Miałem napisać recenzję na temat filmu, ale okazuje się że nie bardzo potrafię, więc podzielę się w zamian opinią, dość osobistą o filmie, który szczerze i mocno Wam polecam... No dobra nie wszystkim może, ale tym których nie zgorszył plakat widoczny powyżej i tym kochającym muzykę oraz mającym otwarte umysły :)
BELGICA
reż.: Felix van Groeningenscen.: Arne Sierens, Felix van Groeningen
muz.: Soulwax
w.: Stef Aerts (Jo), Tom Vermeir (Frank), Héléne Devos (Marieke), Charlotte Vandermeersch (Isabelle)
prod.: Belgia/Francja 2016 (127 min) ( źródło - Bomba Film )
"Belgica" to najnowszy film Felixa van Groeningena, którego niektórzy widzowie mogą kojarzyć z wcześniejszego filmu z pod jego ręki "W kręgu miłości" ( nominowany do Oskara w 2014 roku, zdobył Cezara 2014 i nagrodę publiczności w Berlinie 2013 roku ). Jednooki Jo ( Stef Aerts) wraz ze swoim bratem Frankiem ( Tom Vermeir) realizuje marzenie o własnym klubie z muzyką alternatywną. Ma to być miejsce, gdzie odnajdzie się każdy kto lubi dobrą muzykę, alkohol i nie ma specjalnych wymagań odnośnie komfortowych warunków. Ich bar ma oddawać ich filozofię życiową, gdzie nie ma podziałów na lepszych i gorszych, a liczy się przede wszystkim dystans do siebie i dobra zabawa. Przy realizacji ich planów pomaga im grupa przyjaciół, którzy oprócz pomocy przy rozkręceniu interesu stanowią trzon przyszłej kadry pracowniczej. Taka formuła sprawdza się z początku, pracownicy pracują głównie na czarno, zarabiając po części w naturze ( darmowy alkohol i bezustanna impreza podczas pracy ), w lokalu występują młode talenty sceny alternatywnej i starzy znajomi Franka o wyrobionej już marce, a Belgica staje się miejscem kultowym na mapie miasta. Do czasu...
"Miałem sen... " - mówił pewien legendarny pastor... Mieli swój sen bracia Jo i Frank, ale sny mają to do siebie, że kiedy zaczynamy je wcielać w życie okazują się bardzo często kończącą się rozczarowaniem utopią. Osobiście jestem jednym z tych, którzy ciągle kontestują, stawiają sobie pytania, szukają nowych celów, wyzwań, ciągle kontestują otaczającą rzeczywistość. Idealizm i jego konfrontacja z bezlitosną interesownością, komercją i światem który premiuje jednak konformizm. Podoba Ci się czy nie masz grać swoją rolę, odrabiać przypisany Ci zestaw postaw i zachowań, a wszelkie próby wyłamania się z systemu są mocno piętnowane, a buntownicy są siłą wdrażani do szeregu. Tak właśnie wygląda sprawa właścicieli "Belgicy", która z założenia ma być miejscem gdzie odnajdzie się każdy, ale już na starcie pojawiają sie przeszkody. Z początku udaje się jakoś poradzić z przepisami przeciwpożarowymi, sanepidami i innymi urzędami, które już na dzień dobry podejmują energiczne kroki zmierzające do uniformizacji, usankcjonowania i piętrzą trudności. Okazuje się, że przepisy nie są w stanie powstrzymać zapału naszych bohaterów, nawet te przepisy wynikające z prawa pracy, bo przecież nie można pracować za "bóg zapłać" , a już niedopuszczalna jest praca za alkohol i wspólny udział w jednym wielkim performance. Ma być umowa o pracę i już. Bracia Jo i Frank świetnie sobie radzą w walce z systemem i krok po kroku brną do przodu realizując swoje marzenie. Kiedy wydaje się, że udało im się to marzenie wprowadzić w życie, to okazuje się, że tym co ich powstrzyma jest trucizna zasiana w ich organizmach przez system i sączona przez nich już od najmłodszych lat. Tą trucizną jest chciwość, egoizm, wygoda i zachłyśnięcie się materializmem. Im bardziej udaje im się zaspokajać potrzeby tym bardziej zaczynają się one zwiększać. Mieć więcej, chcieć więcej, posiadać, zdobywać - to właśnie te czynniki, które pozwalają na kontrolę jednostki przez system i to doprowadzi do zaprzedania się braci temuż systemowi. Wszelkie zapędy związane z kontestacją, anarchią, wolnością ulegną tendencjom do zniewolenia - najpierw zniewolą popędy i używki, a potem materialne błyskotki.
Tak właśnie ja osobiście przeżyłem ten film, jako balladę o anarchii, Takie refleksje zbudziły się u mnie. Bardzo wyraźnie widać kiedy w Belgicy ta dzikość, pierwotne instynkty, idealizm zamieniają się w cukierkowatości poddanie się, a to doprowadza do frustracji i skonfliktowania. Konflikt między dwoma buntownikami jest na rękę tym, którzy będą starali się wykorzystać go do wchłonięcia pojedynczo jednego i drugiego we wspólne tryby systemu. To samo robią z nami koncerny i rządzący. Takich samych sposobów manipulacji używają wobec jednostek niepokornych, które próbują sobie wygospodarować kawałek własnej przestrzeni i niezależności w tym nie do końca akceptowanym przez nich świecie. Felix van Groeningen swój przekaz mocno koncentruje na języku muzyki. To ona odgrywa tu główną rolę, a sceną która zrobiła na mnie największe wrażenie, jest scena kiedy Jo wchodzi do Belgicy, która już nie jest tą knajpą. Kiedyś stanowiła awangardę, a teraz jest tylko jednym wielkim komercyjnym badziewiem, gdzie piosenkarka popowa kreująca się na kogoś innego niż jest w rzeczywistości. Udaje sztukę, a tak naprawdę wykonuje ekskluzywną fuchę. Stoi na scenie, próbuje jedną frazę bez końca i przepłukuje wodą raz poraz swoje drogocenne narzędzie pracy ( struny głosowe ). W tym samym momencie wchodzi Jon, z wyrazem beznadziei na twarzy zasiada w swoim kantorku pełnym kamer. W miejsce przebywania w relacji i bliskości z drugim człowiekiem ( na tym miała się opierać Belgica ) wybiera odosobnienie w swej wierzy z kości słoniowej. Mi natomiast jako widzowi towarzyszy na koniec seansu smutek, zwątpienie i zawód. Dlaczego ? Bo gdzieś w głębi duszy odzywa się punkowiec, ciągle wierzący a zaraz potem wątpiący w anarchię, która miała wyzwolić człowieka z macek zniewalającej go od lat hydry.
Trochę jak czytam sobie to wszystko, to wychodzi mi że to bełkot i tak może być odebrany ten mój zbiór refleksji po filmie Felixa van Groeningena, ale tym właśnie jesteśmy dla konformistycznego zwierciadła, pełnego niezrozumiałych obostrzeń, paragrafów, prawidłowości i zasad nowoczesnego ujednoliconego społeczeństwa, my wszyscy którzy mocno ten system kontestowaliśmy gdzieś tam kiedyś w młodości. Jesteśmy bełkotem, głosem wariata, niczym Don Kichot ciągle walczący z wiatrakami, któremu reszta przygląda się z pobłażaniem.
Tak właśnie ja osobiście przeżyłem ten film, jako balladę o anarchii, Takie refleksje zbudziły się u mnie. Bardzo wyraźnie widać kiedy w Belgicy ta dzikość, pierwotne instynkty, idealizm zamieniają się w cukierkowatości poddanie się, a to doprowadza do frustracji i skonfliktowania. Konflikt między dwoma buntownikami jest na rękę tym, którzy będą starali się wykorzystać go do wchłonięcia pojedynczo jednego i drugiego we wspólne tryby systemu. To samo robią z nami koncerny i rządzący. Takich samych sposobów manipulacji używają wobec jednostek niepokornych, które próbują sobie wygospodarować kawałek własnej przestrzeni i niezależności w tym nie do końca akceptowanym przez nich świecie. Felix van Groeningen swój przekaz mocno koncentruje na języku muzyki. To ona odgrywa tu główną rolę, a sceną która zrobiła na mnie największe wrażenie, jest scena kiedy Jo wchodzi do Belgicy, która już nie jest tą knajpą. Kiedyś stanowiła awangardę, a teraz jest tylko jednym wielkim komercyjnym badziewiem, gdzie piosenkarka popowa kreująca się na kogoś innego niż jest w rzeczywistości. Udaje sztukę, a tak naprawdę wykonuje ekskluzywną fuchę. Stoi na scenie, próbuje jedną frazę bez końca i przepłukuje wodą raz poraz swoje drogocenne narzędzie pracy ( struny głosowe ). W tym samym momencie wchodzi Jon, z wyrazem beznadziei na twarzy zasiada w swoim kantorku pełnym kamer. W miejsce przebywania w relacji i bliskości z drugim człowiekiem ( na tym miała się opierać Belgica ) wybiera odosobnienie w swej wierzy z kości słoniowej. Mi natomiast jako widzowi towarzyszy na koniec seansu smutek, zwątpienie i zawód. Dlaczego ? Bo gdzieś w głębi duszy odzywa się punkowiec, ciągle wierzący a zaraz potem wątpiący w anarchię, która miała wyzwolić człowieka z macek zniewalającej go od lat hydry.
Trochę jak czytam sobie to wszystko, to wychodzi mi że to bełkot i tak może być odebrany ten mój zbiór refleksji po filmie Felixa van Groeningena, ale tym właśnie jesteśmy dla konformistycznego zwierciadła, pełnego niezrozumiałych obostrzeń, paragrafów, prawidłowości i zasad nowoczesnego ujednoliconego społeczeństwa, my wszyscy którzy mocno ten system kontestowaliśmy gdzieś tam kiedyś w młodości. Jesteśmy bełkotem, głosem wariata, niczym Don Kichot ciągle walczący z wiatrakami, któremu reszta przygląda się z pobłażaniem.