Mam ochotę zacząć od pokłonów w kierunku Karaktera i tak właśnie zrobię, gdyż po przeczytaniu kolejnej książki która ukazała się nakładem tego wydawnictwa mam kolejny raz to błogie i satysfakcjonujące odczucie iż mój świat powiększył się o coś nowego, wartościowego. Różne funkcje pełni literatura i pewnie, że czasem lektura jest formą czystej rozrywki, jednakże dla mnie w ostatnim czasie książki są okazją do poznawania światów, ludzi i ich perspektyw, których to poznać w ramach bezpośrednich doświadczeń nie byłbym pewnie nigdy w stanie. Wspomniane Wydawnictwo Karakter specjalizuje się właśnie w tego typu literaturze tak więc chylę czoła jeszcze raz i przechodzę do rzeczy.
"Niedziela, 4 stycznia " to książka autorstwa Lyonela Trouillot, który jest jednym z najwybitniejszych pisarzy haitańskich. Fakt, iż znany on jest z zaangażowania politycznego i otwarcie występował przeciw tamtejszemu reżimowi Aristide’a to dla mnie mocna rekomendacja do zapoznania się z jego twórczością. Smutne jest natomiast to, że o człowieku wcześniej nie słyszałem i gdyby nie kolejny raz niezawodne niespodziegadki to pewnie bym o nim nigdy nie usłyszał. Wynika to z faktu, iż rynek wydawniczy czasami wydaje się świata nie widzieć poza literaturą amerykańską i europejską. Na całe szczęście coraz częściej udaje się przebić takim świetnym powieściom z poza mainstreamu jak chociażby wspomnianej "Niedzieli...".
Swego czasu jeśli ktoś dałby mi do przeczytania książkę, która praktycznie nie posiada dialogów to za nic bym się jej nie chwycił. Nie wiem czy to kwestia dojrzewającego gustu, większej cierpliwości, ale teraz nie potrzebuję już literatury lekkiej, łatwej i przyjemnej gdzie dialogi toczą się prędkością charakterystyczną dla filmów Tarantino czy Woody Allena. W przypadku "Niedzieli, 4 stycznia" mamy do czynienia ze swoistym fenomenem, bo Trouillot nie potrzebuje błyskotliwych dialogów do tego by akcja w jego książce toczyła się w tempie zbliżonym do wystrzeliwanych pocisków z karabinu maszynowego. Cała książka stanowi połączenie sprawozdania reporterskiego zaadaptowanego w taki sposób, aby z powodzeniem wprawić go w ramy prozy literackiej.
Lyonel Trouillot robi trochę czytelnika w konia już na samym początku swej powieści, bo choć można by się tego spodziewać z opisu, nie dostajemy przekazu z krwawo stłumionej demonstracji wolnościowej, ale sprawozdanie z jednego dnia życia Luciena, który wybiera się na ów marsz. Zanim jednak student tam trafi to poznamy jego cały dzień z wszelkimi detalami, refleksjami, rozterkami życiowymi i planami na życie. Dzięki temu zabiegowi autorowi udało się nadać znaczenia historii krwawych rozruchów zdławionych przez reżim Aristide’a w stolicy Haiti - Port-au-Prince. Czasem w różnego rodzaju medialnych przekazach dotyczących tego typu wydarzeń brakuje właśnie całego towarzyszącego im kontekstu, tych osobistych, małych, pojedynczych dramatów, aby odbiorca potrafił się wczuć i okazać empatię. Osobisty wymiar takich tragedii jest obecnie tym bardziej niezbędny, gdyż podaż jeśli chodzi o doniesienia z tego typu wydarzeń spowodowała, że często najzwyczajniej w świecie nie solidaryzujemy się już ani nie identyfikujemy wystarczająco z tymi ofiarami. Pojawia się tym samym swego rodzaju zmęczenie i znieczulica, aż tu nagle Lyonel Trouillot popełnia książkę, który swoją prozą nie daje zapomnieć.
Swego czasu jeśli ktoś dałby mi do przeczytania książkę, która praktycznie nie posiada dialogów to za nic bym się jej nie chwycił. Nie wiem czy to kwestia dojrzewającego gustu, większej cierpliwości, ale teraz nie potrzebuję już literatury lekkiej, łatwej i przyjemnej gdzie dialogi toczą się prędkością charakterystyczną dla filmów Tarantino czy Woody Allena. W przypadku "Niedzieli, 4 stycznia" mamy do czynienia ze swoistym fenomenem, bo Trouillot nie potrzebuje błyskotliwych dialogów do tego by akcja w jego książce toczyła się w tempie zbliżonym do wystrzeliwanych pocisków z karabinu maszynowego. Cała książka stanowi połączenie sprawozdania reporterskiego zaadaptowanego w taki sposób, aby z powodzeniem wprawić go w ramy prozy literackiej.
