Książki, które ukazują się nakładem Wydawnictwa Czarne to zwykle pewniak czytelniczy. Lubię sięgać po ich pozycje, a szczególnie upodobałem sobie ostatnio "serię amerykańską". Spowodowane jest to pewnie po części tendencją do melancholii i sentymentalizmu, która mnie dotyka ostatnimi czasy, a w takich momentach na ten przykład Bob Dylan i jego Kroniki, czy też choćby Kim Gordon sprawdzają się znakomicie. Czytałem swego czasu " Poniedziałkowe dzieci" napisane przez Patti Smith i nie odebrałem ich najlepiej. Dużo się od tego czasu zmieniło i trzeba będzie chyba odświeżyć tą lekturę, bo wtedy prawdopodobnie nie byłem na tą książkę po prostu gotowy. Kiedy natrafiłem na tą opinię w sieci, to wiedziałem że "Pociąg linii M" jest tym czego mi trzeba na tu i teraz. Dzięki wielkie JagBuk. Podróż pociągiem linii M to rzeczywiście doznanie o wymiarze magicznym.
Ostatni Nobel dla Boba Dylana jest znakiem zachodzącej już od jakiegoś czasu zmiany w literaturze, którą niektórym ciągle trudno jest zaakceptować. W praktyce natomiast ta zmiana dokonała się już jakiś czas temu i dobrze, że coraz więcej ludzi otwiera się na muzykę, bo ten nośnik myśli i związanej z nią magii ma niesamowity potencjał. Muzyka stanowi tylko jeden z tematów, który porusza Patti Smith w "Pociągu linii M", bo tak naprawdę potrafi pisać tu o wszystkim, choć sama prowokacyjnie rozpoczyna swoją książkę, że trudno się pisze o niczym. Pewnie dla niektórych czytelników, do których zaliczałem się również i ja z przed kilkunastu miesięcy wstecz, będzie to rzeczywiście książka o niczym. Dla wielu jednak to "nic" będzie czymś ważnym i wartościowym. Jest to bowiem opowieść o upływającym czasie, o ludziach spotykanych na naszej drodze i odchodzących niespodziewanie z naszego życia. Jest traktatem o sensie życia, a bardziej o jego poszukiwaniu. Jest zachętą do otwarcia się na rzeczy małe, często nieistotne, pomijane. Patti Smith potrafi dostrzec duszę w przedmiotach, zwierzętach a nawet żywiołach. Uczy nas jak wyczulić zmysły na rozmaite sygnały, głosy które do nas mówią o czymś ważnym, a nawet te które informują o tych mniej ważnych są dla niej warte usłyszenia. Dla niej nie ma bowiem rzeczy nieistotnych i to jest dla mnie największe odkrycie z tej książki. To, że można tęsknić tak mocno za schodzonym płaszczem jak za bliską osobą. To, że można tłuc się przez pół świata po garść ziemi i kamieni dla ukochanego poety.
Czasem potrzeba naprawdę dużego wysiłku w dzisiejszym świecie, który jest tak denerwująco szybki, głośny, pobieżny, materialistyczny, żeby zobaczyć to wszystko dookoła nas oczyma Patti Smith. Podobnie rzecz się ma z książkami Stasiuka, Strout, czy wspomnianych wcześniej Dylana i Kim Gordon. Także taki Murakami, który zawładnął Patti Smith swoją "Kroniką ptaka nakręcacza", czy muzyka Johna Coltrane, która zawładnęła mną po lekturze "Pociągu", bądź hipnotyzujący, ale też snujący się wolno z akcją serial "The Killing" - wszystkie te rzeczy wymagają UWAŻNOŚCI.
To naprawdę bardzo istotne, kiedy i w jakich okolicznościach przyrody sięgnięcie po "Pociąg linii M". Nie jest to bowiem książka do czytania przy okazji, w trakcie różnych innych codziennych czynności. Może być wtedy niezrozumiała, a nawet wyda się bełkotem. Zbytnio chyba jesteśmy przyzwyczajeni do skrótów myślowych, oczywistości i rozleniwienia żeby tak na szybko podelektowac się tego typu pisarstwem. Bo książką Patti Smith należy się właśnie delektować. Mnie najlepiej czytało się ją późną nocą lub bardzo wczesnym rankiem, kiedy to świat wokół spowity jest w ciszę i spokój. Wtedy właśnie można z należytą uwagą skupić się na słowach autorki, które mają moc oddziaływania na wyobraźnię, a wraz z nimi poznajemy perspektywę odbioru świata przez Patti Smith. W jej świecie każdy kamyk, skrzydło owada, pyłek kurzu, pojedynczy, ledwo uchwytny dla ucha dźwięk jest zauważalny i istotny dla całości. W jej świecie czas nie jest rzeczywisty, a przeszłość przenika się z przyszłością. Dla Patti i jej męża struktura nie jest ważna, ona tylko przeszkadza i to bez względu na to czy mamy na myśli strukturę wiersza czy tez strukturę dnia. Bo kto powiedział, że mamy spać w nocy, a żyć dniem. Kto powiedział, że sen jest mniej realny niż rzeczywistość? Czemu mamy chcieć więcej? Minimalizm ma w sobie coś romantycznego, umiar, czasem coś na wzór ascezy. Myślę, że mógłbym tak jak Patti Smith żyć od kawy, do kawy. Czytać, pisać, wędrować po kawiarniach i żywić ducha bardziej niż ciało. Może dlatego mnie tak urzeka ten świat.
Jednym zdaniem na koniec : Warto pojechać w trasę "Pociągiem linii M" !
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz