"Tak bym chciała, żebyśmy nie walczyli o krajobrazy przypominające, kim jesteśmy we własnych wyobrażeniach. Żebyśmy zamiast tego walczyli o takie, które tętnią i lśnią życiem życiem w całej jego różnorodności"
Ta książka nie jest tym czym się wydaje być. Nie jest możliwym tak naprawdę, aby dopasować ją do jakiejkolwiek kategorii. Już kiedy poraz pierwszy zobaczyłem okładkę, to moją uwagę przykula prostota i skromność zarówno samej okładki jak i tytuł książki. Niby wszystko wprost, niby wiemy że będzie to książka o ptakach, ale właśnie już gdzieś pod skórą czuć, że to tylko pozory. Dla mnie "J jak Jastrząb" to książka przede wszystkim o stracie i o radzeniu sobie z nią.
Helen Mcdonald dzieli się z czytelnikami swoimi bardzo osobistymi przeżyciami, kiedy w jej życiu następuje kryzys spowodowany śmiercią ojca. Następuje potrzeba zatrzymania się, refleksji nad dotychczasowym życiem i przewartościowania swojego świata. Będzie jej w tym towarzyszyć Jastrząb o imieniu Mabel, którego bierze na wychowanie. Decyzja, która wydaje się być z pozoru nieracjonalna z uwagi na fakt jaki stosunek ma ona do jastrzębi, traktując je przez pryzmat przekonań mocno ten gatunek dewaluujących okazuje się być jedną z najważniejszych decyzji w jej życiu. Helen już od najmłodszych lat wyrażała zainteresowanie sokolnictwem, które później stało się jej wielką pasją. Ptaki te kojarzone mocno z arystokracją i tradycją, jej wielka miłość wydawały się najbardziej logicznym wyborem w sytuacji kiedy potrzebowała punktu zaczepienia i bezpieczeństwa. Może właśnie zbyt logicznym. Dlatego też pewnie postanowiła się zająć szkoleniem jastrzębia, ptaka kojarzonego z prymitywnością, dzikością, śmiercią w najczystszej postaci. Na ile ten obraz będzie zmieniał się w trakcie ich znajomości, jak będzie kształtowała się ta relacja - tym właśnie postanowiła się podzielić z nami Helen Macdonald o jestem jej osobiście za to bardzo wdzięczny. Fascynująca jest lektura tychże refleksji.
Język jakim napisany jest "J jak Jastrząb" to w ogromnej części czysta i chwytająca za serce poezja, tak jak choćby w tym fragmencie o snach : "Nie śnię już o ludziach. Idę przez zimowe piaszczyste ławice, mijam zbiorniki na wodę burzową w których odbija się mgła, pełne wędrownych ptaków...Czasami śni mi się, że wspinam się na drzewa, które łamią się i padają, albo że płynę małą łódką, a ta wywraca sie na lodowatym morzu." Zatracałem się w tym sposobie opowieści, bo sprawiał iż miało się wrażenie jakby autorka wpuszczała nas bardzo głęboko do świata własnych emocji. Bo chyba na to właśnie się zdecydowała i miała potrzebę dopuszczenia do siebie ludzi, choć z początku wybrała Mabel i wręcz pustelniczy byt. Momentami książka Helen Macdonald staje się opowieścią o jastrzębiach - "Ze wszystkich ptaków łowczych (...) jest z pewnością najbardziej płochliwy i nieśmiały zarówno wobec ludzi, jak i psów, trzeba się doń zalecać jak do kochanki, a nie narzucać autorytet pana. Skłonny jest pamiętać Każde niemile i brutalne potraktowanie, ale gdy obchodzimy się z nim łagodnie, stanie się uległy i łagodny wobec właściciela" , a zaraz potem jest to książka o człowieku i jego refleksji nad przemijaniem: "Jest w życiu taki czas, kiedy się spodziewamy, że świat zawsze będzie pełen nowości. A potem nadchodzi dzień, w którym sobie uświadamiamy, że wszystko potoczy się zupełnie inaczej. Dostrzegamy, że życie będzie się składało z wyrw. Nieobecności. Strat. Czegoś co było i już tego nie ma. Zdajemy sobie również sprawę, że musimy żyć dalej wokół tych luk i pomiędzy nimi, choć możemy sięgnąć tam, gdzie coś się kiedyś znajdowało i natrafić na napiętą martwotę przestrzeni, w której przebywają wspomnienia." Zarówno w jednym jak i drugim przypadku - czy to opowiadając o Mabel czy też w momentach poświęconych bezpośrednio własnym przeżyciom i refleksjom nad światem - autorka przemawia do czytelnika poezją.
Inną bardzo istotną warstwą książki " J jak jastrząb" jest jej wartość psychologiczna. Helen Macdonald próbuje wnikać bardzo głęboko w swoje podświadome potrzeby i lęki. Dotyka rozmaitych traum i nieprzepracowanych sytuacji zarówno jeszcze z okresu dorastania jak i z dorosłego życia. Momentami mamy tu do czynienia z odważną psychoanalizą, a autorka uderza swoją dojrzałością w dążeniu do zrozumienia własnych schematów w postrzeganiu świata bądź budowania relacji z otoczeniem. Poszukuje źródeł swoich niepowodzeń i trudności w relacjach z najbliższymi. Sama relacja i początkowa próba zespolenia z ptakiem, a przez to pomysł ucieczki przed lękami związanymi z życiem staje się paradoksalnie drogą nie tylko do skonfrontowania się ze stratą i przepracowania procesu żałoby, ale przede wszystkim do osiągnięcia przez Helen gotowości do bycia w relacji ze światem i wzięcia odpowiedzialności za swoje życie. Wydaje się bowiem, że do momentu śmierci ojca, uciekała ona przed tym życiem skutecznie. Tak to już jest u człowieka, że kryzy niekoniecznie musi być czymś złym, bo często staje się punktem zwrotnym w naszym życiu. Tak było w przypadku autorki ' J jak jastrząb" - książki genialnej jak dla mnie i - co pragnę mocno zaznaczyć na koniec - udowadniającej poraz kolejny jak ważny jest dla człowieka świat przyrody żeby żyć świadomie. Dlatego właśnie smutne jest to, że człowiek traktuje ten świat dzikiej przyrody samolubnie próbując go za wszelką cenę ujarzmiać, a tymczasem właśnie współistnienie tych naszych dwóch światów - cywilizacji i dziczy - jest gwarantem rozwoju jednych i drugich. Książka Helen Macdonald pozostanie chyba jednak kolejnym łabędzim śpiewem, jak choćby " Wilki" Adama Wajraka, bo jest już chyba za późno byśmy się opamiętali i nabrali pokory do otaczającej nas natury.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz