączki różnego rodzaju, aczkolwiek kiedy o nich czytamy to czytelnik przeżywa swego rodzaju katharsis zaśmiewając się do rozpuku z problemów wychowawczych jakie sprawiają te młodsze i starsze pociechy. Tak samo bawią błędy wychowawcze popełniane przez rodziców i dziadków. W pierwszej części sagi będziemy towarzyszyć Cielęcinie i Julii w stawaniu się kobietami, kiedy to przyjdzie im rywalizować o należną pozycję w domu i poza nim. Przy tej okazji poznamy też Hajduka, który mierzy się z całym światem broniąc się przed pierwszą młodzieńczą miłością. Pojawi się też i Danka, która będzie próbowała obronić swą duszę poetki w walce ze szkolną machiną. W tym wszystkim towarzyszyć nam będą popisy łobuza Bobka jak również rozbrajający momentami w swej bezradności rodzice, a że u Borejków aktualnie święta tyle że Wielkanocy to lektura w sam raz na czas jakim żyjemy obecnie.

Podczas ostatnich świątecznych zakupów miałem okazję przeżyć niemalże wzruszający moment. Otóż wrażenie na mnie zrobiła kolejka ( naprawdę długa) w Empiku. Jednak nie do końca umarła kultura w narodzie i to również ta czytelnicza. Fajnie było słuchać przede wszystkim tych starszych osób, które doradzały się u sprzedawców jaką książkę mogą sprawić swym dzieciom czy też wnukom. Pomimo, że obecnie na topie są tacy autorzy jak choćby Maleszka czy Kosik, to myślę że warto się również pokusić o sprezentowanie tym młodszym i starszym pociechom Jeżycjady. 

wtorek, 18 grudnia 2018

Lewica. Stare błędy, nowe wyzwania - Michael Walzer



"Laickie oświecenie, prawa człowieka i demokratyczny rząd. Lewicowa polityka zaczyna się od obrony tych trzech idei". Podążając za tymi słowami Walzera, pozostaje mieć nadzieję że naprawdę będzie komu bronić lewicowej polityki gdyż na chwilę obecną znamiennym pozostaje fakt, iż miesiąc po premierze po tę książkę nie sięgnęło zbyt wiele osób. Pierwszą opinią o niej jest ta przeze mnie właśnie publikowana. Chciałbym wierzyć, że brak opinii na lubimyczytac.pl nie odzwierciedla rzeczywistego zainteresowania tą publikacją jednakże trudno oprzeć się wrażeniu, że lewicowcy są od dłuższego czasu w odwrocie i nie są realnie obecni w publicznej dyskusji.

"Lewica. Stare błędy, nowe wyzwania" powstała zapewne po to by pokusić się o diagnozę tego jak kształtuje się potencjalne miejsce ludzi z tej opcji politycznej, a że nie wygląda to najlepiej, to autor pokusił się o pewne propozycje jak wyjść z podziemia i realnie wpływać na politykę jeśli twoje serce wciąż pozostaje po lewej stronie. Zacznę od tego, iż niejednokrotnie nie zgadzałem się z refleksjami Michaela Walzera, aczkolwiek trzeba mu przyznać że potrafił nie tylko zainteresować mnie swymi wywodami, a również zachęcić do rewizji własnych poglądów. Diagnozując przyczyny marginalizacji lewicy i wzrost popularności ultraprawicowych, populistycznych partii Walzer zwraca przede wszystkim uwagę na to, że wielu polityków lewicy jakby odseparowało się od problemów poprzez krytykę poczynań własnych rządów bez jednoczesnego realnego pomysłu na to jak mogą doprowadzić do zmiany tejże polityki. Odnosi się również do takich kwestii jak demonizacja Stanów Zjednoczonych Ameryki jako imperium zła, któremu przypisuje się odpowiedzialność za światową niesprawiedliwość, a każda międzynarodowa reakcja tego mocarstwa jest z założenia zła. Potępia też wprost Walzer tych lewicowców, którzy romansują z ruchami wspierającymi terroryzm jako metodę walki z uciskiem i imperializmem ( przykład choćby Algierii, Palestyny i Iraku). Wreszcie odnosi się do przestarzałych myśli po stronie lewicy czego przykładem ma być marksizm.

Wydźwięk wszystkich zawartych w tej książce esejów jest taki, iż lewica jest bardzo potrzebna w kontekście walki o sprawiedliwość i ład nie tylko na przestrzeni poszczególnych krajów, ale również jeśli chodzi o porządek i redystrybucję potrzeb i dóbr na świecie. Właśnie z uwagi na potrzebę kształtowania instrumentów służących eliminowaniu tyranii, wyzysku i łamaniu podstawowych praw człowieka, lewica zwraca uwagę na potrzebę wyjścia ludzi lewicy ze swego kokonu i dostosowania się do głosu ludu. Chociaż zgadzam się z Walzerem jeżeli chodzi o kształtowanie ruchów służących zapobiegających chociażby skutkom globalnego ocieplenia czy działań na rzecz pokoju na świecie to nie uważam iż lewica powinna iść na ustępstwa jakie on w swej książce proponuje. W tym względzie chodzi mi chociażby o kwestie upaństwowienia. Myślę, że idea świata bez granic jest akurat ideą do której powinniśmy zmierzać i powinna istnieć realna przeciwwaga dla ultraprawicy i nacjonalistycznych ugrupowań bazujących na populizmie. Jest wiele kwestii w których lewica ma przestrzeń do ewaluowania, ale myślę sobie że bliżej mi jednak do krytykowanych przez Walzera myślicieli jak choćby Noam Chomsky. Uważam też, że trochę się autor pogubił w rozważaniach na temat islamu, ale może to też może zbyt jestem przywiązany do mojego punktu widzenia w tej kwestii. 

Podsumowując, "Lewica. Stare błędy, nowe wyzwania" to książka nie łatwa w odbiorze, ale pozycja ważna dla każdego kto bardziej niż trochę interesuje się polityką i kto wieży że nie jest ona do krzty zepsuta. To również pozycja dla każdego kto w lewicowym sposobie myślenia na temat świata dopatruje się obrony słabszych, uciśnionych i widzi potrzebę laickiego oświecenia. Jeżeli cokolwiek ma zmieniać świat to myśl oparta na potrzebie współpracy na rzecz tego by było nam wszystkim lepiej i sprawiedliwiej, a nie byśmy okopywali się w szowinistycznych enklawach jak dzieje się to coraz częściej obecnie. Z tego też powodu książki takie jak ta Michaela Walzera są ważne. 

środa, 12 grudnia 2018

Być mężem i ojcem (książka dla niego) - Jesper Juul





Przyznaje się bez bicia, że gdyby nie moja żonka to nie miał bym zielonego pojęcia kto to taki Jesper Juul. Jako że zakupiła mi takową książkę w prezencie więc wygoglowałem sobie gościa przed rozpoczęciem lektury i już wiem że to mądry i szanowany w temacie rodziny facet

Jesper Juul to duński terapeuta rodzinny i pedagog, autor wielu książek na temat rodziny i funkcjonowania w niej w ramach głównych ról. W książce którą przyszło mi właśnie czytać, jak sama nazwa wskazuje, podejmuje on temat ojcostwa. Banalnie brzmi w dzisiejszych czasach stwierdzenie, iż trudno być ojcem w XXI wieku, bo trudno być w ogóle facetem w świecie gdzie gdzie role związane z płcią proszą się o zdefiniowanie na nowo czy to się wszystkim podoba czy też nie. Coraz częściej żeby się w tym wszystkim odnaleźć o określić swój pomysł na ojcostwo, również i faceci zaczynają sięgać po różnego rodzaju poradniki. Jest tego wszystkiego od groma, a jak to bywa rzeczy wartościowych w tym szrocie trudno szukać. Jesper Juul wyróżnia się tutaj zdecydowanie wyrobioną marką, a jego poglądy na niezbędne kompetencje w ramach roli męża i ojca są przynajmniej z mojego punktu widzenia sensowne i spójne.

Wbrew pozorom największym wyzwaniem dla ojca i męża nie są jakieś wyszukane rzeczy, a zwykła autentyczność. Juul pokazuje w swojej książce, że w relacjach z dzieckiem i żoną musimy jako faceci przestać udawać. Nie powinniśmy zgrywać nieomylnych, nie musimy wszystkiego wiedzieć, ogarniać, nie musimy być aż tak bardzo nastawieni zadaniowo. Dla naszego dziecka, ale również dla żony ponad wszelkie dowody poświęcenia z naszej strony jest zwykła obecność i akceptacja. Bardzo podobał mi się fragment w którym Jesper Juul opisuje ojca, który w odpowiedzi na kolejne ekscesy syna w szkole zwyczajnie go przytula zamiast prawić mu kazania na temat rzeczy, które i tak są mu wiadome. Ojciec ten wychodzi z założenia, że akceptacja sprawi, iż w którymś momencie syn sam powie mu o tym co go dręczy i wtedy będzie w stanie mu pomóc. Kolejną sprawą jest zaakceptowanie tego, że jako mężczyźni mamy inne atrybuty i nie powinniśmy się wystrzegać tego, że jako mężczyźni mamy tendencję do agresji i nie powinniśmy jej hamować u siebie i u dzieci tylko szukać konstruktywnych sposobów na jej ujście. Tak jak z ogórka kiszonego nie zrobi się świeżego tak i facet w swej naturze nie będzie potulnym barankiem. Powinniśmy więc przestać za wszelką cenę chronić syna przed widokiem naszych wybuchów złości. Jednocześnie możemy kształtować u niego podobne postawy pomagając mu znaleźć ujście dla jego złości - sporty walki, czy nawet wspólne siłowanie się. To że przeobrażenia w kształcie związków między kobietami i mężczyznami spowodowały, że przemieszały się kwestie kompetencji kobiet i mężczyzn nie oznacza, że powinniśmy się również wyzbyć atrybutów przypisanych naszej naturze.


Kolejna kwestia dotyczy kobiet i tego że czasem nawet bez świadomej intencji mogą nas wybijać z roli. W tym momencie czeka nas równie ważne zadanie polegające na tym, by nie dać się zdominować naszym matkom, teściowym i żoną. Na nasz autorytet u dziecka zdecydowanie nie wpłynie dobrze jeśli się nie będziemy w stanie obronić z własnym zdaniem, że swoim pomysłem choćby na wychowanie dzieci itd. Dla nas samych jako dla mężczyzn jest ważne żeby nauczyć się rzeczy których często nie byli w stanie nauczyć nas nasi (często nieobecni) ojcowie, to znaczy tego żebyśmy wprost wyrażali nie tylko własne zdanie, ale też emocje, oczekiwania i potrzeby. Powinniśmy również zaakceptować konflikt jako naturalny element związku. Juul udowadnia słusznie, że kobieta często dąży do konfliktu, który pozwala na przedefiniowanie związku na poszczególnych jego etapach i jest to coś normalnego. My niestety jako mężczyźni często uciekamy przed problemami tego typu. Łatwiej jest nam udawać, że ich nie ma i być może też dlatego częściej się jednak na ten przykład uzależniamy.

Myślę, że wystarczy już moich spostrzeżeń na temat książki "Być mężem i ojcem". Chciałem mocno zachęcić wszystkich zainteresowanych do sięgnięcia właśnie po Jespera Juula, bo jak wspomniałem obecnie aż roi się od różnego rodzaju "znawców", a tego pana akurat z czystym sumieniem można polecić. Książka nie jest przegadana, pełna konkretów, krótka i treścią. Ja z pewnością jeszcze sięgnę po jego publikacje. 

poniedziałek, 10 grudnia 2018

Po trochu - Weronika Gogola



Już sama okładka debiutanckiej książki Weroniki Gogoli wprowadza w sentymentalny stan, a wraz z kolejnymi stronami powieści, którą pochłania się wręcz ekspresowo, wzrasta ilość takich smaczków. W rezultacie liczba ich jest tak duża, iż obowiązkowo zostajemy wprowadzeni w stan nostalgii za bezpowrotnie utraconym dzieciństwem. 

Jestem oczarowany wrażliwością Weroniki Gogoli i sposobem prowadzenia przez nią narracji. Zdecydowanie muszę stwierdzić, iż jest to moja bajka, a odliczanie przez nią kolejnych godzin do śmierci zamiast smutku wzbudza uśmiech na twarzy kiedy to przypominamy sobie jak beztroskie, a zarazem trudne do zrozumienia było nasze dzieciństwo. To właśnie śmierć jest tutaj okazją do afirmacji życia. Ten rytm wyznaczany przez kolejne osoby, które odchodzą z życia bohaterki "Po trochu" posuwa do przodu zegar nieustannie przeobrażającego się życia. Bez świadomości śmierci nie ma bowiem świadomości życia, a odkąd dziecko zaczyna ową śmierć rozumieć, odtąd zaczyna też być bardziej świadome po co tu jest i dokąd zmierza. Odmierza nam więc Weronika Gogola czas dorastania i przypomina jak to było kiedy sami doznawaliśmy tegoż procesu. 

"Po trochu" opowiada o sile wyobraźni, o tym jak dosłownie odbieramy świat kiedy dopiero się go uczymy i że z cząstek tego co uda nam się usłyszeć z rozmów dorosłych jesteśmy w stanie tworzyć wnioski niebywałe. Kiedy poznajemy świat i nie jesteśmy jeszcze skażeni dorosłością potrafimy czasem zobaczyć coś co dla innych jest niedostrzegalne. Chłoniemy wszystko co się da, bawimy się nie potrzebując do tego niemal żadnych zabawek, a później przeżywamy pierwsze rozterki, niepowodzenia i kryzysy. Tak dzieje się do momentu kiedy wchłonie nas system i instytucje narzucą kajdany wyobraźni i przyjdzie się zasymilować, dostosować, a czasem nawet udawać. Dla mnie książka Weroniki Gogoli to książka o czasach z przed udawania i dlatego chyba tak bardzo dobrze mi się to czytało, bo to były fajne czasy. 

Mocno polecam "Po trochu" każdemu, bo każdy z nas przecież kiedyś był dzieckiem, potem dorastał i pewnie większość z nas za tymi czasami tęskni. No i niech nie przerazi was to, że na próżno szukać tu dialogów ani też akapitów, bo mimo że przed oczami staje nam zwarta bryła to czyta się to bardzo szybko, a na koniec pozostaje niedosyt. 


środa, 5 grudnia 2018

Manaraga - Władimir Sorokin




Stężenie absurdu i groteski u Władimira Sorokina osiąga poziom stężenia smogu nad większością polskich miast kiedy tylko zaczyna się sezon grzewczy. Nie miałem wcześniej okazji czytać niczego co wyszło z pod ręki tego rosyjskiego pisarza, aczkolwiek muszę przyznać że gdy zaproponowano mi napisanie opinii o tej książce to sama nota dostępna w internecie była na tyle ciekaw, że w ogóle się nie wahałem nad odpowiedzią.

Niedaleka przyszłość, ludzie przestali drukować książki, a pojęcie czytania tych które pozostały jako rodzaj dziedzictwa kulturowego jest jakże dalekie od tego jak rozumiemy je obecnie. Ludzie w 2037 "czytają" bowiem książki używając ich zamiast węgla do grilla, a bogacze stawiają sobie za punkt honoru by "poczytać" takiego na ten przykład Tołstoja w towarzystwie łososia. Pomysł jakże absurdalny, a jednocześnie stanowiący kwintesencję dla galopującej konsumpcji i uwsteczniających się mas, które książki już teraz traktują jak cień poprzednich epok. Sorokin funduje nam śmiech przez łzy, jednocześnie prowokując ile tylko się da. Pewnie nie każdy odnajdzie się w takiej właśnie konwencji, ale ja przyznaję czułem się jak ryba w wodzie i raz po raz zastanawiałem się jakim to cudem do tej pory omijałem literaturę z pod pióra tego wybitnego autora z za wschodniej granicy. Popisy głównego bohatera w trakcie book'n'grilla trącą najbardziej tandetnym z "masterchefów", a dyskusje pretendujące do najbardziej górnolotnych są tak naprawdę o niczym.

Czasem naprawdę trzeba terapii wstrząsowej aby zobaczyć coś co dzieje się przed naszymi oczami, a jest na tyle ciężkostrawne, że zastosujemy wszelkie możliwe mechanizmy obronne aby udawać, że nic się nie dzieje. Może właśnie w takim literackim szaleństwie jakie funduje nam Sorokin w swojej najnowszej książce jest ukryta najlepsza metoda na skłonienie ludzkości do opamiętania. Jeżeli bowiem do tej pory nie potrafimy zauważyć, że ta ogólna degrengolada, wtórny analfabetyzm i kult głupoty to równia pochyła, to znaczy iż konwencjonalne metody dialogu nie zdają rezultatu. Żyjemy w czasach gdzie do refleksji trzeba nas zmuszać "mocnym kopem", rzekłbym nawet strzałem prosto w mordę i taka właśnie jest "Manaraga" Władimira Sorokina, a przynajmniej ja tak tę książkę odbieram.

Jest jeszcze jedna warstwa tej książki, która niestety jest poza moim poznaniem. "Manaraga" jest pełna odniesień do takich dzieł literackich jak choćby "451 stopni Fahrenheita". Takich perełek zdaje się tu być mnóstwo, ale to już pole do popisu dla kumatych. Ja niestety do takowych się nie zaliczam i pewnie straciłem przez to mnóstwo dodatkowej frajdy. Nie zmienia to faktu, iż bardzo dobrze bawiłem się przy najnowszym Sorokinie i polecam tę książkę wszystkim gotowym na eksperymenty i gustującym w czarnym humorze. Poczytajcie ku pokrzepieniu i być może chwyćcie się po wszystkim za głowę z myślą: "Dokąd my zmierzamy?"