wtorek, 31 grudnia 2019

Nie ma - Mariusz Szczygieł




Trochę czasu upłynęło, szum medialny wokół książki Mariusza Szczygła zdążył ucichnąć więc uznałem, że to właściwy moment na lekturę „Nie ma” o której było tak głośno, że przekornie nie miałem ochoty po nią sięgać.

„Nie ma” to książka o nieobecności. O braku, o stracie, o niedosycie. Temat przewodni łączy historie osób z różnych światów i czasów, różniących się pozycją, wiekiem i dorobkiem. Jedni z nich doświadczają nieobecności bliskich osób, które odeszły czasem w dramatycznych okolicznościach, inne zmagają się z brakiem tożsamości, a jeszcze inne z brakiem nieokreślonego. Jedni rozpaczają, inni cały czas żyją przeszłością i nie umieją się pogodzić z brakiem. Są tez tacy, którzy potrafią się cieszyć z doświadczania tego stanu. Autor drąży temat, rozpatruje rozmaite perspektywy i jak to ma w zwyczaju roztacza przy tym atmosferę wrażliwości i intymności.

Bardzo lubię reportaże Marcina Szczygła, tak jak i uwielbiam go jako człowieka. Do tej pory niemal każdy kontakt z jego twórczością był strzałem w dziesiątkę jednak każda passa kiedyś się kończy. Tak stało się w przypadku „Nie ma”. Nie do końca wiem czy z moim skupieniem było coś nie tak czy też ta książka jest zwyczajnie nierówna. Na początku w ogóle nie mogłem się wbić w ten specyficzny klimat, potem znów oczarował mnie reportaż o siostrach Woźnickich. Następnie kiedy już udało mi się odnaleźć i poczuć książkę to autor poszedł w innym kierunku po to aby na sam koniec przywalić „Ślicznym i posłusznym”, który   przywalił mi obuchem w łeb. 

„Nie ma” to książka ważna i warta przeczytania aczkolwiek ja miałem pecha trafić na nią w nieodpowiednim czasie i nieodpowiednim miejscu w życiu, bo akurat teraz trudni jest mi poczuć perspektywę, ze „nie mam”.

niedziela, 29 grudnia 2019

Pamięć nieulotna - Edward Snowden




Swego czasu było bardzo głośno o Edwardzie Snowdenie, potem ucichło choć myślę ze duża w tym zasługa amerykańskich służb, którym zależało aby Snowden odszedł w niepamięć skoro nie udało się go zdyskredytować. „Pamięć nieulotna” to wspomnienia człowieka, którego inteligencja i charakter nie dały się ujarzmić przez system.

Bardzo mi blisko do wszelkiej maści buntowników kontestujących to co dla innych stało się normą nienaruszalną do tego stopnia, że bezrefleksyjnie ulegają i co najsmutniejsze nie zadają pytań. Myślę, że nazwisko Snowden jest znane większości, a jeśli jakimś cudem komuś umknęła jego głośna sprawa to może sobie szybko uzupełnić zaległości wpisując go w wyszukiwarkę internetową. Najkrócej mówiąc u Edwarda Snowdena właśnie od ciekawości wszystko się zaczęło. Już jako małe dziecko badał swoje otoczenie, eksplorował świat co doprowadzało do komicznych wręcz sytuacji jak choćby przestawienie wszystkich zegarów w domu, aby wcześniej iść spać. Kiedy Edward poszedł do szkoły to tez szukał luk w systemie i wychodził z założenia, że nie ma potrzeby nadmiernie się eksploatować skoro cel można osiągnąć łatwiejszym kosztem. Tak też się działo. Należał przez takie zachowanie do mniejszości gdyż większość oczywiście się podporządkowywała systemowi, a ponadto często za swoją innowacyjność i inteligencję dostawało się mu po łapach. Tak też stało się w życiu dorosłym kiedy to nie potrafił tak jak inni współpracownicy przymykać oczu i udawać idioty, a już tym bardziej wykazać się zwykłą kalkulacją i przyczyniać się do rozwijania aparatu kontroli i manipulacji społeczeństwem. Najdziwniejszy w tym wszystkim jest fakt, że pomimo iż Edward Snowden poświecił wiele żeby ujawnić to w jaki sposób jesteśmy inwigilowani to wydaje się, że tak naprawdę na niewielu zrobiło to większe wrażenie, włącznie z samymi pokrzywdzonymi.

Jesteśmy prawdopodobnie ostatnim pokoleniem, którego życie nie zostało całkowicie zdigitalizowane. Nasze dzieci ( obserwuje to po swoim własnym ) trafiają na nośniki elektroniczne i do chmury już od pierwszego momentu pojawienia się na świecie. Milionowy danych trafiają na serwery, po czym są udostępniane za naszą zgodą, co niekoniecznie wiąże się z pełną świadomością do rozmaitych firm i instytucji, które mają prawo zrobić z nimi co tylko się im żywnie podoba. Zrzekamy się naszej prywatności i kontroli nad danymi nawet o bardzo osobistym i intymnym charakterze. Robimy to tak naprawdę niemal w każdej minucie. Nawet teraz pisząc ten tekst wyrażam rozmaite zgody korzystając z tej platformy, których w ogóle nie czytam przed ich zaakceptowaniem. Te zgody zawierają coraz więcej, są coraz to dłuższe i nikomu nie chce się ich czytać, a odkąd wkroczyły na całego smartfony to oddaliśmy nasze dane milionom aplikacji. Za nimi zaś stoją firmy, które przewiązują je dalej w celach komercyjnych, manipulacyjnych i innym. Żeby było śmieszniej stało się to dla nas rzeczą tak oczywistą, że traktujemy to jako coś najnormalniejszego na świecie.

„Pamięć nieulotna” to historia człowieka, który nie potrafił być obojętny i postanowił postawić się swojemu rządowi i nie tylko zresztą jemu. Jego problem polega jednak na tym, ze czasy wolnych mediów i sygnalistów dawno się skończyły, a większość dziennikarzy jest na usługach firm bądź rządzących. Z tego tez powodu zniszczono Snowdena, bo ośmielił się zaburzyć układ. Zrobiono z niego szpiega, zdrajcę, paranoika, a to co ujawnił poddano narracji o kolejnej teorii spiskowej. My zaś w ogromnej większości uwierzyliśmy w tą narrację gdyż jest to wygodniejsze niż prawda. Jeśli ktoś z was jest gotowy wyjść choć na chwilę poza strefę komfortu to mocni polecam mu tą książkę, świetnie zresztą napisaną.

sobota, 28 grudnia 2019

Czarne słońce - Jakub Żulczyk




Jakub Żulczyk bez wątpienia należy do grona tych najważniejszych polskich pisarzy i choć z uwagi na swój charakter  ma tyle samo hejterów co i fanów to wydaje mu się to w ogóle nie przeszkadzać. I bardzo dobrze !

Obok "Czarnego słońca" mało kto przeszedł obojętnie. Jeśli już to albo ta powieść wzbudzała zachwyt albo czytelnicy porzucali lekturę po pierwszych rozdziałach. Ja niemal do samego końca nie wiedziałem co o niej myśleć, aby ostatecznie stwierdzić, że to naprawdę dobra rzecz. Z najnowszą powieścią Jakuba Żulczyka jest trochę tak jak z dobrą płytą muzyczną. Te które najmocniej zapadają w pamięć to tak naprawdę te, które z początku źle wchodzą. Nie mamy do nich przekonania, kręcimy nosem, długo się w nie wgryzamy, aby potem słuchać ich w kółko i odkrywać na nowo. O tych znowu, które polubiliśmy od pierwszego zasłuchania szybko zapominamy i z czasem wydają nam się jakieś takie banalne. „Czarne słońce” jest więc jak trzecia płyta Illusion, z początku jakaś taka chropowata, surowa, brakuje na niej chwytliwych kawałków jak na dwóch poprzednich albumach, ale z każdym kolejnym przesłuchaniem zyskuje coraz bardziej. W rezultacie po latach wracam do niej najczęściej i potrafię ją katować bez końca. 

Świeżo po lekturze można mieć poczucie, ze Jakub Żulczyk miał już dość tej ohydnej otoczki z którą niejednokrotnie przyszło się nam stykać we współczesnej Polsce i zwyczajnie wyrzygał całą tę frustrację. Jeśli tak rzeczywiście było to w zupełności go rozumiem, bo sam niejednokrotnie miałem tak samo. No dobra, ciągle tak mam. Co do zarzutów, że znajdziemy tutaj ogromne pokłady brutalności, pornografii, krwi i że bezsensowność przemocy jest tutaj momentami przytłaczająca i przerażająca, to chciało by się powiedzieć wprost, ze trudno opisywać smród zapachem fiołków. Po mojemu Jakub Żulczyk zebrał wszystkie obawy ludzi takich jak ja w całość i pod pretekstem dystopii ukrył bardzo prawdopodobne proroctwo gdzie może zaprowadzić nas spirala nienawiści i pychy. Mnie osobiście bardzo to przekonuje i miewam nieraz lęki, że właśnie w tym kierunku dążymy. 

Bardzo brakuje mi w polskiej literaturze zaangażowania i takiego mocnego kopnięcia w głowę dla oprzytomnienia, bo kto jak kto ale to właśnie literatura zawsze stawała w walce o dusze narodu. Czasy się zmieniły i język, który może dotrzeć do potencjalnych Gruzów, czy tez ich cichych bądź nawet niemych obrońców tez musi być inny. „Czarne słońce” być może podrasowywuje jeszcze mocniej mowę nienawiści obecną wokół, ale autor robi to w dobrej wierze. Próbuje jakby walnąć nas mocno w łeb i obudzić, bo czas na delikatne aluzje dawno się skończył i jeśli nie przejdziemy do konkretów to obudzimy się właśnie w takiej rzeczywistości i to już dawno przestała być zwykła fikcja, a brzmi jak smutne proroctwo. 

Banalne, infantylne książki szybko się zapomina, a najnowszej powieści Jakuba Żulczyka długo nie wyrzucę ze swojej głowy więc może zamiast wierzyć w te negatywne opinie może jednak warto wyrobić sobie własne zdanie. Ostrzegam jednak, że w tym celu nie można się opierać tylko na fragmentach, ale trzeba wgryźć się w całość. Będzie ciężko, surowo, momentami odrażająco, ale za to jak bardzo da wam „Czarne słońce” do myślenia to wasze.

piątek, 20 grudnia 2019

Tron z czaszek Księga I i II - Peter V. Brett




Dobrze się wraca do cyklu demonicznego po długiej przerwie. Człowiek zdążył się przyzwyczaić do bohaterów i czuje się jakby znów spotykał starych znajomych. Akcja "Tronu z czaszek" rozpoczyna się dokładnie w tym samym momencie gdzie skończyliśmy lekturę "Wojny w blasku dnia". Jak można się było łatwo domyślić Peter V. Brett wybrnął z patowej sytuacji, którego głównego bohatera oszczędzić w bezpośrednim starciu, ale spolerować nie zamierzam. Dowiedzcie się sami :)


"Tron z czaszek" pomimo, że klimatycznie nie odstaje od swoich poprzedników, to jednak trzeba przyznać, że tempo akcji zdecydowanie tutaj siada, a autor zmienia cykl w coś w rodzaju "Gry o tron". Mało tutaj tak mocno obecnych wcześniej pojedynków, zwrotów akcji, walki z demonami, a zamiast tego rozpoczyna się poważna polityka. Poszczególni gracze rozpoczynają szachy, a dotychczasowi bohaterowie ( celowo nie piszę którzy żeby nie psuć wam zabawy kogo zostawił przy życiu autor) schodzą na dalszy plan jakby czekając na decydujące starcie, które jak już pewnie wszyscy wiecie rozegra się w "Otchłani". Nie ukrywam, że mi osobiście trochę mniej pasowało takie potraktowanie kolejnego tomu w ramach cyklu demonicznego, ale takie prawo Bretta żeby poeksperymentować, a biorąc pod  uwagę, iż przewidział kolejny tom to być może trzeba było nieco spowolnić rozwój wydarzeń. 

Starcie Krasjan i ludzi z Zielonych Krain zastępuję w "Tronie z czaszek" rozgrywkę pomiędzy ludźmi i demonami. Podczas gdy tam wszystko było czarno-białe, a to przecież cały urok fantastyki, tak w przypadku ludzi sprawa oczywiście musi być bardziej zagmatwana. Większość rzeczy dzieje się więc nie wprost, ale przy użyciu rozmaitych forteli i zabiegów z pogranicza honoru i uczciwej rywalizacji, a przecież należy pamiętać, że obie nacje mają wspólnego wroga - otchłań. Pomimo, iż przez większość czasu jest ciężko i nic nie wskazuje jakoby była szansa na to aby mieć nadzieję na porozumienie pomiędzy zwaśnionymi stronami tak na sam koniec pojawia się nadzieja na kompromis, ale...To ale pozostawię już w kwestii domysłów i być może uda mi się w ten sposób zachęcić niezdecydowanych.

Pomimo, iż "Tron z czaszek" może trochę męczyć szczególnie na początku z uwagi na wspomniane przeze mnie wcześniej kwestie tak zasługuje na zainteresowanie szczególnie zważywszy na to, że kobiece wątki wchodzą tu dość mocno na tapetę i są one nawet bardziej chyba intrygujące, niż rywalizacja sukcesyjna na dworach Krasjan i Zielonych Krain. Ponadto czeka was też co najmniej jedna niemiła niespodzianka, którą możecie mocno przeżyć, tak że mocno zachęcam do sięgnięcia po czwarty tom cyklu demonicznego, a ja już sobie ostrzę zęby na finałową "Otchłań".

poniedziałek, 9 grudnia 2019

Inwigilacja - Remigiusz Mróz




Można na Remigiusza Mroza marudzić, że za duży przerób, za dużo go i serie ciągną się w nieskończoność, ale nie można mu zarzucić iż robi się nudno, bo Chyłka i Zordon ciągle dają radę co potwierdza "Inwigilacja"

Temat terroryzmu jest niezwykle chwytliwym tematem w dzisiejszych czasach i intryga osnuta wokół zagrożeń z nim związanych jest skazana na sukces. Tym razem to właśnie Remigiusz Mróz w kolejnej części najsłynniejszej że swoich serii sięgnął po ten właśnie temat i trzeba mu przyznać, że udaje mu się trzymać napięcie od początku do samego końca. Kiedy po latach rodzice odkrywają, że ich zaginione kilkanaście lat wcześniej na wakacjach w Egipcie dziecko odnajduje się jako potencjalny islamski terrorysta przeżywają szok. Jest on tym większy, że ich syn nie przyznaje się do tego jakoby był tym za kogo go uważają. Obrony podejmuje się niechętna obcym Chyłka. Bardziej musi niż chce, a że nie zwykła składać broni to sprawa zapowiada się ciekawie i nie ma tu znaczenia, że jest przekonana o winie swojego klienta.

Inwigilacja to jeszcze bardziej hardcorowe wydanie Joanny Chyłki i ci którzy mieli nadzieję, że ciąża ją zmiękczy mogą się zawieźć. Bardziej zasadne wydaje się pytanie czy będzie w stanie powstrzymać się od picia spodziewając się dziecka. W każdym razie będzie interesująco, a to chyba jednak mało powiedziane. Przed swego rodzaju próbą stanie Zordon, u którego uruchomią się instynkty opiekuńcze i dziwne poczucie odpowiedzialności za nienarodzone dziecko i przyszłą matkę. Doprowadzi to zresztą do licznych spięć pomiędzy dwójką głównych bohaterów, a że chemia pomiędzy nimi była od samego początku to można się spodziewać wszystkiego.

"Inwigilacja" to piąty z kolei tom słynnej serii i to że na nim przygoda Mroza z Chyłką i Zordonem się nie skończyła wcale nie dziwi bo książka pokazuje w stu procentach, że ta formuła nie tylko ma sens, ale znakomicie się rozwija. Ja spędziłem z "Inwigilacją" fajny czas i z pewnością nie zakończyłem przygody z dwójką prawników. Za jakiś czas znowu do nich wrócę, bo jestem ciekaw jak się potoczyły sprawy.

sobota, 7 grudnia 2019

1989 - Grzegorz Kopaczewski




Pamiętacie co robiliście w 1989 roku? Ja mogę na to pytanie odpowiedzieć bez problemu bo w wieku lat dziesięciu właściwie cały czas biegało się po polu ( tak u nas to było "po polu", a nie "po dworze") i przeważnie kopało w piłkę. Grzegorz Kopaczewski zabiera nas w swojej książce w sentymentalną podróż do dzieciństwa. Ci którzy jak i on dorastali na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych będą mieli z tej podróży masę frajdy. Ci zaś którzy nie mieli tego szczęścia mogą sięgnąć po tą książkę żeby poczytać o naprawdę pięknych czasach.

Ponoć trudno pisze się powieści w pierwszej osobie. Potrzeba do tego nie lada umiejętności, ale Grzegorz Kopaczewski wychodzi z tej próby cało. Z pewnością przychodzą mu z pomocą talenty gawędziarskie. Trzeba przyznać autorowi, że w tej dziedzinie spisuje się doskonale. Dzięki temu opowieści słucha się z niesłabnącym zainteresowaniem. A o czym jest ta opowieść? O piłce nożnej, o koleżeństwie, o dorastaniu czyli o rzeczach które wzbudzają w nas wiecznych chłopcach masę emocji. Przełom 1980/1990 to chyba ostatni taki czas kiedy w naszym kraju dzieci tak mocno eksplorowały świat. Nawiązywaliśmy relacje, testowaliśmy swoje możliwości i często wystawialiśmy na próbę wytrzymałość nerwową naszych rodziców. Dzięki temu większość nas rozwinęła się na ludzi empatycznych, z tak zwanym kręgosłupem moralnym i mamy poczucie, że nie jesteśmy tylko dla siebie ale żyjemy wśród ludzi z którymi warto współpracować. Umiemy więc działać w grupie, myśleć perspektywicznie, wykorzystywać nasze zasoby. Pewnie nie przyczyniły się do tego nieustanne turnieje piłki nożnej rozgrywane pod blokiem, ale z pewnością gdyby nie one to trudno by było zdobyć te umiejętności. Dzisiejsza młodzież już nie ma tak łatwo. Rozwój technologiczny doprowadził do tego, że bardziej skupiają się na ekranach komputera, tabletu, telefonu czy TV niż na kontakcie z rówieśnikami. Jaki jest tego efekt kiedy wejdą w dorosłość. Mamy już tego dowody w podstawach roszczeniowych i braku empatii. Trochę popłynąłem teraz, ale takie właśnie refleksje wzbudził we mnie Grzegorz Kopaczewski swoją książką co jest najlepszym świadectwem dla jej wartości. 

Sięgając po "1989" szykujcie się na masę anegdot, sporą dawkę humoru i przypływ sentymentalizmu do waszych serc. Kto czytał "Futbolową gorączkę" Nicka Hornby'ego albo zaczytuję się w felietonach Michała Okońskiego w Tygodniku Powszechnym niechaj sięga po tą książkę w ciemno. Na pewno będzie oczarowany. Mimo tego, że jest to jednak książka przede wszystkim o mężczyznach i dla mężczyzn to fajnie by było żeby przeczytały ją również nasze żony, a wtedy łatwiej będzie im zrozumieć jaka tajemna siła nami powoduje kiedy zasiadamy do meczu. Bo piłka nożna to dla nas religia w której wzrastaliśmy już od małego bajtla i pozostała na zawsze w naszych sercach. Nie ma co się obawiać, że nie odnajdziecie się tutaj jeśli nie kibicujecie Ruchowi Chorzów. Drużyna ta jest tu tylko pretekstem żeby pokazać nam kawałek śląskiego podwórka, a przy okazji zahaczyć o uniwersalne tematy jak wierność, lojalność i marzenia. 

Dziękuję bardzo Grzegorzowi Kopaczewskiemu za wspaniałą przygodę jaką była ta książka i z całego serca wam ją polecam.