Kolejne spotkanie z Lyonelem Trouillot, znanym mi wcześniej z książki "Niedziela. 4 stycznia". Tym razem książeczka jego autorstwa jest jeszcze mniejszych rozmiarów niż tamta, ale niechaj pozory was nie zmylą, bo jak można się było po Trouillot spodziewać - sama treść wcale nie jest niepozorna, a w żadnym razie lekka. Autor ten ma do siebie to, iż jest bezkompromisowy jeśli chodzi o opisywanie w swych powieściach niesprawiedliwości społecznych i trudnych warunków z którymi przyjdzie się zmierzyć jednostce wystawionej na pastwę systemu.
Dwójka rodzeństwa zabija swego ojca, który na miano ojca nie zasługuje. Jest bowiem tyranem, gwałtownym sprawcą przemocy, agresorem w najgorszym wydaniu, egoistą o sadystycznych zapędach. Jest jednakże człowiekiem, który został złamany przez system, poniżony, stłamszony i ogromną zasługę w tym, że stał się tym kim jest można przypisać właśnie temuż systemowi. Corazonowi przyszło żyć bowiem w świecie, gdzie bardzo często los człowieka jest już zdeterminowany w momencie narodzin, a określa go to gdzie, jak i kiedy dziecko przychodzi na świat. Określa go i stawia przed nim perspektywy stan posiadania, przynależność do konkretnej kasty i czego by nie próbować, jakich marzeń by nie posiadać, to dążenie do wyrwania się z tego swojego punktu wyjściowego przypomina brodzenie w błocie, kiedy to wraz z pokonywaną odległością stopy coraz głębiej zapadają się wciągając takiego kontestatora pod powierzchnię. Smutne jest to, iż od początku tej opowieści mamy świadomość, iż poprzez swój czyn dzieci Corazona powielają ten schemat. Taki bowiem los czeka kontestatorów, a Ci którzy płyną razem z prądem mogą przynajmniej liczyć na wegetację.
"Dzieci bohaterów" to w uproszczeniu studium przemocy, jej źródeł, przejawów i konsekwencji. Patrząc jednak na tę pozycję w sposób bardziej złożony, można zauważyć coś na wzór manifestu, który mocno dla mnie wpisuje się w retorykę "Głodu" Martina Caparrosa, czy też takiego np "Eli, Eli" Wojciecha Tochmana. Trouillot donośnym głosem domaga się sprawiedliwego dostępu do tego co człowiekowi oferuje świat. Sprzeciwia się bardzo mocno nierównomierności w dostępie do podstawowych dóbr, biedzie, zapomnieniu, marginalizacji całych grup społecznych po to tylko żeby te kilka pozostałych procent mogło sobie żyć ponad stan. Bardzo bliskie jest dla mnie to w jaki sposób opowiada swoje historie Lyonel Trouillot. Jego styl jest bardzo charakterystyczny i kto czytał choćby właśnie "Niedzielę. 4 stycznia" ten zauważy, że w jego książkach czytelnik zapraszany jest już od samego początku do jazdy bez trzymanki i tak samo jak nagle i bez pardonów ta podróż się zaczyna tak samo też się zakończy. To jest właśnie autentyzm, to jest ta prawda, która nie potrzebuje żadnego intro ani też outro. Nie potrzebuje tytułów, ozdobników, powolnego budowania napięcia i zainteresowania. Prawda ma bowiem to do siebie, że powinna bronić się sama.
Luonel Truoillot to jeden z tych pisarzy, którzy nie są znani szerokiemu gronu czytelników, ale mają swoich wiernych fanów, a i zdarza się im zdobyć niejedną prestiżową nagrodę. Mimo tego natomiast, iż jest pisarzem uznanym. to pewnie nie usłyszałbym o nim śledząc tylko i wyłącznie tzw. kanały popularne. Na całe szczęście są ludzie, którzy zarażają miłością do tych mniej popularnych pisarzy i dlatego ja się podłączam i równie entuzjastycznie i głośno wyrażam swoje zdanie, że NAPRAWDĘ WARTO sięgać poza mainstream choćby dla pisarzy takich jak Lyonel Trouillot. Genialna literatura, ale tak jak wspomniałem - przede wszystkim autentyczna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz