czwartek, 31 grudnia 2015

10 książek, które najbardziej pobudziły moją wyobraźnię w 2015 roku - ranking osobisty

1. Odłamki - Ismet Prcić





 Zdecydowanie jest to jedna z najlepszych książek jakie czytałem (jeśli nie najlepsza). Autor opisuje swoje przeżycia w taki sposób, że trudno się oderwać. Już dawno czytając książkę nie robiłem sobie przerw i odkładałem ją na później , bo było mi żal że zbliżam się za szybko do końca. To co uderza w tej książce to fakt, iż emocje są tu niemal w każdym słowie. Autor używa takiego języka, że ja osobiście na maksa odpływałem w tą jego rzeczywistość i nie miałem problemu się wczuć w to co przeżywał. Mimo, że nie ma tu wiele akcji, to książka wciąga lepiej niż powieść sensacyjna. Autor odkrywa się tak mocno jak tylko można i wielki szacunek dla niego za odwagę. Mimo, że opisuje smutną rzeczywistość, będącą pokłosiem konfliktu i wojny to ta książka mnie osobiście nie przygnębia a zmusza do zastanowienia. Nie dziwię się opinii znalezionej na tym serwisie, że ktoś założył konto tylko po to by polecić tą właśnie książkę. Ja polecam ją bez żadnych wątpliwości. "Odłamki" po prostu warto przeczytać. 


2. Seria Harry Potter - J. K. Rowling



 Bardzo zazdroszczę tym, którzy mieli okazję wyczekiwać na kolejne tomy serii i dorastać wraz z lekturą poszczególnych części, gdyż u mnie przebiegło to zbyt intensywnie i szybko, ale tak czy inaczej cieszę się , że zostałem namówiony do tej lektury, by w końcu na starość znaleźć coś naprawdę wartościowego. Kiedy wcześniej słyszałem o Harrym Potterze, to miałem poczucie jakiejś nachalnej i na siłę stworzonej reklamy zwykłej historii dla dzieci. Miałem okazję przekonać się o tym, że bardzo się myliłem. Wiele razy w ciągu tego roku Harry Potter pomagał mi się zresetować i zapomnieć o otaczającej rzeczywistości, która nie zawsze była kolorowa. Fajna przygoda i szkoda, że to już koniec. Warto do tej serii przekonywać szczególnie dzieci, bo może ona uchronić młody umysł przed ciemnogrodem i hejterstwem serwowanym przez niektórych dorosłych. Pewnie temu oni tak walczą z tą autorką, doszukując się w jej twórczości niewiadomo czego, z szatanem na czele. Tymczasem jest to książka ucząca najlepszych wartości na czele z przyjaźnią i tolerancją :)

3. Futu.re - Dmitry Glukhovsky





 Przyznam, że obawiałem się tej książki gdyż autor nie przekonał mnie swego czasu "Metrem 2033", choć ogólnie ta książka była przedmiotem zachwytów. Teraz po przeczytaniu "Futu.re" mam ochotę do niej sięgnąć poraz kolejny, gdyż po prostu mogłem nie być na nią jeszcze wtedy gotowy. Co do "Futu.re" to radzę nie przerażać się jej obszernością - nie jest według mnie ani trochę za długa. Czyta się ją doskonale, wciąga ( przynajmniej ja tak miałem), wzbudza ogromne emocje, zmusza do przemyśleń, do zatrzymania się w biegu i filozoficznych rozważań, a to wszystko w klimacie powieści s/f. Nie jestem fanem literatury osadzonej w tym klimacie i dlatego musi trafić się nie lada perełka, żeby mi się spodobała. W tej książce odnalazłem taka perełkę. Jest to jedna z najlepszych powieści czytanych przeze mnie w tym roku jeśli nie najlepsza. Niby rzeczywistość w niej opisana to melodia przyszłości, ale trudno nie odnieść wrażenia że dylematy jakie stawia przed nami autor mają charakter jak najbardziej uniwersalny i w dzisiejszych czasach bardzo aktualny. Powieść wybitna! Doskonale wykorzystałem każdą minutę przeznaczoną na jej przeczytanie!


4. Jezioro Tajemnic - Peter May



 Ostatnia niestety już część trylogii z Wyspy Lewis. Tak jak myślałem, Peter May ani trochę mnie nie zawiódł. Kolejny raz zabiera czytelnika w podróż do przeszłości i pokazuje jak determinuje ona obecne życie. Wina i odkupienie, wdzięczność i odpowiedzialność, twarde zasady rządzące społecznością na wyspie Lewis, czyli wszystko to co dostawaliśmy w poprzednich tomach tej trylogii. Uwielbiam sposób w jaki Peter May potrafi wprawić w mnie w nostalgię i oderwać od rzeczywistości, zatapiając jednocześnie w atmosferze rodem z przed kilkudziesięciu lat na wyspie wręcz oderwanej od świata. Opowiada on swoje historie w taki sposób, że zachęcił mnie do podroży w miejsca o których pisze i miałem okazje zaczerpnąć atmosfery Hebrydów w zeszłym roku i poczuć tamtejszą atmosferę na własnej skórze. Było to niezapomniane przeżycie. Z czystym sercem polecam tego autora nie tylko fanom kryminałów, bo książka ta jest czymś więcej niż kryminałem. To wielowątkowa powieść napisana w przepiękny sposób. Szkoda, że to już koniec przygody. Nie żałuje ani minuty poświęconej historii Fina.


5. Pielgrzym - Terry Hayes 



 Zacznę od tego, iż kiedy widzę taką "cegłę" jak "Pielgrzym" to zwykle mam trudności żeby się za nią zabrać , bo zwykle kończę książki jak już zacznę więc gdyby okazało się że to zła powieść to przyszłoby mi stracić na nią wiele czasu. Na szczęście moje obawy i tym razem okazały się niesłuszne. "Pielgrzym" to rozrywka z najwyższej półki. Czytając go na myśl przychodziły mi książki Fredericka Forsytha, jak choćby "Pięść Boga". Już od samego początku autor wciąga nas w "świat służb" i robi to w tak umiejętny sposób, że mimo tego że dostajemy tu nagromadzenie wątków,to nie idzie się pogubić, gdyż udaje mu się rozbudzić naszą ciekawość do granic wytrzymałości."Pielgrzym" to doskonały debiut. Jest to powieść sensacyjna warta każdej poświęconej jej minuty i mimo,iż pewnie nie zmusza do jakiś większych przemyśleń, to przecież nie taka jest rola tej książki. Miała być rozrywką z najwyższej półki i jak dla mnie spełniła swoją rolę doskonale! Zdecydowanie polecam!


6. Futbol i cała reszta - Przemysław Rudzki 



  Wielkie dzięki Przemkowi Rudzkiemu za tą książkę. To sentymentalna podroż do czasów dzieciństwa, dorastania i wchodzenia w dorosłość. Podroż pełna wzruszeń, uśmiechu na twarzy, ale i żalu za bezpowrotnie straconymi ludźmi, przeżyciami i rzeczywistością, która była barwna między innymi z uwagi na toczące się w naszym kraju i Europie przemianami. Ludzie byli wtedy inni i nie jest to wcale żaden pusty frazes. Autor pisze, że ta książka jest autobiografią pokolenia dzisiejszych trzydziesto-czterdziestolatków i podpisuje się pod tym obiema rękami. Z pewnością odnajduje tu swoje doświadczenia a mam te 36 lat i wychowywałem się właśnie w takiej rzeczywistości jaką znajdziemy w "Futbol i cała reszta". Tytuł jest mylący, ale to i dobrze, bo jednak piłka jest ważna, nie no ona jest najważniejsza i nie ma o czym mówić. Bardzo lubię słuchać Przemka Rudzkiego jako komentatora mojej najukochańszej Premier League z uwagi na to, że w tym co mówi czuje się pasję. W tej książce też czuć pasję. Jeszcze raz dzięki panie Przemku - sprawił mi pan tą powieścią wielką przyjemność !


 7. Małgorzata Halber - Najgorszy człowiek na świecie 


  Znakomity debiut! Emocjonalna, autentyczna, skłaniająca do przemyśleń, zmuszająca do zatrzymania się i zastanowienia nad sobą. Dowiedziałem się o tej książce z wywiadu udzielanego przez Jakuba Żulczyka, którego zresztą książkę mam następną na kolejce. Nie spodziewałem się, że "Najgorszy człowiek na świecie" będzie pozycją tak dobrą. Jej największy plus tkwi w tym ,że jest bardzo osobista, a przez to trudno przejść obojętnie obok tej historii. Cieszę się, że ta książka powstała, gdyż mówi o rzeczach ważnych. Była bardzo potrzebna nie tylko dlatego, że porusza kwestię uzależnienia, ale przede wszystkim dlatego że autorka mówi współczesnym , dostępnym językiem o kwestiach postrzegania świata przez współczesnego człowieka. w odróżnieniu od ludzi, którzy krytykują tą książkę, ja doskonale zrozumiałem i poczułem co autorka miała na myśli i nie mam trudności, żeby się z nią utożsamić. Naprawdę polecam!



8. Biec albo umrzeć - Kilian Jornet



Uwielbiam tą książkę za cały ten autentyzm w niej zawarty, jak również za to że z każdego niemal zdania bije tu motywacja, pasja i chęć łamania własnych ograniczeń. Z wypiekami na twarzy czytałem o tym jak autor kontroluje własny umysł, a poprzez głowę resztę swojego ciała po to żeby przebiec jeszcze "tylko 20-30 kilometrów. Przyznaje nie jest trudno wzbudzić we mnie entuzjazm - tak już mam że łatwo się zapalam, ale naprawdę nie spodziewałem się,że jest na mnie zrobić tyle wrażenia osoba o której wcześniej nie słyszałem i uprawiająca dyscyplinę nieznaną mi wcześniej. Po lekturze "Biec albo umrzeć" chce się założyć dres i biec na najbliższą górę. Niewiem ile tego entuzjazmu pozostanie we mnie z czasem, ale napewno na chwilę obecną mam zamiar bliżej przyjrzeć się tej postaci i jego wyczynom, a teraz pójdę pobiegać :) Zdecydowanie godna polecenia książka potrafiąca rozbudzić motywację nie tylko biegaczy :)


9. Cień wiatru - Carlos Ruiz Zafon


 Piękna książka! Bez żadnych wątpliwości wystawiam jej maksymalną ocenę i zapisuję w poczet moich ulubionych. Od czasu "Hrabiego Monte Christo" żadna książka nie poruszyła mnie właśnie w taki sposób jak ta. Różnią się one od siebie, a jednak jest coś co je łączy, ale nie jestem w stanie określić co to. W "Cieniu wiatru" znajdziemy tajemnicę, intrygę kryminalną, szczyptę atmosfery grozy, a wszystko to wymieszane w taki sposób, że tworzy całość doskonałą. Dużym plusem, który łączy wszystkie te gatunki ze sobą są doskonale wykreowane postacie bohaterów tej powieści. Są to postacie barwne, często wielowymiarowe, do końca zaskakujące jeśli chodzi o podejmowane wybory. Długo przymierzałem się do tej książki w obawie, że słyszane przeze mnie zachwyty na jej temat skończą się rozczarowaniem i niedosytem. W żadnym wypadku! Zdecydowanie polecam każdemu!


10. Moment niedźwiedzia -  Olga Tokarczuk



W kierunku Olgi Tokarczuk popłynęła w ostatnim czasie fala hejtu ze strony pewnej grupy ludzi zamieszkującej ten kraj. W związku z tym, że jakoś do tej pory nie udało mi się zmobilizować do tego żeby zapoznać się z jej twórczością, to pomyślałem sobie, że wsparciem z mojej strony dla niej może być poświęcenie uwagi jej twórczości. Więc na zasadzie niech wyniknie z tej sytuacji coś dobrego sięgnąłem po "Moment niedźwiedzia" Jestem zachwycony tą książką i co za tym idzie jej autorką. Pani Olga Tokarczuk kupiła mnie swoją inteligencją, otwartym umysłem, ciekawością świata, ale chyba przede wszystkim pewną dozą przekory i niezgody na oczywistości i uproszczenia za pomocą których patrzymy na otaczającą nas rzeczywistość. Bardzo mi się podoba jej sposób widzenia otaczającego nas świata i to jak w jej felietonach fikcja zamienia się miejscami z faktami i odwrotnie. To samo na co do tej pory patrzyłem nie widząc nic poza pozorami nabiera w ujęciu Olgi Tokarczuk kolorów i zaciekawia, niczym coś co widzimy poraz pierwszy. Książkę polecam z całego serca! A co do reakcji na wypowiedzi autorki, to myślę sobie że niestety większość Polaków nie lubi wszystkiego co wychodzi poza normę, standard i pozory. Ja lubię patrzeć z różnych punktów widzenia i sięgać poza pozory i pewnie stąd moja wielka miłość od pierwszego przeczytania do Pani Olgi!


sobota, 26 grudnia 2015

"Yearn for a change....", czyli świąteczne refleksje


       Yearn for a change to rewelacyjny kawałek Paradise Lost ze słynnego albumu Draconian Times. Kiedy sobie go słuchałem wczoraj jadąc autobusem, to również mnie dopadł, jak pewnie wielu innych, świąteczno - refleksyjny nastrój podsumowań roku i oczywiście snucia kolejnych planów.

       Człowiek jest zwierzęciem pełnym refleksji i dopóki się na własne życzenie nie wyzbywamy tej pięknej umiejętności, to udaje nam się pielęgnować owe człowieczeństwo. Tak więc sobie i Wam życzę jak najwięcej refleksji w te święta. Niechaj będą to refleksji dotyczące nas samych, to wtedy już całkiem jesteśmy w domu. Trzymając się tej zasady spróbuję się skupić się na ocenie swojego roku, choć znając moje kaznodziejskie zapędy mogę czasem zboczyć z toru :D


       Czego to ja sobie życzyłem w zeszłym roku? Pamiętam, pamiętam i właśnie się uśmiecham pod nosem, bo jakoś nie bardzo z tych planów coś wyszło. I bardzo dobrze, bo znalazł się czas na inne fajne cele. Więc nie udało mi się spróbować nurkowania, ani też odwiedzić słynnego Old Trafford. Mało tego, nie byłem na żadnym meczu na żywo w zeszłym roku. Dlaczego nie zrealizowałem tych planów? Pewnie dlatego, że nie były one dla mnie istotne. Tak to już bowiem jest, że udaje nam się zrealizować tylko te cele, które są dla nas rzeczywiście istotne. Liczy się wewnętrzna motywacja, a nie to co deklarujemy na zewnątrz, bo tak wypada, bo taki obecnie trend, albo dlatego że inni mają na nas taki, czy też inny pomysł. Takie cele możemy sobie darować już na samym początku. Nie ma co zbytnio wzorować się na otoczeniu, mimo że dziwne pragnienie konformizmu jest wszechobecne w dzisiejszych czasach.


       Jak więc szukać swoich własnych celów? Skąd wiedzieć czego tak naprawdę chcemy i do czego mamy dążyć? Jak zajrzeć w głąb siebie? Recepta moim zdaniem jest bardzo prosta. Stosowałem ja na sobie i osobiście jestem bardzo zadowolony z tego mijającego już roku. Tak samo jak nasz organizm potrzebuje właściwej, bogatej w składniki mineralne diety i zachowania odpowiedniej higieny, żeby normalnie funkcjonować, tak samo działa nasza psychika. Tutaj odpowiednią dietę zapewnia to kim się otaczamy i z kogo czerpiemy w rezultacie energię. Czy będą to frustraci, malkontenci i wieczni pesymiści, czy też tak jak w moim przypadku będziemy otaczać się zapaleńcami, ludźmi pozytywnymi, nastawionymi na rozwój. Czy pozwolimy się spowalniać i zatruwać nienawiścią i toksycznymi przekonaniami, czy wybierzemy tych którzy mówią, że się da i będą nas zarażać motywacją i zapałem. Ważne też będzie to czym nasz umysł, bo bez odpowiedniego pokarmu on często degeneruje się i zanika. Czy pozostaniemy przy idiotycznych produkcjach tv, szybkich info z netu, memach, półprawdach, zasłyszanych opiniach, czy też zadamy sobie trud i zaczerpniemy wiedzę z książek, ambitnych filmów, pożywimy się dobrą muzyką, wychodząc często poza ramy naszych ulubionych gatunków i zainteresowań.


       Mam osobiście taki plan, żeby się nie zamykać, nie dać się szufladkować zarówno jeśli chodzi o ludzi, poglądy polityczne, religię, muzykę, literaturę... W trakcie tego roku postanowiłem dać na luz, nie fiksować się, nie czaszkować i cele same przyszły i naprawdę odczuwam, że to był rok dużych zmian i to zmian na lepsze. Bo ze spiny i dużego parcia na rewolucje życiowe często wychodzą spektakularne klęski. Bezwzględnie i bez refleksyjne trzymanie się założonych opinii, planów, przekonań może też zaprowadzić w ślepą uliczkę i w rezultacie człowiek przestaje się rozwijać, a nawet cofa. Wiem, bo sam to przerabiałem przez ostatnich kilka lat.

       Kończą się święta i w ramach postanowienia o skłanianiu się systematycznie do autorefleksji i dbaniu o "higienę ducha" popełniam sobie ten tekst. Jeśli ktokolwiek to czyta, to mam nadzieję, że również się zatrzymał w tym czasie nad sobą i jest zadowolony z tego co zrobił w tym roku, a jeśli nie do końca to widocznie gotowość do zmian musi dopiero przyjść. Może nawet już od jutra :)


poniedziałek, 7 grudnia 2015

Słów kilka o motywacji, czyli ile moze się wydarzyć w niespełna dwie godziny



Pamiętam, że czytając "Biec albo umrzeć" Kiliana Jorneta zachwycałem się ile blokad istnieje w naszej głowie i co się może zdarzyć kiedy sobie z nimi poradzimy. Tak naprawdę po lekturze tej książki zabrałem się na poważnie za trening biegowy, chyba przede wszystkim dlatego by wypróbować te jego sztuczki i sprawdzić czy faktycznie wszystko leży w głowie.

Minęło trochę czasu, kondycja zbudowana, więc przyszedł czas na pierwszą tak naprawdę poważną próbę - półmaraton. 21 kilometrów - dystans jeszcze kilka miesięcy temu wręcz kosmiczny dla mnie, ale od tego czasu dużo się zmieniło. Kondycja, mięśnie, wytrzymałość? Pewnie trochę też. Ale przede wszystkim poznałem trochę instrukcję obsługi do własnego organizmu. Można by rzec, że zhakowałem głowę. Tak tak, wiem jak źle to brzmi, ale zaręczam, że jestem zdrowy na umyśle. Ostatnimi czasy nawet zdrowszy.

Uzbrojony w iPoda, dres i buty, które towarzyszą mi od początku mojej przygody z bieganiem wyruszam z mocnym postanowieniem, że dziś właśnie będzie ten dzień, kiedy to zrobię - dzisiaj przebiegnę swój pierwszy osobisty półmaraton. Nie ma innej opcji. Nie zakładam, że może się nie udać. Myślę, że to właśnie podstawa filozofii życiowej - założyć sobie cel - realny, konkretny i ważny, a potem dążyć do niego z niezachwianą pewnością, że musi się udać, a porażka nie jest wkalkulowana. Na początku idzie bardzo dobrze, jest moc w nogach, pogoda idealna, słońce zachęcająco świeci na niebie i oświetla drogę. Aż chce się zaczerpnąć powietrza pełną piersią i oddychać głęboko, więc to właśnie robię. Do pierwszej dychy idzie cudownie, łapię swoje tempo i w pewnym momencie nachodzi mnie refleksja, że gdyby się przyzwyczaić, to można oszukać organizm, że to bieganie, a nie chodzenie jest jego naturalnym stanem przemieszczania się. Wiem, wiem to tylko iluzja, ale czemu z niej nie skorzystać skoro działa i na jakiś czas wystarczy. Ileż to razy zdarza się nam w życiu działać na bazie "jakoś to będzie, jakoś się ułoży". Zaczynamy coś robić i na bazie spontonu, a potem rozpędu idziemy do przodu. Aż do pierwszego kryzysu. U mnie pierwszy kryzys występuje po 10 km. Odpuścić na dziś czy sobie spróbować jakoś poradzić? Pewnie, że poradzić :) Więc trzeba wymyślić plan działania. Sponton się skończył, trzeba wybrać trasę. Czy zrobić to tak jak dotychczas, powtarzając okrążenie? Nie ma opcji! Zanudzę się, potrzeba mi stymulacji, potrzeba nowych bodźców, doładowania, rozbudzenia ciekawości. Mimo niepewności co do dystansu nowej trasy której nie znam, podejmuje decyzję, że kontynuuje bieg całkiem nową trasą. Tak jak w życiu, kiedy rezygnujemy z utartego , znanego schematu, często pojawia się u nas lęk. Musimy jednak pamiętać, iż zrezygnowaliśmy z dotychczasowej drogi dlatego, że przestała nas prowadzić do celu, że się zagmatwała i w związku z tym do nas należy decyzja, czy zostaniemy przy lęku, czy zastąpimy go ciekawością nowych szlaków. Zaufamy, że nowe przyniesie nam świeżość i poprowadzi do celu. Czasem warto zrezygnować z wydeptanych ścieżek. W moim przypadku opłacało się. Kryzys minął i znów mam nową energię i czerpię ją z przyrody, którą podziwiam, z wiatru który się wzmaga powoli, że słońca które ogrzewa mi twarz. W słuchawkach Coldplay - jak niewiele trzeba mi do zadowolenia z życia - delektuję się chwilą i jest mi z tym dobrze. Mijają kolejne kilometry.

Cholera teraz będzie pod górkę. Jest ciężko, czuje to w nogach. Ale wiatr wzmógł się jeszcze bardziej i pcha mnie do przodu. Jak w życiu - jeśli się otworzymy na otoczenie i drzemiący w nim potencjał, to w najtrudniejszych podejściach do celu udzielą nam wsparcia ludzie, którzy cały czas byli obok tylko czekali, aż przyznamy że tej pomocy potrzebujemy. Schowajmy na moment dumę i skorzystajmy z pomocy, bo jak dotrzemy na górę poczujemy ulgę i damy sobie już radę sami. I zbiegam teraz na dół i czuję, że obciążenie znika. Towarzyszy mi błoga lekkość. A potem las, jezioro, robię w biegu zdjęcia, bo warto docenić te widoki nawet kosztem dodatkowego zmęczenia. Kurde ile satysfakcji może dać podziwianie krajobrazu. Kiedy idę czasem o tym zapominam.





 Podczas biegu nawet zabawa aparatem to zbędny wysiłek. No właśnie, ale dodatkowy nie zawsze jest zbędny. Przypomina mi to o tym, że w życiu tez czasem tak kotwiczymy się na celu, że zapominamy o chwili odpoczynku, zabawy, beztroski, a może się okazać, że doda nam to motywacji nawet jeśli nas trochę spowolni. Przecież czasem można spowolnić, byle by się nie zatrzymywać. Zatrzymanie dla mnie oznacza koniec biegu i dobrze o tym wiem. Powoli, byle do przodu. Odpoczywamy w drodze do celu.
Na wale wiatr mi nie pomaga. Czuje się wręcz jak Batman, tyle że ja nie lecę, ale mnie ten wiatr hamuje i utrudnia bieg, ale wtedy na trasie spotykam innego biegacza z naprzeciwka i jego proste pozdrowienie dodaje mi sił. W życiu czasem proste "Będzie dobrze", "Dasz radę", "głowa do góry" może dać wiele. Pamiętajmy o tym, żeby mówić tak do ludzi obok bo może właśnie mają kryzys i potrzebują trochę wsparcia.
Tym razem schronienie przed wiatrem który ujada jak dziki pies, dają bloki - czyli postęp tez może być dobry. Wykorzystajmy go do rozwiązywania problemów - czytajmy, uczmy się nowych rzeczy, korzystajmy z terapii, pogłębiając wiedzę zwiększamy szansę na sukces :)

Zostały mi trzy kilometry i mimo że kwas toczy mi mięśnie nóg, to wiem ze dobiegnę, bo mam cel w zasięgu wzroku. Nie dosłownie, ale już niedługo :) Najlepszy trik zostawiłem na koniec, na najcięższy kryzys. Wizualizuje sobie metę i to jak piszę ten tekst i nie napiszę go jak nie dobiegnę. Więc właśnie dlatego muszę dobiec, bo układałem go cała drogę, odciągając myśli od zmęczenia i kryzysów i muszę się tym podzielić, bo tak jak Kilian Jornet zaraził mnie zdobywaniem celów w życiu, tak i ja pragnę zarazić Ciebie który czytasz ten tekst. Jaki by nie był dla Ciebie, nudny, bezsensowny, wartościowy, nijaki, fascynujący, to jedno musisz wiedzieć - jest on autentyczny.
Życie jest niczym sport i rządzi się podobnymi prawami. Przede wszystkim w życiu jak w sporcie większość zależy od Ciebie i musisz o tym pamiętać, bo inaczej nie osiągniesz nic. Nikt nie zrobi nic za Ciebie, ale pewnie wiele osób Ci pomoże jeśli zaczniesz sam dążyć do celu.

Dobra już kończę, się rozpisałem. Na koniec jedna jeszcze refleksja. Nigdy jeszcze nie spędziłem dwóch godzin tak intensywnie jak dziś. Przecież dwie godziny czasem mijają tak szybko, że ich upływu nie dostrzegamy. Czasem nawet marnotrawimy je na bezsensowne programy w tv, na nudny wykład, bezsensowny spór, czy polityczne głowy na necie czy w telewizorni. Innym razem nie wykorzystujemy całego potencjału, które daje nam taki kawał czasu. Do dziś nie wiedziałem, że tyle może się wydarzyć w przeciągu tak krótkiego czasu. Głównie w głowie, ale od głowy zaczyna się wszystko inne :) W końcu od dobrej motywacji zależy nie tylko wyczyn w wymiarze sportowym, ale pokonywanie każdego kryzysu w naszym życiu. Najlepiej obrazuje to poniższe zdjęcie.


piątek, 20 listopada 2015

Tłum jest nieprawdą

       "Tłum jest nieprawdą. Prawda jest zawsze w mniejszości".....A co tam, pojadę sobie Kierkegaardem. Fajnie mi się kojarzy. Z czasami studiów, z okresem kiedy bardziej liczyły się takie wartości jak indywidualizm, szeroko pojęta wolność i swoboda. W tamtym czasie, a wydaje się że było to całkiem niedawno ( 15 lat to przecież żadna prehistoria ) byliśmy jako społeczeństwo zachłyśnięci świeżo odzyskaną suwerennoscią. W powietrzu czuło się punk rocka i wiosnę, a w sercu grało tolerancją. Pamiętam kiedy chodziliśmy na koncerty i jakimś cudem zabłąkał się tam "nazistowski element" to zwierały się szeregi i nie było przestrzeni na to niepożądane towarzystwo. Narodowcy traktowani byli niczym folklor. Metalem, punkiem, czy nawet skinheadem ludzie bywali w ramach buntu i sprzeciwu przeciw dorosłym i całej tej ich polityce. Nawet jak ziomki lały się po mordach, to jakoś tak teraz chce się z tego nawet śmiać, bo rzadko działa się komuś krzywda. Niewiem, może tak chce to pamiętać, ale wydaje mi się, że wtedy młodzi nie bawili się w zaplecze wielkiej polityki, a staruszkowie chodzili do kościoła się pomodlić, a nie wraz z bojówkami zbierali się pod ołtarzem krążyli po Polsce w poszukiwaniu zadymy.
       Powtarzam, to moje prywatne refleksje i może tak chce to pamiętać, w każdym razie od tych moich wspomnień wara, bo niedługo tylko to nam zostanie. Podobno człowieka, który pozostawał zniewolenia zbyt długo, trudno przekonać do umiłowania wolności na nowo. Ciekawe czy tak samo jest z całymi narodami. Wydaje się, że coś w tym jest, bo jak inaczej oceniać naród, którego większość wprost wypowiada się za totalitaryzmem zaledwie ćwierć wieku po wyrwaniu się z macek tej ośmiornicy.
       Antoine de Saint-Exupéry pisał, że "do największego zniewolenia dochodzi wtedy, kiedy stado gnębi człowieka". Trudno się z nim nie zgodzić obserwując stado przetaczające się przez Polskę od poniedziałku do niedzieli i skandujące hasła mówiące o tym jaki los spotka każdego kto ośmieli się, kosztem ślepego w tym stadzie uczestnictwa, pozostać właśnie zwykłym człowiekiem.
Osobiście najbardziej lubię i cenię właśnie tych zwykłych ludzi, tych nie przesiąkniętych polityką, wiernych prawdziwej (ponad narodowej) tradycji i prawdziwym wartościom. Ludzi często prostych, niewykształconych, skromnych, ale uśmiechniętych i szczęśliwych, bo skupiających swą uwagę na docenianiu tego co mają. Cenią oni swoją swobodę i własny światopogląd i nie mają aspiracji sprzedawać swojego pomysłu na życie innym bo mają coś czego brakuje tłumowi - mają POKORĘ.
Pokory brakuje tym którzy krzyczą "Polska dla Polakow", "Polka Katolicka - a nie laicka", "Obcym precz", czy też "Będziem w mordę lać.... (tu można sobie wstawić wedle uznania)".

