sobota, 29 lipca 2017

Dunkierka - czyli Christopher Nolan ku przestrodze!




Jeden z bohaterów "Dunkierki" Christophera Nolana na pytanie dlaczego nie został w domu, ale pakuje się w sam środek piekła, odpowiada,że dlaczego miałby siedzieć w domu i patrzeć na to jak "giną nasze dzieci na wojnie którą sami wywołaliśmy". Nie pada w tym filmie dużo słów, bo reżyser postawił tym razem na obraz, który zamiast dialogów ma opowiedzieć nam historię jednej z najbardziej krwawych bitew II - ej wojny światowej, ale kiedy takowe już się pojawiają to ujmują bezpośrednio ściągnąć treści. No dobra, wiem że będę monotematyczny i pewnie coś jest na rzeczy, że ostatnio większość treści które dają mi do myślenia jeśli chodzi o film i literaturę odnoszę do współczesności, ale naprawdę nie da się tych rzeczy oddzielić. Najnowsze dzieło Christophera Nolana oprócz tego że porusza kwestie uniwersalne, to aż się prosi o to żeby zostać potraktowane jako przestroga dla urastających w siłę nastrojów nacjonalistycznych w naszym ( i nie tylko) kraju i chorych ambicji naszego rządu, wyrażających się często w bezczelnym prężeniu zapadniętej klaty na arenie międzynarodowej. 

Christopher Nolan przyzwyczaił swych widzów do tego, że tworzy nie tyle filmy co filozoficzne rozprawy, które zmuszają do refleksji jeszcze długo po seansie. Poraz kolejny mu się to udało, co trzeba zaznaczyć przy znacznym udziale znakomitej muzyki Hansa Zimmera, która to oddziałowywuje na nasze emocje z równie wielką mocą jak obraz autorstwa Nolana. "Dunkierka" to obok "Cienkiej czerwonej linii" chyba najbardziej pacyfistyczny film wojenny jaki widziałem. Już od samego początku seansu dominującym uczuciem jakie mi towarzyszyło była przytłaczająca wręcz bezsilność. Obserwowanie zmagań uciekających po porażce z Niemcami żołnierzy sił alianckich to zadanie wymagające nerwów ze stali i mocnego serca. Żołnierze tłoczą się na bombardowanym raz po raz z powietrza molo, a kiedy już jakimś cudem uda się im dostać na statek to padają ofiarą niemieckich U-botów. Toczą oni zażartą walkę o przetrwanie podczas której jedni zachowują do końca swój honor, a pozostali w obliczu spotkania ze śmiercią nie przebierają w środkach i często do głosu dochodzą najgorsze instynkty. Strach i przerażenie jakie towarzyszą im podczas starcia z bezlitosną machiną wojenną są wręcz namacalne. Momentami miałem wrażenie jak gdybym wraz z bohaterami filmu Nolana tłoczył się na wspomnianym molo i z przestrachem wpatrywał się w niebo. Odczuwałem wręcz ciśnienie w płucach i klaustrofobiczną panikę podczas gdy woda po ataku torpedy czy snajpera zalewała pokład statku, który miał być wybawieniem, a okazał się podwodną trumną. Od samego początku kibicujemy tym młodym chłopakom, aby się nie potopili, aby dotarli do domu i wściekamy się na dowódców, którzy rozrysowali im taki los w swoich sztabach, by potem zostawić ich samych. Ta nieobecność zresztą u Nolana przestaje być symboliczna, a staje się faktem bo oprócz komandora Boltona, który wzbudza wręcz współczucie realizując bezduszne ustalenia swych zwierzchników o ewakuacji żołnierzy jak najmniejszym kosztem przy ograniczonych do minimum środkach nie uświadczymy w "Dunkierce" relacji z obrad sztabowych. Kontrastem jest tu wzruszająca scena kiedy w obliczu zawodu strategów na ratunek żołnierzom przychodzą cywile na prywatnych jachtach czy kutrach rybackich. 

Tak jak nie ma u Nolana dowódców sztabów sił alianckich, podobnie rzecz się ma z nieobecnością na ekranie wroga. Niemców tu bowiem nie zobaczymy, a w zamian za to dowiemy się o ich przytłaczającej militarnej potędze poprzez żniwa jakie zbierają bomby, pociski i torpedy wystrzeliwane z powietrza, lądu i wody. To w zupełności wystarczy by podkreślić okrucieństwo wojny. Wojna u Nolana nie jest stawiana na piedestale, nie czyni on z niej czegoś pięknego i romantycznego, ale pokazuje jej bezsens, okrucieństwo i barbarzyństwo. Odczarowuje tym samym to, co od dziecka jest choćby nam Polakom wpajane poprzez kult zwycięstw, bohaterstwa i częściowego załamania przez wizję historii, gdzie były wojny słuszne i niesłuszne, gdzie wojny miały się brać z znikąd, gdzie każdy żołnierz stawał się automatycznie bohaterem. Taka propaganda, nad wyraz obecna w naszej przestrzeni publicznej przez nie mające końca trwanie w wojennej retoryce, jej symbolach i ciągłym jątrzeniu, udowadnianiu win i jednoczesnym zwalnianiu siebie z odpowiedzialności prowadzi poraz kolejny do konfliktu. Z nim już mamy do czynienia, kolejnym etapem może być wojna, a jest ona realna prędzej czy później, chyba że człowiek zacznie się w końcu uczyć na błędach i wyciągać wnioski. Może więc faktycznie zamiast maszerować ciągle w marszach, przystrojeni przy tym w wojenne symbole, zamiast rozkopywać zakopane już okopy, zamiast ulegać populistycznym i nacjonalistycznym politykom, kryjącym się pod płaszczykiem patriotyzmu, może warto zamiast tego usłyszeć przesłanie zawarte w takiej "Dunkierce", czy "Wołyniu". Dla mnie brzmi ono tak, że trzeba brać odpowiedzialność nie tylko za własne podwórko, ale uczyć się solidaryzmu europejskiego bo tylko on uchroni nas od kolejnego barbarzyństwa. Analogie pomiędzy tym co doprowadziło do wybuchu II wojny światowej, a nastrojami zmierzającymi do destabilizacji Europy obecnie są niewidoczne tylko dla ślepców i ignorantów. Podobnie rzecz się ma że wzrostem poparcia dla ruchów neofaszystowskich, nacjonalistycznych i innych tworów, których ideologia opiera się na kulcie siły. Politycy posługujący się taką retoryką zwykle pierwsi dekują się w sztabach kiedy ich zwolennicy kończą na frontach bitew takich jak tytułowa "Dunkierka" 

Może w końcu czas na refleksję zamiast ciągłego prężenia się i wojowania? Tyle, że pewnie Ci którzy powinni obejrzeć ten film ku przestrodze pewnie go nie zobaczą, albo zrozumieją go opacznie. Mimo wszystko serdecznie polecam, bo dla mnie to jeden z najważniejszych filmów jakie widziałem i to nie tylko w tym roku. 

środa, 26 lipca 2017

Pragnienie - Jo Nesbø





Kiedy psychofan Jo Nesbo i serii o Harrym Hole sięga po kolejną książkę to wtedy jedno jest pewne, pragnienie poznania dalszych losów komisarza Hole będzie wprost proporcjonalne do żalu po skończonej lekturze. Tak też było i tym razem i pomimo że rozłożyłem sobie na raty przygodę z "Pragnieniem", to tak czy inaczej nie zdążyłem się nawet zorientować kiedy czytałem już epilog. 

Jo Nesbo zaskoczył prawie wszystkich kiedy zapowiedział, że najlepsza moim zdaniem seria kryminalna nie zakończy się na "Policji" i po krótkim romansie z retro-kryminałem oznajmił nadejście "Pragnienia". Harry Hole wraca w wielkim stylu i jak się można było spodziewać nie dane mu będzie długo zagrzać miejsca na posadce wykładowcy w szkole policyjnej kiedy pojawi się szansa na podjęcie wyzwania ze strony seryjnego mordercy. Morderca zaś jest nietypowy gdyż jego zbrodnie zdają się świadczyć o tym, że mamy do czynienia z wampirystą. Czy aby tylko napewno? Być może to tylko zasłona dymna? A może mamy do czynienia z porachunkami z przeszłości? Zapewniam was, że w jakimkolwiek kierunku nie będziecie dedukować to i tak na koniec pewnie okaże się, że nie uda wam się rozwikłać 

Razem z Harrym powracają też i jego demony, których nie jest w stanie usidlić ani żona ani przysposobiony syn. Kto czytał poprzednie części cyklu ten doskonale wie, że w przypadku tego śledczego daleko o krystalicznie czystą i jednoznacznie dobrą postać. Hole był, jest i będzie sprzeczny, momentami wręcz odstręczający, skomplikowany, ale co najistotniejsze jest chyba najbardziej intrygującą i wyrazistą postacią jeśli chodzi o detektywów w literaturze kryminalnej ostatnich lat. Jeśli chodzi o umiejętność kreowania postaci, zaciekawiania nimi czytelnika to Jo Nesbo nie ma sobie równych. Charakterystyczne dla niego jest to, iż rzuca on ich w wir wydarzeń w taki sposób, by postawić przed dylematami moralnymi, które uniemożliwiają ich jednoznaczną ocenę. Dobro i zło przenikają się tutaj nawzajem, a odcienie szarości są nadzwyczaj wyraź

Ci, którzy obawiali się tego, iż "Pragnienie" będzie skokiem na kasę i Nesbo nie będzie się zbytnio wysilał przy jej tworzeniu serwując nam ogrzewane kotlety, mocno się rozczarowują w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Norweski człowiek orkiestra nie ms bowiem w naturze minimalizmu i lekceważenie dla swych odbiorców nie przejdzie w przypadku Jo Nesbo. Poraz kolejny udało mu się wymarzyć krwisty kawał steka dla najbardziej wymagających i wybrednych pasjonatów literatury kryminalnej. Oprócz świetnie wykreowanych postaci znajdziemy tutaj skomplikowaną intrygę, profesjonalnie skomponowaną warstwę psychologiczną i co najważniejsze w tego typu książkach - wartką akcję, która trzyma w napięciu do samego końca. Co tu dużo pisać, Jo Nesbo jest mistrzem nad mistrze jeśli chodzi o swój fach i wątpię by znalazł się kiedykolwiek ktoś kto zdetronizuje go w moim rankingu jako króla kryminału. Serdecznie polecam całą serię "Harry Hole" i nie zniechęcajcie się mającym sporo braków "Człowiekiem Nietoperzem". Z każdą następną częścią jest już dużo lepiej. 


niedziela, 16 lipca 2017

Tęsknota - Gaël Faye





Kiedy sięgałem po "Tęsknotę", to nie wiedziałem o tym iż autor tej książki jest osobą znaną i to nie tylko we Francji z uwagi na swoją działalność muzyczną. Już w trakcie lektury wyszukałem jego utwory na Spotify i towarzyszyły mi one podczas czytania. Jego dokonania muzyczne na gruncie muzyki hip hop okazują się świetnie dopełniać tą książkę, która ponoć mocno bazuje na wątkach osobistych, a dla której najlepszą rekomendacją jest to, że poleca ją sam Alain Mabanckou. Zresztą kto zna autora "Papryczki" ten z łatwością odnajdzie w "Tęsknocie" podobieństwa jeśli chodzi choćby o opis dziecięcych zabaw.

Paradoksalnie najbardziej niepokojące sceny w książce Gaëla Faye to poetyckie momenty kiedy opisuje on sielankę jaka miała miejsce po i przed ludobójstwem o którym słyszał chyba każdy z nas, a które odbywało się w drugiej połowie dwudziestego wieku w Rwandzie i poniosło się echem na sąsiadujące z nią afrykańskie kraje, przyczyniając się choćby do niepokojów społecznych i przewrotu politycznego w Burundi.

Kiedy towarzyszyłem dziesięcioletniemu Gabrielowi podczas niewinnych zabaw z kolegami i kiedy obserwowałem jego dziecięce przekonanie, że tak naprawdę taki stan rzeczy może trwać niczym niezmącony już na zawsze, to tak naprawdę rodził się we mnie gniew, że dziecko będzie musiało się zmierzyć z tym wszystkim co dorośli przygotowywali tuż za rogiem. Był rok 1992, a Gaby nie dość że powoli zaczynał się mierzyć z normalnymi problemami dorastania, to jeszcze czekało go nie lada wyzwanie, bo nie dość że miało się rozpaść małżeństwo jego rodziców to na jego oczach tworzyła się rysa na burundyjskim państwie. Podczas gdy problemy dorastania chłopca z Burundi zbytnio nie odbiegają od tego co przeżywał bohater "Cudownych lat" dorastając w Stanach, to cała reszta jest już inną "bajką". Już rodzinny ekosystem Gabriela ujawnia problemy tożsamościowe Afryki w skali makro, związane z przynależnością etniczną (tarcia na linii plemion Tutsi i Hutu) jak również trudności kulturowe wynikające ze zderzenia Afryki z kolonialistami próbjącymi na siłę wbić tutejszą ludność w ramy demokracji i chrześcijaństwa.

Śmiem twierdzić i pewnie zbytnio nie jestem w swoim zdaniu odosobniony, że to co wydarzyło się w Rwandzie i Burundi to w głównej mierze efekt buty i niezrozumienia że strony "zachodu", który na siłę próbował i wciąż próbuje przerobić Afrykę na swoją modłę. Świat afrykański ze swoimi przekleństwami i błogosławieństwem zachwyca i przeraża swoją oryginalnością o czuć to bardzo mocno w mocno autobiograficznej opowieści Gaëla Faye. Ta koegzystencja z przyrodą, pokora wobec praw natury, specyficzny świat duchowy jak i zaufanie do autorytarnej władzy zostało zmącone przez białego człowieka, który na siłę próbował "uszczęśliwić" tutejszych mieszkańców poprzez swoją demokrację i własną wizję zbawienia. Tymczasem tak naprawdę sprzedawał swoje towary jak niedawno czynił to prezydent USA w naszymi kraju. Tak jak duża część naszych rodaków dała się omamić Trumpowi tak samo i w Afryce wiele frustracji wiązało się z poczuciem wykorzystania przez "cywilizującego" ich Wielkiego Brata. Pod płaszczykiem nawracania kryły się przecież często zwykły wyzysk i rasizm.

Ostatnimi czasy dość często zdarza mi się sięgać po książki autorów afrykańskich i każdemu kto nie jest z tamtejszą literaturą zbytnio zaznajomiony gorąco polecam choćby właśnie książkę Gaëla Faye. Nie trzeba się bać jakiś odstraszających opisów okrucieństwa choć przecież jest to również historia ludobójstwa. Ono akurat jest tu przedstawione jakby było czymś nierealnym, czymś co działo się poza głównym bohaterem, co może wynikać z tego, że ciężko mu było pogodzić to wszystko co się działo z jego niewinną, naiwną jednak wizją otaczającego świata. Nie udało się mu jednak uciec przed tą plamą krwi, tak jak nie wystarczyło jego matce ratować się ucieczką z Rwandy do Burundi. Trauma z dzieciństwa jak wiemy jest najmocniejsza, a z perspektywy dziecka utrata niewinności jest czymś najcięższym chyba do poradzenia bez względu na to czy przyczyną jest rozwód rodziców, zawód miłosny, czy towarzyszenie śmierci na taką skalę jak stało się to udziałem Gaëla Faye. Gorąco polecam tę książkę! 

niedziela, 9 lipca 2017

Co to jest populizm - Jan-Werner Müller



Świetna książka! Im bardziej obiecuję sobie, że będę się dystanował do polskiej ( a właściwie światowej) sytuacji społeczno-politycznej i jak wielu ludzi obecnie będę próbował żyć w błogiej nieświadomości w myśl popularnej zasady "strugam debila" tym mocniej dociera do mnie, że inteligentny człowiek tego nie potrafi na dłuższą metę. To trochę tak jakby próbować powstrzymać się od wizyty w ubikacji kiedy cierpimy na biegunkę. Inteligencja i człowieczeństwo zobowiązują do tego by czytać, poznawać, analizować próbować zrozumieć zjawiska, które zachodzą w społeczeństwie, a następnie brać udział w dyskusji, a w sytuacji zmowy milczenia taką dyskusję prowokować, wręcz się jej domagać.

Populizm to plaga i największe bodajże zagrożenie dla stabilności i pluralizmu we współczesnym świecie. Podczas gdy niektórzy z nas  ulegają podsycanym celowo lękom przed islamizacją świata i upadku cywilizacji europejskiej, to właśnie populistycznym ugrupowaniom możemy zawdzięczać rychły koniec konsensusu którego wypracowanie zajęło wiele lat. Istotą tych ugrupowań jest bowiem trwanie w konflikcie do szeroko rozumianych elit i w tenże konflikt wciągają ogromne masy społeczne, które popierając PIS, czy ruch Kukiz15 przyjmują ich retorykę. Jak łatwo się domyślić, im dłużej trwa konflikt tym większa szansa na wybuch, którego skutki możemy sobie wyobrazić choćby przypominając sobie wydarzenia z pierwszej połowy XX-ego wieku w postaci dwóch wojen toczących nasz glob przez wiele lat i zabierających ze sobą miliony istnień ludzkich. Każdy kto pokusi się choćby o odrobinę znajomości historii i posiada zdolność logicznego wysnuwania wniosków ten z łatwością odnajdzie analogie co do tamtych wydarzeń. 

Świetnie pokazane są w tej  książce mechanizmy formowania się populistycznych ugrupowań i definicji przesłanek na podstawie których sami możemy stwierdzić, która partia jest populistyczna, a która nie. To co jednak powinno stanowić obowiązkową lekturę "ku przestrodze" dla ludzi którzy przyczyniają się do oddawania przestrzeni publicznej takim ruchom, to pokazywane przez Jan-Werner Muller konsekwencje dojścia do władzy takiego choćby Chaveza czy Orbana. Zawłaszczenie narzędzi demokratycznych i faktyczny powrót do narzędzi autorytarnych to tylko niektóre rzeczy jakich możemy się obawiać ( a stało się to już faktem we współczesnej Polsce ). Bardziej przerażające są długofalowe konsekwencje stawiania nacisku na retorykę "My kontra oni", która prowadzi do wyszukiwania coraz to nowszych wrogów ( często urojonych) i wzrost nastrojów ksenofobicznych i rasistowskich. W rezultacie w miejsce współpracy międzynarodowej i demokracji, która bądź co bądź jest jedynym (choć nie idealnym) systemem powstają pogrążające się w izolacji twory kwestionujące wolność wyznania, wypowiedzi, wyboru, tożsamości. 

Populizm przez długi czas był marginalizowany i traktowany po macoszemu przez dominujące siły liberalne, co powodowało jego marginalizację. Fakt ten był paradoksalnie powodem wzmacniania się takich ruchów, które przecież bazują na męczeńskiej roli narodu uciskanego przez liberalne elity, którego to narodu reprezentantem jest taki Jarosław Kaczyński, Viktor Orban, Paweł Kukiz czy Donald Trump. Izolacja i brak dialogu publicznego z populistami nie jest więc wyjściem, a w miejsce tych metod powinno się dążyć do dyskusji i racjonalnego przedstawiania różnicy pomiędzy słusznymi postulatami tej pominiętej i opuszczonej w toku transformacji części społeczeństwa, a tymi które są irracjonalne i destabilizują pluralizm i wolną gospodarkę. Innymi słowy musimy się nauczyć jak rozmawiać z populistami, bo inaczej będzie już za późno i na tyle umocnią się oni na swych pozycjach, że każda opozycja która przyjdzie po takich rządach będzie sparaliżowana na starcie poprzez szkody dokonane w toku zaślepienia. Mam tu na myśli paraliż instytucji stojących na straży demokracji i pluralizmu, jak choćby konstytucja czy wolne media, którego początki widzimy już teraz w Polsce, na Węgrzech czy w USA. 

Często zadawałem sobie i zadaję zresztą do dziś pytania o to skąd wzrastająca popularność ruchów populistycznych w Europie i na Świecie w ogóle, kim są ludzie którzy te ruchy wspierają i im sympatyzują ? Jak to jest, że tylko nieliczni wychwytują populistyczne mechanizmy, a inni wchodzą w nie jak w masło? Dlaczego część społeczeństwa jest w stanie poświęcić wolność i swobodę, przywileje i oddać się autirytarnej władzy jakiegoś marnego zresztą wodza? Ta książka dostarcza odpowiedzi na większość z tych pytań, co jednak wcale mnie nie uspokoiło, a świadomość tych mechanizmów powoduje u mnie jeszcze większy niepokój odnośnie przyszłości demokracji i pluralizmu, a co za tym idzie przyszłości człowieczeństwa

czwartek, 6 lipca 2017

Książka dzięki której zacząłem czytać...czyli o tym dlaczego warto sięgać po literaturę sportową





Wpis ten powstał w ramach akcji Książka, dzięki której zacząłem czytać zorganizowanej przez Dagmarę z bloga socjopatka.plAkcja ta ma na celu popularyzację czytania poprzez wybór najlepszych książek z różnych gatunków literackich. Każdy z blogerów biorących udział w akcji ma za zadanie przedstawić jeden gatunek i polecić książkę z którą najlepiej w jego opinii rozpocząć przygodę z tym właśnie gatunkiem. Mi przypadł w udziale sport i wybrałem do prezentacji książkę o najlepszym moim zdaniem współczesnym piłkarzu. Dlaczego akurat ten gatunek ? Przede wszystkim z uwagi na to, iż jestem zapalonym kibicem piłki nożnej, a także dlatego iż moim zdaniem jest to idealna propozycja do zachęcenia do czytania facetów, gdyż niestety stanowimy mniejszość jeśli chodzi o populację czytelników.

Tak naprawdę to nie pamiętam pierwszej książki, dzięki której zacząłem czytać. Pamiętam natomiast bardzo dobrze powieść dla której pierwszy raz straciłem głowę, w był to "Hrabia Monte Christo" Dumasa. Zerwałem dla niej kilka nocy. Do dziś czuję te emocje, kiedy z zapartym tchem śledziłem kolejne etapy zemsty konstruowanej przez Edmunda Dantesa. Ale to były jeszcze czasy szkoły średniej...



Łukasz Orbitowski mówił na jednym ze spotkań z czytelnikami, że człowiek wraz z wiekiem zmienia zwykle swe preferencje czytelnicze i trudno się z tym nie zgodzić, kiedy przychodów się skonfrontować z tym, że od książek przygodowych wyszło się do reportaży i literatury latynoamerykańskiej, które na chwilę obecną podobają mi się najbardziej. Niby nic dziwnego, całkiem zrozumiała i oczywista kwestia zważywszy na to, że skoro wraz z wiekiem dojrzewamy to i również innej strawy duchowej poszukujemy. Kiedy socjopatka zaprosiła mnie do udziału w swojej akcji "książka, dzięki której zacząłem czytać" to nie zastanawiałem się nawet przez moment. Najbardziej przeraża mnie fakt, iż są ludzie którzy w ogóle nie korzystają z tej wspaniałej strawy duchowej jaką są książki. Patrząc na stan czytelnictwa w Polsce nie ma co wylewać łez ale szukać konstruktywnych sposobów poprawy tego stanu. Jedną z najbardziej prozaicznych przyczyn może być niedopasowanie lektury do gustu potencjalnego czytelnika. 

Miałem kiedyś długą przerwę w czytaniu i przez kilka lat nie przeczytałem więcej niż jedna książka w roku, do momentu aż w moje ręce trafiła autobiografia największego moim zdaniem współczesnego piłkarza jakim jest Zlatan Ibrahimovic. "Ja Ibra" powstała przy współpracy znanego szwedzkiego dziennikarza David Lagercrantz, którego  może brzmieć znajomo dla fanów trylogii Millennium Larssona. Autor ten jest bowiem odpowiedzialny za kontynuację tego bestsellera pod tytułem "Co nas nie zabije". Razem ze Zlatanem Ibrahimovicem podjęli się oni nie lada wyczynu, bo spisanie bujnej kariery chyba najbardziej popularnego sportowca w Szwecji od czasów Bjorna Borga z pewnością do najłatwiejszych nie należy. Nie dość, że przedsięwzięcie doszło do skutku, to jeszcze otrzymaliśmy chyba najlepszą jak dotąd, a na pewno jedną z najlepszych autobiografii jakie przyszło mi czytać. 




"Ja Ibra" zaspokoi apetyty nie tylko fanów piłki nożnej, ale nawet i tych którzy nie pasjonują się sportem w ogóle. Jest to bowiem przede wszystkim historia wielkiej osobowości, przez jednych ocenianej jako pozer i narcyz, a przez innych docenianej za hart ducha i ogromną wytrwałość w dążeniu do bycia najlepszym. Zlatan Ibrahimovic swoją drogę do statusu piłkarskiej gwiazdy miał bardzo długą i wyboistą. Wychowywał się w getcie i już od samego początku nie miał lekko. Jak się miało później okazać ta peryferyjna dzielnica Malmö w której dorastał, mimo iż nie rozpieszczała to wyrobiła w nim siłę ducha, która to w późniejszym czasie miała nieraz pomagać mu w wychodzeniu z niejednej trudnej sytuacji i kryzysu. "Krnąbrny" to najdelikatniejsze określenie dla charakteru Ibry, którego trenerzy nie cierpieli gdyż nie miał w zwyczaju robić rzeczy, których sam nie uznał za sensowne i potrzebne. Jeśli sam o tym zdecydował to dawał z siebie wszystko, grał w większości wielkich klubów piłkarskich i zdobywał z nimi trofea. Był liderem bez względu na towarzystwo e jakim się znalazł. Nie bał się konkurencji. Nie można obok niego po dziś dzień przejść obojętnie. Jedni go kochają, inni nienawidzą. 

Wśród czytelników książek pewnie znajdują się i tacy, którzy sięgają tylko po "ambitną" gatunkowo literaturę i nie zwracają uwagi na  takie gatunki jak sport, muzyka itp. Traktują wręcz czytelników gustujących w takiej tematyce jako tych "gorszego sortu". Ja jednak dla odmiany uważam że każdy rodzaj literatury jest lepszy niż żaden. Chciałbym zachęcić wszystkich, którzy nie czytają, czytają mało, bądź też omijają szerokim łukiem literaturę sportową i biografie do przełamania się i dania szansy książce "Ja Ibra". Może będzie ona alternatywą dla czasopisma sportowego, dodatkiem do porannej kawy, a może wypełni czas w busie czy pociągu. Kto wie ? Może nawet będzie stanowić rozgrzewkę do literatury z innych gatunków i półek. U mnie tak właśnie było. Najpierw miałem ubaw czytając o wyczynach Zlatana, aby w późniejszym czasie zaczytywać się Stasiukiem czy Tokarczuk. Bo literatura z gatunku sportowego jest według mnie znakomitym przetarciem do kultury ( literatury ) wyższej, ale też stanowi wartość sama w sobie. Czekam na info zwrotne jeśli ktoś się skusi.

niedziela, 2 lipca 2017

Bóg nie jest wielki - Christopher Hitchens



Z Christopherem Hitchensem miałem pierwszy raz do czynienia przy okazji lektury świetnych "Listów do młodego kontestatora". Bardzo przypadł mi do gustu jego sposób myślenia i to jak potrafi przekonać do prezentowanych przez siebie poglądów. Jako że podstawowym prawem wynikającym z wolności jest możliwość samodzielnego myślenia i co za tym idzie swobodne wyrażanie tych refleksji w przestrzeni publicznej, to aby to robić warto moim zdaniem co jakiś czas sięgnąć po myślicieli kalibru Hitchensa, co uczyniłem pp upływie krótkiego okresu czasu poraz kolejny już. 

"Bóg nie jest wielki" to z pewnością nie jest propozycja dla ludzi, którzy trwale i czasem niestety bezmyślnie trwają przy dogmatach dotyczących boga i religii zaszczepionym im już w dzieciństwie przez rodziców i rozmaite instytucje. Nie jest to również lektura dla tych których na samą myśl o poddaniu w wątpliwość idei boga ogarnia lęk, a czasem nawet przerażenie. Nie powinni po tą książkę sięgać także ci czytelnicy, którzy patrzą na osobę boga w sposób bezkrytyczny i nie biorą pod uwagę nie tylko poddania w wątpliwość jego istnienia, ale nawet nie widzą możliwości podjęcia rozważania na temat jego dobroci czy zwykłej omylności. Christopher Hitchens nie uprawia taniej demagogii ani też nie ucieka się do tanich chwytów ale staje w opozycji do postawy zinstytucjonalizowanej religii która nie daje możliwości do zwykłych rozważań nad kwestiami wiary w zamian za to proponując ślepe posłuszeństwo i bezmyślne zaufanie co do własnej tezy o istnieniu boga, a ponadto do zmonopolizowanej roli kościoła jeśli chodzi o reprezentowanie boskich interesów na ziemi. Nie wiem jak innym, ale mi osobiście nie odpowiada sytuacja, kiedy blokuje się moją wolność w kwestii prostego poddania w wątpliwość jakiejkolwiek idei. Wyciąganie własnych wniosków i zaufanie własnym odczuciom i myślom to przecież idea człowieczeństwa. Tym bardziej odpowiada mi formuła tej książki, gdzie eseje tworzone przez Hitchensa niemal przez całe życie nie narzucają jego wizji boga i religii, ale zachęcają do sprawdzenia innych perspektyw. 

Postawienie nauki i religii po przeciwnych stronach i okopanie się na skrajnych pozycjach to zdaniem autora tej książki jedna z przyczyn dla których powinniśmy się sprzeciwiać jako ludzkość w stosunku do zinstytucjonalizowanej formy wyznawania wiary. Kościół bez względu na wyznanie, począwszy od chrześcijaństwa, poprzez islam, a na judaizmie kończąc tłamsił przez wieki wiarę i to nie tylko jeśli chodzi o zwalczanie teorii ewolucji. Oddawał się tej praktyce na każdym polu, gdzie nauka dawała człowiekowi możliwość wytłumaczenia sobie w prosty sposób tego co do tej pory religia tłumaczyła ingerencją Boga. Skąd taka postawa kościoła i jego hierarchów ? Otóż nauka pozwalała wyswobadzać ludzi z pod jażma poddaństwa wobec tegoż kościoła. Już w starożytnym Egipcie wykorzystywano zjawiska atmosferyczne do kontroli umysłów niewyedukowanej ludności przez faraonów przy udziale kapłanów, a władcy Egiptu nie byli pewnie pierwsi, na pewno zaś nie jedyni jeśli chodzi o ten proceder.

Od lat władza kroczy w towarzystwie kościoła, a czasem konkuruje z nim w procederze zniewalania ludzi. Im mniej edukacji, a więcej lęku i strachu tym społeczeństwem łatwiej się rządzi, o czym mamy okazję przekonać się obecnie kiedy poddańczość i bezmyślne trwanie przy jawnej dyktaturze sumienia i umysłów jest wprost proporcjonalna do wzrostu znaczenia kościoła katolickiego w naszym kraju. Co najsmutniejsze zorganizowana religia rzadko ma cokolwiek wspólnego z przeżyciem duchowym, za to jak najbardziej pozbawia swych wyznawców tego co stanowi istotę rozwoju cywilizacji czyli swobody myślenia i nieskrępowanej wymiany poglądów na temat otaczającej rzeczywistości. Istotą nauki jest ciekawość świata i chęć poznania wszystkiego co inne i niepojęte, a niestety religia w alternatywie zakłada ślepe zaufanie i wręcz doszukuje się w rozumie i dedukcji działania złego. Coś co stanowi kwintesencję i afirmację ludzkiego umysłu jest przez hierarchów kościelnych traktowane jako "działanie złego". Trudno nie zgodzić się z tezami Hitchensa, że religia często jest odpowiedzialna za cofanie się człowieka w rozwoju i jego powrotu  do "czasów jaskini". 

Podsumowując, książka ta nie jest przeznaczona dla każdego. Należy przed jej lekturą liczyć się z tym, że wymaga ona otwarcia umysłu i zgody na krytyczne podejście do tematów związanych z religią. Po jej przeczytaniu można wzmocnić dylematy odnośnie faktu, czy to bóg bądź jakaś inna siła wyższa stworzyła człowieka czy też człowiek potrzebował boga więc go sobie stworzył. Wolność zakłada możliwości wyboru, a wybór wiąże się ze swobodą myślenia, której orędownikiem jest Hitchens, a wraz z nim jego czytelnicy z niżej podpisanym.