Lyonel Trouillot robi trochę czytelnika w konia już na samym początku swej powieści, bo choć można by się tego spodziewać z opisu, nie dostajemy przekazu z krwawo stłumionej demonstracji wolnościowej, ale sprawozdanie z jednego dnia życia Luciena, który wybiera się na ów marsz. Zanim jednak student tam trafi to poznamy jego cały dzień z wszelkimi detalami, refleksjami, rozterkami życiowymi i planami na życie. Dzięki temu zabiegowi autorowi udało się nadać znaczenia historii krwawych rozruchów zdławionych przez reżim Aristide’a w stolicy Haiti - Port-au-Prince. Czasem w różnego rodzaju medialnych przekazach dotyczących tego typu wydarzeń brakuje właśnie całego towarzyszącego im kontekstu, tych osobistych, małych, pojedynczych dramatów, aby odbiorca potrafił się wczuć i okazać empatię. Osobisty wymiar takich tragedii jest obecnie tym bardziej niezbędny, gdyż podaż jeśli chodzi o doniesienia z tego typu wydarzeń spowodowała, że często najzwyczajniej w świecie nie solidaryzujemy się już ani nie identyfikujemy wystarczająco z tymi ofiarami. Pojawia się tym samym swego rodzaju zmęczenie i znieczulica, aż tu nagle Lyonel Trouillot popełnia książkę, który swoją prozą nie daje zapomnieć.
Różnie podchodzą autorzy do przedstawiania sposobu odbioru, widzenia świata, który prezentują czytelnikowi na łamach swoich powieści. Są twórcy tacy, którzy mocno skupiają się na swoich własnych emocjach, przeżyciach i ich narracja jest mocno skupiona na osobistej perspektywie. Są i też tacy jak Trouillot, który oddaje pole do działania swoim bohaterom i sam pozostaje w roli sprawozdawcy. Plusem z takiego sposobu przedstawiania świata jest wolność i autonomia czytelnika w przeżywaniu emocji, oceny postaw i zachowań bohaterów, co sprawia że każda pojedyncza perspektywa ma wymiar niepowtarzalny i wyjątkowy. Tak właśnie dzieje się w przypadku "Niedzieli, 4 stycznia", gdzie od początku tak naprawdę wiemy co się wydarzy, a cała istota leży w zrozumieniu co skłania człowieka do opowiedzenia się po konkretnej ze stron, w jaki sposób kształtują nasze decyzje nierówności społeczne, podziały klasowe, czy do czego może doprowadzić najzwyczajniejsza w świecie bieda. Utrata godności i związana z tym frustracja, czy nawet gniew mogą determinować zachowania człowieka w różnym kierunku, a Lyonel Trouillot daje nam możliwość poznania perspektyw swoich bohaterów i podjęcia decyzji co do tego czy mamy prawo osądzać postawy i decyzje doktora, Luciena, czy Little Joe. Każdy z nich znajduje się w innym miejscu, był inaczej kształtowany, a wszyscy żyją obok siebie w jednym społeczeństwie i trudno będzie się im spotkać. Konflikt jest więc nieunikniony.
"Niedziela 4 stycznia" to dla mnie pozycja obowiązkowa dla wszystkich, którzy zmęczeni już są klasyką, powtarzalnymi schematami, jedną i tą samą perspektywą, a co najbardziej chyba nużące jeśli o mnie chodzi - tym samym - lansowanym do znudzenia - modelem kultury. Ja mam taką refleksję ostatnio, aby częściej dawać szansę egzotyce w rodzaju literatury, która okazuje się nakładem Karaktera właśnie. Jeśli ktoś z was czytał " Krótką historię siedmiu zabójstw" i mu się podobało to myślę, że narracja Trouillot do niego trafi równie skutecznie. W drugą stronę tak samo :) Jest coś takiego w języku tych autorów co jakoś tak pompuje życie w powieść, trochę tak jakby hip-hopowy beat. Jest masę energii, świeżości, zajawkowości i ja to kupuję dlatego sięgnę też po "Dzieci bohaterów" jak również inne pozycje które znajdziecie u tych miłych dziewczyn, które zaraziły mnie literaturą mniej popularną, że ją tak nazwę, a ja biorę sobie za cel rozprzestrzeniać tą "zarazę".
p.s.
Bardzo ważne!
Jeśli ktoś zdecyduje się na lekturę to koniecznie polecam zapodać sobie tą playlistę :) Pomaga wczuć się w klimat, a w trakcie czytania zorientujecie się dlaczego akurat ta konkretna muza :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz