wtorek, 31 grudnia 2019

Nie ma - Mariusz Szczygieł




Trochę czasu upłynęło, szum medialny wokół książki Mariusza Szczygła zdążył ucichnąć więc uznałem, że to właściwy moment na lekturę „Nie ma” o której było tak głośno, że przekornie nie miałem ochoty po nią sięgać.

„Nie ma” to książka o nieobecności. O braku, o stracie, o niedosycie. Temat przewodni łączy historie osób z różnych światów i czasów, różniących się pozycją, wiekiem i dorobkiem. Jedni z nich doświadczają nieobecności bliskich osób, które odeszły czasem w dramatycznych okolicznościach, inne zmagają się z brakiem tożsamości, a jeszcze inne z brakiem nieokreślonego. Jedni rozpaczają, inni cały czas żyją przeszłością i nie umieją się pogodzić z brakiem. Są tez tacy, którzy potrafią się cieszyć z doświadczania tego stanu. Autor drąży temat, rozpatruje rozmaite perspektywy i jak to ma w zwyczaju roztacza przy tym atmosferę wrażliwości i intymności.

Bardzo lubię reportaże Marcina Szczygła, tak jak i uwielbiam go jako człowieka. Do tej pory niemal każdy kontakt z jego twórczością był strzałem w dziesiątkę jednak każda passa kiedyś się kończy. Tak stało się w przypadku „Nie ma”. Nie do końca wiem czy z moim skupieniem było coś nie tak czy też ta książka jest zwyczajnie nierówna. Na początku w ogóle nie mogłem się wbić w ten specyficzny klimat, potem znów oczarował mnie reportaż o siostrach Woźnickich. Następnie kiedy już udało mi się odnaleźć i poczuć książkę to autor poszedł w innym kierunku po to aby na sam koniec przywalić „Ślicznym i posłusznym”, który   przywalił mi obuchem w łeb. 

„Nie ma” to książka ważna i warta przeczytania aczkolwiek ja miałem pecha trafić na nią w nieodpowiednim czasie i nieodpowiednim miejscu w życiu, bo akurat teraz trudni jest mi poczuć perspektywę, ze „nie mam”.

niedziela, 29 grudnia 2019

Pamięć nieulotna - Edward Snowden




Swego czasu było bardzo głośno o Edwardzie Snowdenie, potem ucichło choć myślę ze duża w tym zasługa amerykańskich służb, którym zależało aby Snowden odszedł w niepamięć skoro nie udało się go zdyskredytować. „Pamięć nieulotna” to wspomnienia człowieka, którego inteligencja i charakter nie dały się ujarzmić przez system.

Bardzo mi blisko do wszelkiej maści buntowników kontestujących to co dla innych stało się normą nienaruszalną do tego stopnia, że bezrefleksyjnie ulegają i co najsmutniejsze nie zadają pytań. Myślę, że nazwisko Snowden jest znane większości, a jeśli jakimś cudem komuś umknęła jego głośna sprawa to może sobie szybko uzupełnić zaległości wpisując go w wyszukiwarkę internetową. Najkrócej mówiąc u Edwarda Snowdena właśnie od ciekawości wszystko się zaczęło. Już jako małe dziecko badał swoje otoczenie, eksplorował świat co doprowadzało do komicznych wręcz sytuacji jak choćby przestawienie wszystkich zegarów w domu, aby wcześniej iść spać. Kiedy Edward poszedł do szkoły to tez szukał luk w systemie i wychodził z założenia, że nie ma potrzeby nadmiernie się eksploatować skoro cel można osiągnąć łatwiejszym kosztem. Tak też się działo. Należał przez takie zachowanie do mniejszości gdyż większość oczywiście się podporządkowywała systemowi, a ponadto często za swoją innowacyjność i inteligencję dostawało się mu po łapach. Tak też stało się w życiu dorosłym kiedy to nie potrafił tak jak inni współpracownicy przymykać oczu i udawać idioty, a już tym bardziej wykazać się zwykłą kalkulacją i przyczyniać się do rozwijania aparatu kontroli i manipulacji społeczeństwem. Najdziwniejszy w tym wszystkim jest fakt, że pomimo iż Edward Snowden poświecił wiele żeby ujawnić to w jaki sposób jesteśmy inwigilowani to wydaje się, że tak naprawdę na niewielu zrobiło to większe wrażenie, włącznie z samymi pokrzywdzonymi.

Jesteśmy prawdopodobnie ostatnim pokoleniem, którego życie nie zostało całkowicie zdigitalizowane. Nasze dzieci ( obserwuje to po swoim własnym ) trafiają na nośniki elektroniczne i do chmury już od pierwszego momentu pojawienia się na świecie. Milionowy danych trafiają na serwery, po czym są udostępniane za naszą zgodą, co niekoniecznie wiąże się z pełną świadomością do rozmaitych firm i instytucji, które mają prawo zrobić z nimi co tylko się im żywnie podoba. Zrzekamy się naszej prywatności i kontroli nad danymi nawet o bardzo osobistym i intymnym charakterze. Robimy to tak naprawdę niemal w każdej minucie. Nawet teraz pisząc ten tekst wyrażam rozmaite zgody korzystając z tej platformy, których w ogóle nie czytam przed ich zaakceptowaniem. Te zgody zawierają coraz więcej, są coraz to dłuższe i nikomu nie chce się ich czytać, a odkąd wkroczyły na całego smartfony to oddaliśmy nasze dane milionom aplikacji. Za nimi zaś stoją firmy, które przewiązują je dalej w celach komercyjnych, manipulacyjnych i innym. Żeby było śmieszniej stało się to dla nas rzeczą tak oczywistą, że traktujemy to jako coś najnormalniejszego na świecie.

„Pamięć nieulotna” to historia człowieka, który nie potrafił być obojętny i postanowił postawić się swojemu rządowi i nie tylko zresztą jemu. Jego problem polega jednak na tym, ze czasy wolnych mediów i sygnalistów dawno się skończyły, a większość dziennikarzy jest na usługach firm bądź rządzących. Z tego tez powodu zniszczono Snowdena, bo ośmielił się zaburzyć układ. Zrobiono z niego szpiega, zdrajcę, paranoika, a to co ujawnił poddano narracji o kolejnej teorii spiskowej. My zaś w ogromnej większości uwierzyliśmy w tą narrację gdyż jest to wygodniejsze niż prawda. Jeśli ktoś z was jest gotowy wyjść choć na chwilę poza strefę komfortu to mocni polecam mu tą książkę, świetnie zresztą napisaną.

sobota, 28 grudnia 2019

Czarne słońce - Jakub Żulczyk




Jakub Żulczyk bez wątpienia należy do grona tych najważniejszych polskich pisarzy i choć z uwagi na swój charakter  ma tyle samo hejterów co i fanów to wydaje mu się to w ogóle nie przeszkadzać. I bardzo dobrze !

Obok "Czarnego słońca" mało kto przeszedł obojętnie. Jeśli już to albo ta powieść wzbudzała zachwyt albo czytelnicy porzucali lekturę po pierwszych rozdziałach. Ja niemal do samego końca nie wiedziałem co o niej myśleć, aby ostatecznie stwierdzić, że to naprawdę dobra rzecz. Z najnowszą powieścią Jakuba Żulczyka jest trochę tak jak z dobrą płytą muzyczną. Te które najmocniej zapadają w pamięć to tak naprawdę te, które z początku źle wchodzą. Nie mamy do nich przekonania, kręcimy nosem, długo się w nie wgryzamy, aby potem słuchać ich w kółko i odkrywać na nowo. O tych znowu, które polubiliśmy od pierwszego zasłuchania szybko zapominamy i z czasem wydają nam się jakieś takie banalne. „Czarne słońce” jest więc jak trzecia płyta Illusion, z początku jakaś taka chropowata, surowa, brakuje na niej chwytliwych kawałków jak na dwóch poprzednich albumach, ale z każdym kolejnym przesłuchaniem zyskuje coraz bardziej. W rezultacie po latach wracam do niej najczęściej i potrafię ją katować bez końca. 

Świeżo po lekturze można mieć poczucie, ze Jakub Żulczyk miał już dość tej ohydnej otoczki z którą niejednokrotnie przyszło się nam stykać we współczesnej Polsce i zwyczajnie wyrzygał całą tę frustrację. Jeśli tak rzeczywiście było to w zupełności go rozumiem, bo sam niejednokrotnie miałem tak samo. No dobra, ciągle tak mam. Co do zarzutów, że znajdziemy tutaj ogromne pokłady brutalności, pornografii, krwi i że bezsensowność przemocy jest tutaj momentami przytłaczająca i przerażająca, to chciało by się powiedzieć wprost, ze trudno opisywać smród zapachem fiołków. Po mojemu Jakub Żulczyk zebrał wszystkie obawy ludzi takich jak ja w całość i pod pretekstem dystopii ukrył bardzo prawdopodobne proroctwo gdzie może zaprowadzić nas spirala nienawiści i pychy. Mnie osobiście bardzo to przekonuje i miewam nieraz lęki, że właśnie w tym kierunku dążymy. 

Bardzo brakuje mi w polskiej literaturze zaangażowania i takiego mocnego kopnięcia w głowę dla oprzytomnienia, bo kto jak kto ale to właśnie literatura zawsze stawała w walce o dusze narodu. Czasy się zmieniły i język, który może dotrzeć do potencjalnych Gruzów, czy tez ich cichych bądź nawet niemych obrońców tez musi być inny. „Czarne słońce” być może podrasowywuje jeszcze mocniej mowę nienawiści obecną wokół, ale autor robi to w dobrej wierze. Próbuje jakby walnąć nas mocno w łeb i obudzić, bo czas na delikatne aluzje dawno się skończył i jeśli nie przejdziemy do konkretów to obudzimy się właśnie w takiej rzeczywistości i to już dawno przestała być zwykła fikcja, a brzmi jak smutne proroctwo. 

Banalne, infantylne książki szybko się zapomina, a najnowszej powieści Jakuba Żulczyka długo nie wyrzucę ze swojej głowy więc może zamiast wierzyć w te negatywne opinie może jednak warto wyrobić sobie własne zdanie. Ostrzegam jednak, że w tym celu nie można się opierać tylko na fragmentach, ale trzeba wgryźć się w całość. Będzie ciężko, surowo, momentami odrażająco, ale za to jak bardzo da wam „Czarne słońce” do myślenia to wasze.

piątek, 20 grudnia 2019

Tron z czaszek Księga I i II - Peter V. Brett




Dobrze się wraca do cyklu demonicznego po długiej przerwie. Człowiek zdążył się przyzwyczaić do bohaterów i czuje się jakby znów spotykał starych znajomych. Akcja "Tronu z czaszek" rozpoczyna się dokładnie w tym samym momencie gdzie skończyliśmy lekturę "Wojny w blasku dnia". Jak można się było łatwo domyślić Peter V. Brett wybrnął z patowej sytuacji, którego głównego bohatera oszczędzić w bezpośrednim starciu, ale spolerować nie zamierzam. Dowiedzcie się sami :)


"Tron z czaszek" pomimo, że klimatycznie nie odstaje od swoich poprzedników, to jednak trzeba przyznać, że tempo akcji zdecydowanie tutaj siada, a autor zmienia cykl w coś w rodzaju "Gry o tron". Mało tutaj tak mocno obecnych wcześniej pojedynków, zwrotów akcji, walki z demonami, a zamiast tego rozpoczyna się poważna polityka. Poszczególni gracze rozpoczynają szachy, a dotychczasowi bohaterowie ( celowo nie piszę którzy żeby nie psuć wam zabawy kogo zostawił przy życiu autor) schodzą na dalszy plan jakby czekając na decydujące starcie, które jak już pewnie wszyscy wiecie rozegra się w "Otchłani". Nie ukrywam, że mi osobiście trochę mniej pasowało takie potraktowanie kolejnego tomu w ramach cyklu demonicznego, ale takie prawo Bretta żeby poeksperymentować, a biorąc pod  uwagę, iż przewidział kolejny tom to być może trzeba było nieco spowolnić rozwój wydarzeń. 

Starcie Krasjan i ludzi z Zielonych Krain zastępuję w "Tronie z czaszek" rozgrywkę pomiędzy ludźmi i demonami. Podczas gdy tam wszystko było czarno-białe, a to przecież cały urok fantastyki, tak w przypadku ludzi sprawa oczywiście musi być bardziej zagmatwana. Większość rzeczy dzieje się więc nie wprost, ale przy użyciu rozmaitych forteli i zabiegów z pogranicza honoru i uczciwej rywalizacji, a przecież należy pamiętać, że obie nacje mają wspólnego wroga - otchłań. Pomimo, iż przez większość czasu jest ciężko i nic nie wskazuje jakoby była szansa na to aby mieć nadzieję na porozumienie pomiędzy zwaśnionymi stronami tak na sam koniec pojawia się nadzieja na kompromis, ale...To ale pozostawię już w kwestii domysłów i być może uda mi się w ten sposób zachęcić niezdecydowanych.

Pomimo, iż "Tron z czaszek" może trochę męczyć szczególnie na początku z uwagi na wspomniane przeze mnie wcześniej kwestie tak zasługuje na zainteresowanie szczególnie zważywszy na to, że kobiece wątki wchodzą tu dość mocno na tapetę i są one nawet bardziej chyba intrygujące, niż rywalizacja sukcesyjna na dworach Krasjan i Zielonych Krain. Ponadto czeka was też co najmniej jedna niemiła niespodzianka, którą możecie mocno przeżyć, tak że mocno zachęcam do sięgnięcia po czwarty tom cyklu demonicznego, a ja już sobie ostrzę zęby na finałową "Otchłań".

poniedziałek, 9 grudnia 2019

Inwigilacja - Remigiusz Mróz




Można na Remigiusza Mroza marudzić, że za duży przerób, za dużo go i serie ciągną się w nieskończoność, ale nie można mu zarzucić iż robi się nudno, bo Chyłka i Zordon ciągle dają radę co potwierdza "Inwigilacja"

Temat terroryzmu jest niezwykle chwytliwym tematem w dzisiejszych czasach i intryga osnuta wokół zagrożeń z nim związanych jest skazana na sukces. Tym razem to właśnie Remigiusz Mróz w kolejnej części najsłynniejszej że swoich serii sięgnął po ten właśnie temat i trzeba mu przyznać, że udaje mu się trzymać napięcie od początku do samego końca. Kiedy po latach rodzice odkrywają, że ich zaginione kilkanaście lat wcześniej na wakacjach w Egipcie dziecko odnajduje się jako potencjalny islamski terrorysta przeżywają szok. Jest on tym większy, że ich syn nie przyznaje się do tego jakoby był tym za kogo go uważają. Obrony podejmuje się niechętna obcym Chyłka. Bardziej musi niż chce, a że nie zwykła składać broni to sprawa zapowiada się ciekawie i nie ma tu znaczenia, że jest przekonana o winie swojego klienta.

Inwigilacja to jeszcze bardziej hardcorowe wydanie Joanny Chyłki i ci którzy mieli nadzieję, że ciąża ją zmiękczy mogą się zawieźć. Bardziej zasadne wydaje się pytanie czy będzie w stanie powstrzymać się od picia spodziewając się dziecka. W każdym razie będzie interesująco, a to chyba jednak mało powiedziane. Przed swego rodzaju próbą stanie Zordon, u którego uruchomią się instynkty opiekuńcze i dziwne poczucie odpowiedzialności za nienarodzone dziecko i przyszłą matkę. Doprowadzi to zresztą do licznych spięć pomiędzy dwójką głównych bohaterów, a że chemia pomiędzy nimi była od samego początku to można się spodziewać wszystkiego.

"Inwigilacja" to piąty z kolei tom słynnej serii i to że na nim przygoda Mroza z Chyłką i Zordonem się nie skończyła wcale nie dziwi bo książka pokazuje w stu procentach, że ta formuła nie tylko ma sens, ale znakomicie się rozwija. Ja spędziłem z "Inwigilacją" fajny czas i z pewnością nie zakończyłem przygody z dwójką prawników. Za jakiś czas znowu do nich wrócę, bo jestem ciekaw jak się potoczyły sprawy.

sobota, 7 grudnia 2019

1989 - Grzegorz Kopaczewski




Pamiętacie co robiliście w 1989 roku? Ja mogę na to pytanie odpowiedzieć bez problemu bo w wieku lat dziesięciu właściwie cały czas biegało się po polu ( tak u nas to było "po polu", a nie "po dworze") i przeważnie kopało w piłkę. Grzegorz Kopaczewski zabiera nas w swojej książce w sentymentalną podróż do dzieciństwa. Ci którzy jak i on dorastali na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych będą mieli z tej podróży masę frajdy. Ci zaś którzy nie mieli tego szczęścia mogą sięgnąć po tą książkę żeby poczytać o naprawdę pięknych czasach.

Ponoć trudno pisze się powieści w pierwszej osobie. Potrzeba do tego nie lada umiejętności, ale Grzegorz Kopaczewski wychodzi z tej próby cało. Z pewnością przychodzą mu z pomocą talenty gawędziarskie. Trzeba przyznać autorowi, że w tej dziedzinie spisuje się doskonale. Dzięki temu opowieści słucha się z niesłabnącym zainteresowaniem. A o czym jest ta opowieść? O piłce nożnej, o koleżeństwie, o dorastaniu czyli o rzeczach które wzbudzają w nas wiecznych chłopcach masę emocji. Przełom 1980/1990 to chyba ostatni taki czas kiedy w naszym kraju dzieci tak mocno eksplorowały świat. Nawiązywaliśmy relacje, testowaliśmy swoje możliwości i często wystawialiśmy na próbę wytrzymałość nerwową naszych rodziców. Dzięki temu większość nas rozwinęła się na ludzi empatycznych, z tak zwanym kręgosłupem moralnym i mamy poczucie, że nie jesteśmy tylko dla siebie ale żyjemy wśród ludzi z którymi warto współpracować. Umiemy więc działać w grupie, myśleć perspektywicznie, wykorzystywać nasze zasoby. Pewnie nie przyczyniły się do tego nieustanne turnieje piłki nożnej rozgrywane pod blokiem, ale z pewnością gdyby nie one to trudno by było zdobyć te umiejętności. Dzisiejsza młodzież już nie ma tak łatwo. Rozwój technologiczny doprowadził do tego, że bardziej skupiają się na ekranach komputera, tabletu, telefonu czy TV niż na kontakcie z rówieśnikami. Jaki jest tego efekt kiedy wejdą w dorosłość. Mamy już tego dowody w podstawach roszczeniowych i braku empatii. Trochę popłynąłem teraz, ale takie właśnie refleksje wzbudził we mnie Grzegorz Kopaczewski swoją książką co jest najlepszym świadectwem dla jej wartości. 

Sięgając po "1989" szykujcie się na masę anegdot, sporą dawkę humoru i przypływ sentymentalizmu do waszych serc. Kto czytał "Futbolową gorączkę" Nicka Hornby'ego albo zaczytuję się w felietonach Michała Okońskiego w Tygodniku Powszechnym niechaj sięga po tą książkę w ciemno. Na pewno będzie oczarowany. Mimo tego, że jest to jednak książka przede wszystkim o mężczyznach i dla mężczyzn to fajnie by było żeby przeczytały ją również nasze żony, a wtedy łatwiej będzie im zrozumieć jaka tajemna siła nami powoduje kiedy zasiadamy do meczu. Bo piłka nożna to dla nas religia w której wzrastaliśmy już od małego bajtla i pozostała na zawsze w naszych sercach. Nie ma co się obawiać, że nie odnajdziecie się tutaj jeśli nie kibicujecie Ruchowi Chorzów. Drużyna ta jest tu tylko pretekstem żeby pokazać nam kawałek śląskiego podwórka, a przy okazji zahaczyć o uniwersalne tematy jak wierność, lojalność i marzenia. 

Dziękuję bardzo Grzegorzowi Kopaczewskiemu za wspaniałą przygodę jaką była ta książka i z całego serca wam ją polecam. 

niedziela, 24 listopada 2019

Instytut - Stephen King




Tak jest ! W "Instytucie" wraca Stephen King jakiego lubię najbardziej. Jest mrocznie, małomiasteczkowo. Jest także rozmach i historia trzymająca w napięciu od początku do końca.

Nie żebym był jakimś maniakiem Kinga, który czyta ci wyszło z pod ręki mistrza grozy, ale bardzo lubię sięgać po jego pozycje dlatego co jakiś czas umilam sobie czas odświeżaniem zaległości z jego obszernej twórczości. Tym razem udało się być na bieżąco. Znajdziemy tu wszystko to co autor potrafi najlepiej ze sobą zestawić, aby usmażyć pyszne danie. Jest więc małe miasteczko z zamieszkującymi ją oryginałami z zagmatwaną przeszłością, którzy w odpowiednim momencie wezmą czynny udział w wielkich sprawach o których tak naprawdę nigdy nie myśleli. Jest tajemnica, którą będziemy rozwiązywać właściwie do samego końca książki. Są wreszcie dzieci, które zostają ofiarami dziwnych eksperymentów i jest bajdurzenie mistrza usypiające naszą czujność tylko po to żeby w odpowiednim momencie wcisnąć nas w fotel, gdyż Stephen King jest ciągle mistrzem w budowaniu napięcia.

Tajemnicza organizacja porywa dzieci, które trafiają następnie do tytułowego instytutu, a tam poddawane są dziwnym eksperymentom. Nie wiadomo po co, nie wiadomo dlaczego. Wiadomo jedynie, że traktowane są jak szczury laboratoryjne, a że swoich rodzin zabierane są przemocą aby na zawsze zniknąć bez śladu. W taki właśnie sposób, ciemną nocą zostaje uprowadzony mały geniusz Luke, który w wieku 12 lat przymierzany jest już do studiów. Czy jego niezwykle zdolności i siła intelektu okażą się być decydujące w starciu z bezdusznymi pracownikami instytutu. Jedno mogę wam zdradzić, aby nie psuć frajdy niepotrzebnymi spojlerami, otóż bez wątpienia Lukowi uda się sporo namieszać. Ten bohater ma wszelki potencjał żeby zyskać sympatię czytelnika, tak jak i były policjant, który zatrudnia się u szeryfa do patrolowania ulic w miasteczku na drugim krańcu kraju. Swoimi sposobami Stephen King połączy ich losy misternie tkając sieć intrygi na ogromną skalę.

Mocno polecam najnowszą powieść mistrza grozy, który jak widać nie stracił formy pomimo tego, że w ostatnim czasie jakby trochę eksperymentował z gatunkami ( patrz Pan Mercedes ). "Instytut" to literatura grozy w najlepszym wydaniu, a jednocześnie Kingowi udało się wpleść tutaj klimat literatury młodzieżowej. Zatem miłej lektury. 

czwartek, 21 listopada 2019

Szeptacz - Alex North




Myślisz, że jest przereklamowana? Wyłazi nawet z lodówki kiedy otwierasz ją w poszukiwaniu czegoś smakowitego? Otóż opinie o tej książce nie są ani trochę przesadzone i nic bardziej smakowitego nie znajdziesz w tegorocznych premierach jeśli chodzi o thrillery.

Przyznam szczerze, że długo się wahałem czy sięgnąć po "Szeptacza", czy może lepiej odpuścić skoro przeczytali ją niemal wszyscy wokół. Kiedy jednak się złamałem i dałem szansę tej książce to tak naprawdę niemal nie oderwałem się od  niej od początku do samego końca. Napięcie budowane jest w genialny sposób, a wydarzenia wciąż pozostawiają czytelnika w niepewności gdyż autor prowadzi nas ślepymi uliczkami i podrzuca mylne tropy bazując na niedopowiedzeniach. W rezultacie nie jesteśmy w stanie rozstrzygnąć czy to co się dzieje to tylko wytwór wyobraźni ztraumatyzowanego dziecka, które nie radzi sobie ze śmiercią matki, czy może mamy do czynienia z psychopatycznym naśladowcą mordercy z przed lat. Tytułowy Szeptacz wszak zebrał niemałe krwawe żniwo wśród mieszkańców Featherbank i pomimo, że odsiaduje długoletni wyrok to kolejne dziecko zaginęło w sposób, który zdaje się wskazywać na jego schemat. 

Pisarz Tom Kennedy zdaje się lekceważyć dziwne zachowanie swojego syna, chodź mały Jake zdaje się wiedzieć i wyczuwać więcej niż inni. Fakt, że od dłuższego czasu widuje on i rozmawia z niewidzialną dziewczynką również nie sprzyja zaufaniu ze strony ojca, który martwi się o jego psychikę. Tak czy inaczej Jake zauważa, iż w domu do którego się właśnie wprowadzili dzieją się dziwne rzeczy jednakże jego głos nie jest z początku słyszalny przynajmniej do momentu kiedy atmosfera przybiera naprawdę niekontrolowany obrót.....Alex North podprowadzi nas do tego miejsca krok po kroczku. Będziemy coraz to mocniej tracić rezon i próbować ogarnąć się w sytuacji co jednak może okazać się trudne do zrealizowania. Przy okazji adrenalina będzie przyjemnie się podnosić i pomimo napięcia pojawi się również nieodparta chęci aby wgryzać się w intrygę i samemu ją rozwikłać. Czy uda nam się to odgadnąć szybciej i sprawniej niż autor, który wszystko rozjaśni na finiszu? Śmiem wątpić, ale i życzę jednocześnie powodzenia.

"Szeptacz" Alexa Northa jest przykładem świetnej akcji promocyjnej gdyż już na długo przed premierą było o nim głośno, a ponadto książce towarzyszyła atmosfera tajemniczości. Żeby jednak promocja się udała potrzeba jeszcze dobrej historii, a ta w "Szeptaczu" broni się w stu procentach. Jak dla mnie powieść Alexa Northa to najlepszy thriller czytany w 2019 roku i choć zostało jeszcze trochę czasu to trudno będzie przebić to co oferuje "Szeptacz" właśnie. Mocno polecam! 

piątek, 8 listopada 2019

Instytut - Jakub Żulczyk




Bardzo lubię sięgać po Żulczyka. Odkryłem go stosunkowo niedawno aczkolwiek przed wielkim boomem po ekranizacji "Ślepnąc od świateł" czy scenariuszu do "Belfra".

"Instytut" to jazda bez trzymanki już od samego początku. Autor nie cacka się z nami i już od pierwszej sceny daje do zrozumienia, że będzie mocno i konkretnie. Grupa znajomych budzi się po imprezie w apartamencie, który okazuje się być zamknięty od zewnątrz, a oni tym samym odcięci od świata. Atmosfera jest klaustrofobiczna, a  powietrze od napięcie staje się z każdą kolejną linijką coraz to gęstsze i trudne do przełknięcia. Mamy poczucie obcowania ze znakomitym horrorem, a co najmniej thrillerem, ale szybko okazuje się, że Jakub Żulczyk trochę zmylił tropy. Książka okazuje się bowiem znakomitą literaturą obyczajową, a odizolowanie bohaterów od otaczającej rzeczywistości zaczyna nabierać symbolicznego znaczenia. 

Jakub Żulczyk bawi się z czytelnikiem, wciąga go w specyficzną grę, a dzięki temu pozwala na subiektywną interpretację przedstawionej w "Instytucie" historii. Śmiem twierdzić, że taka właśnie była jego intencja, aby każdy czytelnik znalazł coś swojego w tej książce. Mnogość interpretacji, szeroki wachlarz obecnych tutaj emocji świadczą o tym, że mamy do czynienia z bardzo dobrą książką. Sam autor dopieszczał "Instytut" i finalnie udało mu się dopracować temat, ale  to nie wyklucza faktu, że dla czytelników zostaje mniejsze pole manewru. Podobnie rzecz się ma z samym klimatem opowiadanej historii, który potrafi zmieniać się jak w kalejdoskopie. 

Dla mnie "Instytut" jest opowieścią o złych wyborach, o przypadkowości i chichocie losu, który potrafi nas w momencie przytłoczyć i wywrócić do góry nogami nasze życie. Jest to również przypowieść o sile oczekiwać społecznych wobec jednostki, o systemie który nie znosi sprzeciwu i wymusza padnięcie na kolana i poddanie się nawet jeśli chodzi o najbardziej oryginalne i kreatywne jednostki. Jest wreszcie powieść Jakuba Żulczyka przestrogą przed popadnięciem w marazm, bezproduktywność i konformizm, a wszystkie one razem wzięte prowadzą do klaustrofobii i izolacji społecznej. Taka jest moja interpretacja, a jaka będzie wasza? Zachęcam do sprawdzenia jakie wrażenie na was wywrze "Instytut", bo raczej mało prawdopodobne że po prostu was obejdzie. 

Polecam, polecam i jeszcze raz polecam prozę Jakuba Żulczyka. Jak dotąd się jeszcze nie zawiodłem i już nie mogę się doczekać najnowszego "Czarnego słońca". To dopiero zapowiada się prawdziwa petarda. Tymczasem dajcie szansę również wcześniejszym jego książkom, a w tym między innymi właśnie "Instytutowi". Naprawdę warto!                                                                                                      

czwartek, 7 listopada 2019

Błoto słodsze niż miód. Głosy komunistycznej Albanii - Małgorzata Rejmer




W końcu i ja sięgnąłem po książkę, która tak namieszała na polskim rynku czytelniczym, a jej autorka została obsypana nagrodami. Trochę zwlekałem, ale tym bardziej miałem przyjemność z tej lektury.

Enver Hoxha może i nie zapisał się w historii tak mocno jak Stalin czy Mao natomiast po przeczytaniu "Błoto slodsze niż miód" nie można mieć wątpliwości, że stał on na czele jednego z najokrutniejszych systemów w historii. Jego paranoja i ideologiczna patologia doprowadziły do cierpienia wielu, a garstce z nich oddaje hołd Małgorzata Rejmer w swej książce. Opowiada o czasach kiedy to systemowo zaprzeczono istnieniu Boga, a do tegoż miana pretendował przywódca komunistycznej Albanii. To co trzeba mu przyznać to fakt, że wzbudził swoimi rządami taki kalejdoskop uczuć u swego ludu, iż ciężko było postrzegać go jako zwykłego człowieka z krwi i kości. U jednych budził lęk i przerażenie charakterystyczne dla mitologicznych bóstw, u pozostałych takież mocne uwielbienie. Nie było człowieka w ówczesnej Albanii, który pozostawał obojętny na jego osobę. 

Żyjąc we współczesnej Polsce można zaobserwować jak silnym narzędziem wpływu jest strach i jak ogromny wpływ ma on na kształtowanie opinii obywateli. Przykład Albanii pokazuje do jakich rozmiarów może się rozwinąć system polityczny na nim oparty i jakie wynaturzenia że sobą przynieść. Enver Hoxha odizolował Albanię od reszty świata. W swojej obsesji utrzymania władzy raz po raz doprowadzał do czystek usuwając potencjalne zagrożenie dla funkcjonowania systemu kierując się paranoją. W tym tonie zarządził wybudowanie schronów na terenie całego kraju obawiając się inwazji. Dotychczasowi sprzymierzeńcy stawali się wrogami, a taki ZSRR czy Chiny nie były wystarczająco zamordystyczne i komunistyczne. W imię chorej ideologii doprowadził do zacofania kraju, a winą obarczył zwykłych obywateli.

Kto pozostał w Albanii rządzonej przez Hoxhe ten nie mógł spokojnie wyrażać poglądów, bo za drobną uwagę, nawet przeinaczaną trafiało się na tortury i do więzienia. Służby doprowadziły do tego, że ogromna większość obywateli donosiła na siebie nawzajem, w tym często brat na brata, dziecko na rodzica. Każdy indywidualizm był tłamszony, a obywatel nie mógł być niczym więcej niż bezmyślnym i bezkrytycznym trybikiem machiny. Kto znów postanowił uciec z Albanii tego czekał jeszcze bardziej tragiczny los gdyż zemsta systemu była niewyobrażalna. Izolacja kraju i zakaz kontaktu ze światem zewnętrznym doprowadziły do tego, że nawet Ci którzy oglądali zagraniczną TV czy słuchali radia nie ufali jakoby dobrobyt tam pokazywany był czymś więcej niż propagandą imperialistów z Zachodu. Cierpienie, pot i łzy to był najlepszy sposób na to aby służyć komunistycznej Albanii, a podporządkowanie i niewychylanie się może nie dawało szczęścia, ale pozwalało liczyć na przetrwanie. Syndrom sztokholmski był na tyle obecny w społeczeństwie albańskim, że wielu autentycznie płakało po śmierci swego przywódcy i utraciło poczucie ładu i bezpieczeństwa.

Ksiazka Małgorzaty Rejmer to przestroga przed jednostkowym kosztem życia w dyktaturze do której tak tęskni wielu we współczesnym świecie. Historia przecież najlepiej uczy jakich błędów nie należy popełniać, a każda władza absolutna, nieważne czy pod czerwoną, brunatną, czy jeszcze inną flagą jest z natury swej zła. Problem tylko w tym, że wielu po tą wiedzę do historii nie sięga i na własnej skórze chce doświadczać tych samych błędów. 

niedziela, 27 października 2019

Zakazane wrota - Tiziano Terzani




Kolejne moje spotkanie z Tiziano Terzanim, który zrobił na mnie tak wielkie wrażenie "Listami przeciwko wojnie". Tym razem opowiada on o komunistycznych Chinach.

O tym, że reporterzy są w stanie zrobić wiele aby zdobyć miarodajny materiał wiedziałem od dawna. Trochę tych reportaży mam za sobą jeżeli chodzi o lekturę. Tiziano Terzani poszedł jednak kilka leveli wyżej w "Zakazanych wrotach". On niemalże stał się Chińczykiem, wtopił się w tamtejsze społeczeństwo, aby w ten sposób zbadać jak w praktyce sprawdza się komunizm w jednym z największych jego światowych bastionów. 

Terzani zamieszkał w Chinach w latach osiemdziesiątych i przez cztery lata wraz ze swoją rodziną starał się wtopić w tamtejszą społeczność. Czy mu się to udało? Pewnie nie bardzo, gdyż służby miały na niego oko, a najbardziej strzeżone tajemnice były od samego początku poza jego zasięgiem. Mimo wszystko jako jeden z nielicznych otworzył tak szeroko te zakazane wrota. Nie bał się przy tym zmierzyć ze smutną prawdą, iż jego wizja chińskiego komunizmu jest wyidealizowana. Rzeczywistość okazała się brzydka. Propaganda na każdym kroku próbowała przykryć biedę i zacofanie będące wynikiem nietrafionych decyzji i reform. Absurd poganiał absurd, a dyktatura wykazywała bodaj największą kreatywność w nieludzkich przepisach jak choćby kontrola urodzin, reedukacja czy okupacja Tybetu. Tak jak odrażający był system komunistyczny podczas pobytu Terzaniego w Chinach, tak samo fascynujący i pełen niezapomnianego klimatu jeżeli chodzi o wielowiekową tradycję i zwyczaje tamtejszych mieszkańców. Szkoda tylko, że bezlitosny system nie ustawał w próbach zniszczenia tych z nich, które miały być dla niego zagrożeniem, a nieustanna paranoja władz sprawiała że takowym miało być niemal wszystko. Doprowadziło to między innymi do niepowetowanych strat jeżeli chodzi o dziedzictwo kulturowe na skalę światową, jak również do wypaczenia ducha chińskiego narodu. 

Pomimo tego, że lata osiemdziesiąte XX-ego wieku mamy już dawno za sobą i Chiny od tego czasu zdążyły się zmienić diametralnie to "Zakazane wrota" są pozycją obowiązkową dla każdego fana reportażu. Myślę, że każdy kogo ciekawi świat, odmienne kultury, ludzie, będzie zaczytywał się z niebywałą przyjemnością w książce Tiziano Terzaniego. 

sobota, 19 października 2019

Zjadanie zwierząt - Jonathan Safran Foer



Po lekturze książki "Zjadanie zwierząt" trudno będzie wam nadal udawać, że nie wiecie jak to się dzieje, iż na wasz talerz trafia burger czy też inny spreparowany odpowiednio pod wasze potrzeby kawałek zwierzęcia.

Już od pierwszych stron towarzyszyły mi niesmak i wyrzuty sumienia, że uczestniczę w tym systemie. Przyczyniam się do tego, iż zwierzęta cierpią, że są na masową skalę mordowane po to żebym ja mógł sobie położyć na talerzu kotleta czy też zjeść hot-doga. Żyjemy w społeczeństwie tak wysoce nastawionym na konsumpcję, że nauczyliśmy się nie zastanawiać nad tym skąd biorą się towary poddane naszej uwadze. Wolimy nie myśleć o tym, że nasze ubrania wyprodukowano dzięki pracy małego dziecka w dalekiej Azji, które jest wyzyskiwane po to żeby producent i pośrednicy zarobili na naszym pędzie za modą. Podobnie nie zastanawia nas na dłużej dlaczego na aliexpress wszystko jest takie tanie łącznie z przesyłką, albo ile zarabia listonosz, który dostarcza nam paczkę. Na bazie takich założeń ktoś wpadł na pomysł jak zarobić krocie i rozpoczęła się produkcja przemysłowa mięsa.

Jonathan Safran Foer nie potępia jedzących mięso i w żadnym wypadku nie wychwala wegetarianizmu. Nie jest jego celem przekonanie nikogo do zrezygnowania że swoich przyzwyczajeń i nawyków, gdyż sam ma z tym problem. Próbuje za to wzbudzić refleksję nad tym w czym jako społeczeństwo światowe uczestniczymy, a najlepiej zwiększa się świadomość poprzez wiedzę. Ta natomiast jest zatrważająca i bardzo niewygodna dla przemysłu mięsnego. Już sam fakt, że zabijanie zwierząt które jak dotąd wiązało się ze swego rodzaju rytuałami, które zakładały szacunek dla naszych braci mniejszych nawet w momencie odbierania im życia stało się produkcją zakrawa na absurd. Trudno natomiast inaczej to widzieć skoro już od momentu zapłodnienia zwierzęta hodowlane traktowane są jako produkt z którym o zgrozo można robić co tyko się podoba bo za przepisy regulujące co jest dozwolone, a co nie odpowiadają sami producenci żywności, a jest to lobby potężne. Jeśli zwierzęta produkujemy to dokonujemy ich uprzedmiotowienia, a jeśli coś jest rzeczą to odbieramy mu prawa do odczuwania, szacunku i swobody. Dlatego też zamknięto zwierzęta w klatkach w których nie mogą się swobodnie poruszać, manipuluje się ich genami, odbiera możliwość kontaktu ze światłem słonecznym i sprowadza właściwie od samego początku do produktu finalnego jakim jest kawał mięsa. Przy okazji uprzedmiotowienie wiąże się z bestialstwem, torturami i tym podobnym wynaturzeniom.

Nie będę tu że szczegółami opisywał wszystkich praktyk dotyczących tak zwanego przemysłu mięsnego. Podzielę się natomiast refleksją, iż doszliśmy do punktu w historii ludzkości kiedy poziom wyzyskiwania przez nas planety dla naszej wygody i bezmyślnego trwania przy przyzwyczajeniach jest zatrważający i prowadzi nas wprost ku samozagładzie. Masowa produkcja mięsa to bowiem nie tylko cierpienie samych zwierząt, ale również drylowanie choćby wody i ziemi uprawnej do produkcji paszy. Zero refleksji, wręcz przeciwnie durne argumenty za tym, że to nieunikniony proces. Tymczasem Jonathan Safran Foer podaje przykłady, że nawet pozostając przy diecie zawierającej mięso można robić to inaczej. Z takim też pomysłem na siebie pozostaję ja po tej lekturze, a mianowicie chciałbym jeść mniej mięsa, a jeśli już w ogóle po niego sięgać to unikać tego taniego z wielkich ferm, molochów uprawiających zwykłą anihilację zwierząt. Może was też ta książka zachęci do jakiejś zmiany, a może już macie je za sobą. Jedno jest pewne, "Zjadanie zwierząt" to pozycja ważna, ale ogromnie trudna i wywołująca mocne emocje. Polecam! 

sobota, 28 września 2019

Ta, która musi umrzeć - David Lagercrantz



Tyle czekania, a potem człowiek szybko pochłonął wszystko i zanim się zorientował było już po wszystkim. "Ta, która musi umrzeć" definitywnie już chyba zamyka serię Millennium.

Lisbeth ma już dość bycia zwierzyną i tym razem to ona wybiera się na polowanie. Jej siostra musi zginąć tylko czy Lisbeth Salander będzie w stanie wykonać wyrok? Właśnie w tym celu wybiera się do Moskwy, by przygotować należycie wyrok. Tymczasem w Sztokholmie ginie bezdomny i chociaż często taka śmierć pozostaje niezauważona to tym razem zwraca uwagę lekarki sądowej. Koniec końców sprawa trafia do Mikaela Blomkqvista i okazuje się, że trop prowadzi do szwedzkiego ministra obrony, o którym Blomkqvistowi zdarzyło się wcześniej pisać. Co może łączyć bezdomnego z Forsselem? Jaką tajemnicę kryje kod genetyczny zabitego człowieka? Pomimo początkowej niechęci do sprawy, bardzo szybko Mikael zaangażuje się w nią bez reszty. Jednocześnie będzie próbował skontaktować się z Lisbeth, która jak to bywało wcześniej wniesie swój nieoceniony wkład w śledztwo dziennikarskie.

Ostatnia część serii bardzo mi się podobała, nie wiem na ile wynikało to z sentymentu i świadomości, że więcej już nie będę mógł śledzić poczynań tej sympatycznej dwójki, a na ile po prostu opisana tutaj intryga miała dobrą nośność. Może po prostu jedno i drugie. W każdym razie historia wciąga. Znowu okazuje się, że zakopane gdzieś w zakamarkach przeszłości tajemnice wychodzą z czasem na jaw i zainteresowani ich ponownym pogrzebaniem będą w stanie zrobić wiele, aby pozostały niewidoczne dla ludzkiego oka. Intryga, którą zaserwował nam Lagercrantz jest o tyle interesująca, że mocno operuje na symbolice. Tym razem jest to symbolika wysokogórskich wspinaczek, adrenaliny i testowania możliwości ludzkiego organizmu. Jak wiemy z tego typu wyprawami w celu zdobycia trudno dostępnych szczytów górskich zawsze wiąże się egzamin z siły charakteru. Ludzie sprawdzając się w ekstremalnych warunkach dowiadują się prawdy o sobie samym, kiedy to przychodzi podjąć ważną decyzję w ułamku sekundy i kiedy to kodeks etyczny zostaje poddany najważniejszemu w życiu egzaminowi. Stanowi to doskonałe tło dla opowieści snutej w finałowej części serii i ostrzegam, iż czyta się bardzo szybko więc książka zostanie przez was pochłonięta ekspresowo i pozostanie niedosyt, iż nie będzie już więcej Lagercrantza w larssonowskim sosie.

Mocno polecam najnowszą powieść Davida Lagercrantza i myślę, że fani dobrych thrillerów będą usatysfakcjonowani. Wystarczy uwolnić umysł od wygórowanych oczekiwań i otworzyć się na serwowaną tu intrygę, a gwarantuję że będziecie usatysfakcjonowani. Eh będzie mi brakować Lisbeth i Mikaela, ale to co dobre zawsze się kiedyś kończy. 

poniedziałek, 23 września 2019

Taśmy rodzinne - Maciej Marcisz



"Taśmy rodzinne" to opowieść o relacjach rodzinnych, o traumie i jej ciężarze jaki wraz z nią człowiek wnosi w dorosłość.

Maciej Marcisz napisał świetną książkę, a biorąc pod uwagę, iż jest to jego debiut tym większe uznanie mu się należy. Jego bohater jest skrojony na miarę naszych czasów. Brakuje mu samodzielności, żyje na kredyt, nie ma większego pomysłu na siebie i w przypływie problemów jedyne co przychodzi mu do głowy to ucieczka przed rzeczywistością. Ciągle liczy na obiecane przez ojca zasilenie finansowe i kiedy już się wydaje, że jest ono na wyciągnięcie ręki, to nagle okazuje się iż ojciec się rozmyślił, bo wedle niego syn nie spełnił warunków. W tym momencie rozgoryczenie i strach wtłaczają Marcina w retrospekcyjną podróż zmierzającą do wyjaśnienia jak znalazł się w tym momencie swojego życia. Podróż ta sięgnie dalej niż jego pojawienie się na świecie i przyjdzie mu się zmierzyć z tym, co ukształtowało jego rodziców. 

Jak już wspomniałem mamy w "Taśmach rodzinnych" do czynienia ze skomplikowanymi relacjami rodzinnymi, a tak się składa że Maciej Marcisz jest bardzo dobrym obserwatorem, a co najważniejsze umie swoje obserwacje przekazać czytelnikowi w sposób inteligentny, a jednocześnie przystępny i zakropiony gorzkim humorem. Dla mnie osobiście szczególnym smaczkiem jest tutaj umieszczenie akcji w okresie transformacji, kiedy to ojciec Marcina Małysa tworzy swoją fortunę, a jednocześnie infekuje swoją rodzinę wirusem łatwego pieniądza i konsumpcjonizmu. Czasy kiedy "biznesy powstawały jak grzyby po deszczu, czasy giełd VHS i powstających jak grzyby po deszczu wypożyczalni kaset wideo, giełdy towarowe itp. Jakże to były piękne czasy, barwne i generujące masę rozmaitych historii i anegdot żyjących własnym życiem aż do dziś gdyż trzeba było się nieźle nagimnastykować żeby coś zdobyć. Czasy kiedy zwyczajny przypadek prowadził do pomysłów, które skutkowały powstaniem całkiem niezłych fortun. Do czasów mojego dzieciństwa czyli przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych wracam zawsze z sentymentem pomimo, że miały one w sobie również tą brzydką stronę zasygnalizowaną właśnie w "Taśmach rodzinnych". Okres transformacji w Polsce to przecież również początek kryzysu relacji, a wraz z nim kryzysu rodziny i jedni z nas wyszli z niego mocniejsi, a inni jak rodzina Marcina zostali pokiereszowani na kilka pokoleń do przodu. Brak czasu, pogoń za pieniądzem, szybko rozwarstwiające się społeczeństwo, to wszystko wystawiło na ciężką próbę niejedną rodzinę i w czasie retrospekcji Marcina możemy śledzić działanie tego wirusa. 

Pomimo faktu, iż tematy poruszane w debiucie Macieja Marcisza do łatwych nie należą to książkę dobrze się czyta, a bohaterowie nakreśleni są bardzo autentycznie podobnie jak cała historia w której zostali osadzeni. Szczególnie Marcin wzbudza wiele emocji od złości, przez irytację, aż wreszcie po litość. Wraz z nim śledzimy trudną historię naszego społeczeństwa ostatnich dziesięcioleci i momentami można mieć wrażenie jakbyśmy oglądali kasety VHS w domowym zaciszu. Mocno polecam waszej uwadze "Taśmy rodzinne". 

wtorek, 17 września 2019

Zamęt - Vincent V. Severski



Powieść szpiegowska najwyższych lotów. Historia skrojona doskonale, a atmosfera napięcia budowana z największą starannością. Na tym właściwie powinna się kończyć każda opinia o tej książce gdyż każde dodatkowe zdanie to ryzyko spojlera. No cóż, jako że pisać i gadać uwielbiam to zaryzykuje.

Uwielbiam książki z pod szyldu Vincent V. Severski gdyż jest to naprawdę literatura zapadająca w pamięć. Myślę, że każdy fan powieści szpiegowskiej powinien się odnaleźć w tym co ten autor ma do zaoferowania, no chyba że mamy do czynienia z malkontentami, a tych nie mało niestety. Po trylogii Nielegalni (tak na marginesie trzecią część wciąż mam w odwodzie na trudny czas) przyszła pora na historię, która rozpoczyna się w iście hitchcockowskim stylu czyli od wielkiego bum! W Pakistanie dochodzi do ataku terrorystycznego i zostają wzięci zakladanicy. Wśród nich jest Polak i to nie byle jaki Polak, ale tu już ugryzę się w język i nie będę psuł wam zabawy. W uwolnienie naszego rodaka zostaje zaangażowana działająca w tajemnicy i jak najbardziej nieoficjalna Sekcja, którą dowodzi Roman. To śmietanka szpiegów zatem zagwarantowane mamy mocne wrażenia do samego finału.

U Severskiego mamy pewne ślepe uliczki, mylące zwody i podejrzenia, które tak naprawdę służą zabawie w kotka i myszkę. Mamy również wyrazistych bohaterów, którzy nigdy nie są jednoznaczni, bo jakżesz jednoznaczny może być szpieg. Już od samego początku rozpoczyna się gra wywiadów w którą zaangażowani są wszyscy najważniejsi gracze. Znajdziemy tu również poboczne wątki osobiste, nawet miłosne, ale wszystko z umiarem, jako że najważniejsza jest gra szpiegów. Uczestnicy przesuwani są niczym pionki na szachownicy, a czytelnik śledzi tą rozrywkę i kibicuje Romanowi i ekipie w rozgryzieniu sprawy ujęciu kreta, bo jakże by miało go nie być. Jest ciekawie, jest mocno i jest przede wszystkim ambitnie i autentycznie, bo Vincent V. Severski to firma sprawdzona i pewna.

Mocno polecam "Zamęt", zwłaszcza że ukazała się niedawno kolejna część cyklu i pewnie wielu pospieszy moim tropem by kontynuować przygodę z Sekcją. Nie dajcie się zwieść malkontentom, bo nie mają racji kiedy pastwią się nad nową serią Severskiego. Książka jest na tyle dobra, że powinniśmy się spodziewać kolejnej adaptacji telewizyjnej powieści Severskiego po "Nielegalnych". Ja nie ukrywam, że. chętnie bym przytulił taki serial, po tym jak zobaczyłem jaką wagę przykłada Canal Plus do szczegółów i odpowiedniego klimatu takiegoż serialu. 

niedziela, 15 września 2019

Listy przeciwko wojnie - Tiziano Terzani



Kolejna książka, która po przeczytaniu przeze mnie ląduje na alternatywnej liście lektur szkolnych. Przyznam szczerze, że Tiziano Terzani nie był mi dotąd znany, aczkolwiek zaraz po pierwszym z nim spotkaniu poruszył mną na tyle, iż stał się moim autorytetem.

Listy zawarte tutaj były wyrazem polemiki z Orianą Fallaci, która to mocno krytykowała islam. Terzani polemizuje również z ogólnym trendem w polityce i mediach zmierzającym do krwawego odwetu na świecie islamskim po atakach na World Trade Center. Ujawnia przy tym manipulacje że strony USA i Wielkiej Brytanii podjęte celem usprawiedliwienia wojny i wciągnięcia międzynarodowej koalicji w interwencję w Afganistanie.

Tiziano Terzani w sposób mocno emocjonalny, a przy tym rzeczowy zmusza czytelnika do obrania jego perspektywy na źródła konfliktu na linii Zachód - Islam. Dociera do źródeł jeśli chodzi o motywacje jednych i drugich,  a co najważniejsze unika choroby, która dotknęła większość świata tj. żądzy zemsty podszytej niewiedzą i uprzedzeniami. W swoich listach stara się na nowo obudzić świadomość i racjonalne myślenie u tych, którzy uciekli w generalizację i ulegli pokusie odwetu, a nawet anihilacji. Terzani nazywa przy tym po imieniu odpowiedzialnych za konflikt po obu stronach i zachęca do zdroworozsądkowego zażegnania kryzysu. Czytałem te listy niemal z zapartym tchem.

Jakże potrzebne są takie publikacje w czasach kiedy wyciąganie wniosków kapituluje przed jątrzeniem i zmanipulowanym sloganem. Jakże potrzebujemy autorytetów nawołujących do autokrytyki i szukania kompromisu. Szkoda tylko, że takie "Listy przeciwko wojnie" do uczniów szkół raczej nie trafią, a jeśli to przeczytają je nieliczni, a w zamian za to będą umysły naszych dzieci zatruwane książkami gloryfikującymi wojnę. Tym bardziej mocno polecam waszej uwadze książkę Tiziano Terzaniego. 

czwartek, 5 września 2019

Agonia - Paweł Kapusta



System jest chory, system jest w agonii. Służba zdrowia w naszym kraju to doskonały materiał nawet nie tyle na reportaż, ale na zwyczajny thriller. Lojalnie uprzedzam, iż lektura tej książki daje po łbie i to konkretnie.

Znajdziemy tutaj zbiór reportaży na temat służby zdrowia w Polsce. Wszystkie je łączy jedno, pokazują mianowicie patologię systemu począwszy od NFZ i bezdusznych procedur, które pacjenta traktują jak liczby w statystyce, a nie jak żywy organizm, a skończywszy na pensjonariuszu Zakładu Karnego, który paradoksalnie ma lepszy dostęp do specjalisty niż przeciętny Kowalski. Paweł Kapusta nie oszczędza systemu, ale podobnie jak autor "Małych Bogów" Paweł Reszka za jego ofiary uznaje nie tylko pacjentów, ale i lekarzy, pielęgniarki, sanitariuszy. Niestety tak już jest, że złość i bezsilność pacjenta pokrzywdzonego bezdusznością systemu rzadko koncentruje się na prawdziwych odpowiedzialnych czyli resortowych decydentach, a częściej uderza w pierwszy front czyli właśnie szeregowych pracowników szpitali i przychodni. Tak to już jest, że ci odpowiedzialni za bałagan najczęściej umywają ręce.

"Agonia" to przede wszystkim osobiste dramaty zwykłych ludzi, którym odmówiono prawa do świadczenia, którzy odbijają się od gabinetu do gabinetu, a diagnoza zmienia się jak w kalejdoskopie bo zwyczajnie nie ma na nią czasu, a z resztą najlepiej jest tak leczyć aby nie wyleczyć. Poznamy tu jednak również historie osób, które są po drugiej stronie, a jakość świadczonych przez nie usług nie jest na odpowiednim poziomie gdyż są przepracowani, zwyczajnie zmęczeni bądź też wypaleni zawodowo. Paweł Kapusta opisuje również dla nas absurdy systemu, który robi wszystko abyśmy wpłacali do kasy bo do tego jesteśmy przecież zmuszeni, a jednocześnie nie korzystali z naszych środków bo przecież i tak wybierzemy sektor usług prywatnych. A dlaczego? Bo kolejki, lepszy standard (choć z tym też różnie bywa), bo mamy zablokowaną możliwość świadczeń ponadstandardowych w ramach świadczeń NFZ ( tutaj historia dentysty i jego bojów z Narodowym Funduszem).

Złość, bezsilność, smutek, przygnębienie, a czasem wręcz gniew. Właśnie takie uczucia wzbudza lektura "Agonii" i nie ma znaczenia, że opisane tu historie gdzieś już obiły się o nasze uszy, bądź słyszeliśmy podobnych na pęczki. Po prostu tak już jest, że normalny człowiek reaguje w taki sposób empatyzując się z pokrzywdzonymi przez bezduszną machinę. Problem jednak w tym, że najwyraźniej wciąż jest wiele osób, które na takim stanie rzeczy w różny sposób korzystają i robią wszystko by podtrzymać taki stan rzeczy, ale to byłby temat na osobną książkę. Tymczasem mocno polecam waszej uwadze właśnie "Agonię" Pawła Kapusty. 

niedziela, 25 sierpnia 2019

Zjazd absolwentów - Guillaume Musso




Trochę się bałem tej książki z uwagi na natarczywą promocję. Bywały przecież już książki, które zanim jeszcze się ukazały były anonsowane jako bestsellery, a potem był tylko zawód. Tym razem moje obawy okazały się być bezzasadne. 

"Zjazd absolwentów" rozpoczyna się od wielkiego uderzenia, a potem mamy do czynienia z jedną wielką retrospekcją przeprowadzoną przez Guillaume Musso w sposób niemalże wirtuozerski, a co najważniejsze trzymający nas w napięciu do samego końca książki. Jeśli by komuś było mało to autor dokłada też intrygę zbaczającą niejednokrotnie z utartego szlaku. W związku z tym możemy zostać skutecznie wyprowadzeni w pole i w momencie kiedy wydaje nam się, że wszystko już wiemy okazuje się, że tak naprawdę nie wiemy nic i rozdziawiamy gębę ze zdumienia. Cala akcja dzieje się na Riwierze Francuskiej co dodaje niezapomnianego klimatu, a historia rozpoczyna się w 1992 roku kiedy to Vinca Rockwell znika bez śladu. Jest ona uczennicą renomowanego liceum, a historia ma znamiona skandalu gdyż wszystko wskazuje na to, iż dziewczyna uciekła z nauczycielem filozofii. Czy aby na pewno to właśnie miało miejsce?

My wkraczamy do akcji 25 lat po zaginięciu Vinci i nauczyciela. Jest rok 2017 i w liceum gdzie doszło do tajemniczego zaginięcia odbywa się zjazd absolwentów. Kiedy dodatkowo roznosi się, iż budynek szkolny ma zostać rozebrany grupa przyjaciół zaczyna przeżywać trudne chwile. Jak się okazuje noszą oni tajemnicę wydarzeń z roku 1992, która jeśli wyjdzie na jaw to prawda będzie niewygodna co najmniej dla kilku osób. Co tak naprawdę się wydarzyło kiedy nastolatkowie dopiero co wchodzili w dorosłość? Czy Vinca żyje i czy rzeczywiście łączyło ją coś z nauczycielem? Co z kolei stało się z nim samym? Dlaczego żadne z tych dwojga nie dało znaku życia przez ćwierć wieku? Guillaume Musso zabiera nas w podróż, która odbierze nam sen co najmniej na jeden wieczór i dostarczy nie mało wrażeń. Sam finał również zostawia czytelnika ze znakami zapytania gdyż tak naprawdę autor do samego końca bawi się z czytelnikiem i puszcza do niego raz po raz oko drocząc się co jest prawdą, a co fikcją. 

Żona zaczytuje się Guillaume Musso od dawna. Ceni go za umiejętne łączenie wątków obyczajowych z kryminalnymi, a nawet z elementami thrillera. Ja przyznam szczerze omijałem tego autora szerokim łukiem gdyż nie do końca lubię takie połączenia gatunków. Zniechęciła mnie do tego bardzo popularna również w naszym kraju Camilla Läckberg, która kompletnie nie przypadła mi do gustu. Cieszę się, że w końcu skusił mnie ten Musso, gdyż "Zjazd absolwentów" to doskonała potrawa literacka i z pewnością jeszcze sięgnę po twórczość tego autora. Okazuje się, że można skutecznie i ciekawie łączyć gatunki obyczajowe i intrygi literackie i francuz będący bodajże najbardziej kasowym pisarzem w swoim kraju jest na to świetnym przykładem. 

niedziela, 18 sierpnia 2019

Mężczyzna, który gonił swój cień - David Lagercrantz




W związku z tym, iż na horyzoncie ostatni już tom Millennium postanowiłem nadrobić zaległości i sięgnąłem po piątą część. David Lagercrantz kolejny raz nie zawodzi.

Lisbeth Salander   przebywa aktualnie w więzieniu, co ma związek z wydarzeniami z poprzedniego tomu. Tam daje się we znaki zarówno strażnikom jak i jednej z pensjonariuszek Zakładu Karnego, której dotąd nawet dyrektor więzienia nie miał odwagi się przeciwstawić. Na całe szczęście nie będzie jej dane długo przebywać w zamkniętej placówce i już niebawem ruszy śladami odkrytych przez Holgera Palmgrena starych dokumentów, które mogą rozwikłać zagadkę odnośnie osób odpowiedzialnych za to co Lisbeth spotkało w dzieciństwie. Mało tego, może zostanie rozwikłana też tajemnica znaczenia tatuażu smoka. W prowadzeniu śledztwa odnośnie przeszłości i nadużyć naukowców oraz pseudonaukowców pomagać jej będzie nie kto inny jak Mikael Blomkvist.

Nie przestaje mnie fascynować to w jaki sposób David Lagercrantz odtwarza styl Stiega Larsson i chociaż wiem, iż są tacy którzy wręcz go potępiają za sam pomysł kontynuacji serii, to ja jednak cieszę się gdyż lektura tych części daje mi co najmniej tyle samo satysfakcji co tomy, które wyszły z pod ręki Larssona. W "Mężczyzna, który gonił swój cień" Lagercrantz stworzył intrygę w której mamy wiele smaczków i ślepych uliczek. Tak naprawdę nie można sobie pozwolić ani na chwilę na dekoncentrację gdyż wtedy można się pogubić w meandrach tej historii. Nadużycia względem dzieci, kontrowersyjne eksperymenty medyczne na bliźniętach, a wreszcie zbrodnie są tu na porządku dziennym. Nie wiadomo komu ufać, a ci którzy wiedzą za dużo jak tylko zaczynają przerywać zmowę milczenia to już niedługo milkną na zawsze. Czy Lisbeth uda się dowiedzieć prawdy o swojej przeszłości? Czy Mikael odkryje kto jest odpowiedzialny za wyrządzoną niewinnym rodzinom krzywdę? Na te i wiele innych pytań będzie można odpowiedzieć sobie na koniec tej książki i niestety koniec ten przyjdzie zbyt szybko jak to zwykle ma miejsce w przypadku tych dobrze skonstruowanych thrillerów.

Mocno polecam książkę "Mężczyzna, który gonił swój cień" i nie dajcie się zwieźć tym krytycznym opiniom na ten temat książki Davida Lagercratza bo to pozycja naprawdę z górnej półki. No a ja już nie mogę się doczekać najnowszej części tej serii. 

sobota, 10 sierpnia 2019

Emigracja - Malcolm XD




Dawno się tak nie uśmiałem przy żadnej książce. Malcolm XD sprawił mi tyle radości, że hej!

Nie spodziewajcie się po "Emigracji" jakiegoś głębokiego przekazu, nie odnajdziecie tutaj odpowiedzi na wszystkie nurtujące dylematy egzystencjalne. Takich celów nie założył sobie Malcolm Xd przy pisaniu tej książki. On po prostu postanowił rozbawić czytelników do łez. No i udało mu się to świetnie. Jak bowiem nie śmiać się do rozpuku kiedy słuchamy o "zgonie" Stomila, czy też o okolicznościach zyskania przez niego tej intrygującej ksywy.  Podobnie rzecz się ma kiedy obserwujemy zachowania rodaków w drodze na emigrację zarobkową i kiedy spotykamy ich już na miejscu, często nieporadnych, ale wciąż ze słynną ułańską fantazją. Autor popisuje się doskonałym poczuciem humoru, a jego dar opowiadania jest godny pozazdroszczenia.

"Emigracja" to opowieść o wyjeździe do pracy wakacyjnej przed rozpoczęciem studiów. Ile w niej prawdy, a ile zostało wymyślone dla naszej uciechy to już wie tylko sam autor. Tak czy inaczej Malcolm XD snuje swą historię w sposób wartki i ciągle trzymając czytelnika w ciekawości. Prezentuje w opowiadanych anegdotach dystans do siebie i niewyczerpane pokłady autoironii. Każdy rozdział to tak naprawdę inna opowieść, a co anegdota to śmieszniejsza. Uciekający autokar w drodze do Anglii, mieszkanie na squacie z upiornym samozwańczym gospodarzem, który katuje wszystkich ciągle to nowymi zebraniami i głosowaniami czy choćby kariera rikszarza. Raz po raz zanosimy się że śmiechu gdyż autor ukrywający się pod pseudonimem Malcolm XD potrafi obserwować otaczającą go rzeczywistość, a co najważniejsze potrafi o niej opowiadać wzbudzając przy tym salwy śmiechu. 

Przyznam szczerze, że nie spotkałem się z Malcolmem XD w sieci,  a ponoć jego teksty tamże zamieszczane zdążyły zdobyć całe rzesze fanów. Do tej pory była to postać dla mnie nie znana, a gdyby nie Marcin Meller to pewnie bym po "Emigrację" nie sięgnął. Koniec końców książkę udało mi się pochłonąć i to w momencie kiedy potrzebowałem dużej dawki śmiechu, a "Emigracja" skutecznie mi jej dostarczyła. Gorąco polecam i wam! 


poniedziałek, 29 lipca 2019

Tata kontra dziecko. Przewodnik po meandrach rodzicielstwa - Doug Moe



Rzadko sięgam po poradniki i po tym eksperymencie upewniłem się co do tego, że dobrze robiłem trzymając się od tego gatunku z daleka. Mało jest dobrych poradników, a książka Douga Moe z pewnością do nich nie należy.

Ludzie, którzy czytają moje opinie twierdzą że łatwo mnie zadowolić jeśli chodzi o lektury. Być może nie jestem zbytnio krytyczny, albo mam szczęście do książek. Fakt, faktem iż przeważnie jestem zadowolony z tego co wpadnie w moje czytelnicze ręce. Literatura na temat rodzicielstwa kwitnie w najlepsze. Jeśli spojrzeć na mnogość pozycji które pojawiają się na rynku w tej tematyce to naprawdę jest w czym wybierać. Pewnie dużo jest pozycji wartych uwagi. "Tata kontra dziecko" do nich nie należy. Przynajmniej takie jest moje skromne zdanie, a poparte jest ono kilkoma godzinami poświęconymi lekturze tego co sklecił ( bo takie określenie najbardziej mi tu pasuje) Doug Moe.

Już od samego początku mamy do czynienia z jednym schematem, który towarzyszy całej książce. Autor prześmiewa każdy temat dotyczący rodzicielstwa, który porusza i tak naprawdę na tym poprzestaje. Pomimo tego, że cenię sobie poczucie humoru i nie wyobrażam sobie bez niego książki o dzieciach, to jednak są jakieś granice a Doug Moe je moim zdaniem przekroczył. Za każdym razem kiedy pojawiała się u mnie nadzieja, że żarty skończone i pojawią się konkrety następował tyle że zawód. Zamiast rad dotyczących rodzicielstwa pojawiały się kolejne popisy i fajerwerki przypominające o tym, iż autor "Tata kontra dziecko" jest przede wszystkim aktorem i nie udało mu się niestety wyjść z roli. Żarty może i były śmieszne, a anegdoty nieraz wywołały uśmiech na mojej twarzy, ale nie tego oczekiwałem. Na moje przekleństwo brnąłem w książkę do samego końca gdyż naprawdę rzadko zdarza mi się nie doczytać raz zaczętej książki przed wystawieniem opinii.

Jeśli chcecie się trochę pośmiać to możecie dać szansę książce Douga Moe choć zakładam, że szybko się wam znudzi. Jeśli natomiast zamierzaliście poszukać w "Tata kontra dziecko" wskazówek na temat rodzicielstwa to tym bardziej sobie darujcie. Ja po tej lekturze z pewnością długo będę omijał poradniki szerokim łukiem. 

czwartek, 25 lipca 2019

Nie jesteśmy uchodźcami. Życie w cieniu konfliktów zbrojnych - Agus Morales



Agus Morales napisał bardzo dobrą książkę. Problem jednak z tym, że zainteresuje się nią niewielu, przeczyta jeszcze mniej, a wielu skrytykuje w ogóle po nią nie sięgając.

"Nie jesteśmy uchodźcami" to podróż tropem tych, którzy pragną żyć, a nie wegetować. To hołd złożony tym, którzy by ratować własne życie są zmuszeni do porzucenia własnych domów i rozpoczynania wszystkiego od nowa. Agusa Morales z wyczuciem, uwagą i wrażliwością opowiada o imigrantach. Stara się przy tym dotrzeć jak najgłębiej do ich motywacji, celów i marzeń. Zbiera informacje z pierwszej ręki, towarzyszy im w obozach dla uchodźców, na nielegalnych szlakach czy u początku ich drogi próbując odkryć co doprowadziło ich do ostateczności. Czasem jest psychologiem, czasem dziennikarzem, innym razem socjologiem. Swoją narracją sprawia, że ma się wrażenie iż jest się blisko, najbliżej jak się da ludzkiej tragedii, świadkiem hartu ducha w walce o przetrwanie.

Już chyba żadna książka o tematyce społecznej nie wywoła we mnie takich emocji jak "Głód" Martina Caparosa. Nie będę udawał, iż Agusowi Moralesowi udało się osiągnąć ten poziom i mimo że autor "Głodu" zachwala "Nie jesteśmy uchodźcami" to jest to jednak inna liga. Pomimo wszystko jednak warto sięgnąć po tę książkę choćby po to by mieć okazję do operowania faktami w jednej z najbardziej istotnych dyskusji współczesnego świata. Problem migracji czy chcemy tego czy nie to nie jest kwestia nad którą można przejść obojętnie jeśli tyko mamy choć odrobinę empatii. Niestety politycy przy udziale niektórych mediów zniekształcają rzeczywistość i skutecznie manipulują opinią publiczną w celu wywołania niechęci do uchodźców. Morales odwiedza Sudan Południowy, Meksyk, Afganistan, obozy przesiedleńcze jak choćby ten w Jemenie i przeprowadza rozmowy żeby przedstawić nam informacje nieprzefiltrowane przez sito informacyjne. Jaki obraz wyłania się z tych rozmów? Obraz człowieka takiego samego jak my, który był zmuszony opuścić swój dom pod presją głodu, wojny, prześladowań, nędzy, czy też braku perspektyw. Nie ma znaczenia co nim kierowało lecz sam fakt, że ów człowiek wcale nie chciał tego robić, bo to taki sam człowiek jak my który jednak niechętnie wychodzi poza swoją strefę komfortu chyba że nie pozostawiono mu wyjścia.

Wcale nie jest frazesem, że uchodźcą może zostać każdy z nas. Historia to nieraz pokazała i nieistotne że na chwilę obecną ogromna cześć tej grupy wywodzi się tak naprawdę z kilku krajów. Już jutro do ucieczki z uwagi na klimat, sytuację polityczną czy choćby zwykle warunki bytowe zmuszeni będziemy my sami. Problem jednak tkwi w tym, że pierwszy raz w historii na taką skalę istnieje międzynarodowa znieczulica i brak chęci pomocy uchodźcom. W rezultacie liczba tych którzy giną na pustyniach, morzu czy z rąk przemytników wzrasta w zastraszającym tempie. Dlaczego? Może po to byśmy byli w stanie zachować swoją strefę komfortu. Ja zachęcam was do sięgnięcia po książkę Agusa Moralesa i popsucia sobie tego komfortu. 

czwartek, 18 lipca 2019

Stranger Things. Ciemność nad miastem - Adam Christopher



Książka "Ciemność nad miastem" to nie lada gratka dla fanów serialu Stranger Things. Marny nasz los. Czekamy dwa lata na kolejny sezon, aby niczym narkoman pochłonąć wszystkie odcinki jednym ciągiem i znów przeżywać odstawienie. Poradnia K wyciąga pomocną dłoń i serwuje całkiem przyjemny zamiennik w postaci powieści Adama Christophera.

Hopper zasiada w świątecznym nastroju do rozmowy z Jedenastką i opowiada jej o swojej przeszłości. Śledząc tę rozmowę mamy możliwość dotrzeć do źródeł i dowiedzieć się co ukształtowało tego nieokrzesanego, a jednocześnie tak sympatycznego i wrażliwego faceta. Przejdźmy więc do konkretów. Z czym mamy do czynienia? Końcówka lat siedemdziesiątych, Nowy Jork i toczące się śledztwo w sprawie seryjnego mordercy, a w samym jego środku właśnie Hopper i jego partnerka. Znany wszystkim fanom serii Stranger Things szeryf Hopper w latach siedemdziesiątych po powrocie z Wietnamu poczuł potrzebę zmiany otoczenia i zrobienia czegoś ważnego w swoim życiu. Chciał pomagać ludziom, trochę też pewnie się wykazać na trudnym terenie, a że w Hawkins nic nie zapowiadało jakoby była taka szansa. Z tego powodu wraz z żoną i małą córeczką Hopper przeniósł się do Nowego Jorku aby tam walczyć z przestępczością. Jak się okazało przyszło mu zmierzyć się z FBI, które zdaje się mieszać w śledztwie, a dziwne ruchy agentów tylko wzmagają atmosferę nieufności i tajemnicy.

Podczas gdy w serialu doskonale została otworzona atmosfera lat osiemdziesiątych, tak w książce mamy do czynienia z latami siedemdziesiątymi. Wprawdzie autor nie uczynił tego w tak wyrazisty sposób jak twórcy serialu, ale i tak miałem dużo frajdy kiedy wraz z bohaterami przemykałem ulicami Nowego Jorku. Mamy tu intrygi, pościgi, mamy też szybkie zwroty akcji. Jednym słowem mamy wszystko czego potrzebuje dobry thriller. Odnajdziemy tu atmosferę tajemniczości charakterystyczną dla serialu, trochę mniej jest humoru i momentami brakuje fantazji którą prezentują dzieciaki i odczuwa się ich brak w powieści. No ale nie można mieć przecież  wszystkiego. Trochę brak dzieciaków rekompensuje Jedenastka,  która przepytuje swojego przybranego ojca na temat jego bliskich i stara się zrozumieć jego traumy.

Mocno polecam tą powieść. Myślę, że nie będzie to czas stracony, a może choćby odrobinę skrócić czas oczekiwania na kolejny już 4 sezon, bo pewnie to jednak trochę potrwa. Nie ukrywam, że bardzo by mi pasowało gdyby powstało więcej powieści osadzonych w uniwersum Stranger Things.