      Antysystemowcy, hejterzy, obrońcy tradycji, ultrakonserwatyści itp to określenia brzmiące tak groteskowo, że czasem można ukryć pod nimi prawdziwe oblicze - a to oblicze jest obrzydliwe bo jeśli je obierzemy z tych określeń, to zobaczymy zabobon, nienawiść, wojnę domową. Do tego dąży ten tłum, a przez niego Ci którzy nim sterują. A ja powiem to jeszcze raz, że "prawda jest w mniejszości", tylko fajnie by było by ta mniejszość nie przestała tej prawdy głosić bo inaczej będziemy niedługo w bladej...

sobota, 14 listopada 2015

Bo nienawiść jest silnym narkotykiem...

Było mi bardzo przykro i poczułem wielki smutek, kiedy przeczytałem dziś rano wiadomości na temat zamachów w Paryżu. Przykro to złe słowo, kolejne doniesienia mnie przeraziły. Wystraszyłem się nie tylko tragedii do której już doszło, ale tego co z nią zrobią ludzie, którzy nie mają skrupułów i bazują na najgorszych instynktach. Patrząc na bieżącą sytuację w naszym kraju, jak również w wielu innych krajach Europy, trudno nie zauważyć że nastroje ksenofobiczne, klaustrofobiczne i fundamentalizm odradzają się w zastraszającym tempie.
Trudno wypowiadać się w tych tematach, bo istnieje duże prawdopodobieństwo, że zostanę tym właśnie szaleństwem potraktowany. Nienawiść jest potężnym narkotykiem, trudno go odstawić, kiedy już człowiek się jej nauczy. Skąd o tym wiem? Pewnie stąd, że sam kilka razy w życiu po nią sięgałem, szczególnie zaś w okresie młodości, kiedy mój światopogląd kształtował się w oparciu o szczątkowe i wybiórcze informacje o świecie, gdzieś podsłyszane, wygrzebane z internetu, obite o uszy fragmenty wiadomości z radia i TV. Do dziś wstydzę się czasem jakie bzdury głosiłem i w co zdarzało mi się wierzyć. Mówi się, że młodość ma swoje prawa i zgadzam się z tym, bo tożsamość człowieka budzi się w buncie, czasem ostrej kontestacji otaczającej rzeczywistości. Jeśli więc młody człowiek jest gwałtowny, czasem wręcz radykalny w swoich poglądach to potrafię starać się to zrozumieć i w pewien sposób dać mu czas na wyklarowanie się jego wizji świata. Jeśli to samo robi osoba dorosła - która miota się w półprawdach, skrajnościach i swoją wiedzę o świecie buduje na bazie internetowych memów i bzdur rzucanych przez nieodpowiedzialnych czasem polityków, przedstawicieli mediów, kościoła itp. - wtedy moja pobłażliwość się kończy, bo cholera jasna dorosłość wiąże się z odpowiedzialnością i stabilnością poglądów. Nie można zachowywać się jak nieodpowiedzialny dzieciak i rzucać wkoło stereotypów, uogólnień, rozpowszechniać mitów, bo słowa naprawdę mają moc. Potrafią rozbudzić miłość, zbudować piękną relację opartą na tolerancji i bliskości, budują zgodę i współpracę, ale są też w stanie uruchomić spiralę gniewu i przemocy.
Bardzo mi przykro, kiedy cierpią ludzie, żal mi ludzi którzy padli ofiarą fundamentalistów i analfabetów, którzy nie zadali sobie trudu zrozumienia swojej religii i używają jej do usprawiedliwienia przemocy. Żal mi jednak również, a nawet powiem więcej, jestem wściekły na tych ludzi, którzy wykorzystają tą sytuację do wyładowania swojej frustracji i będą prowokować kolejne tragedię nakręcając to koło przemocy, zachęcając do odreagowania na ludziach wyznających inną niż oni sami religię, światopogląd, estetykę.
Nie ma na to mojej zgody i chociaż realnie pewnie nie jestem w stanie wpłynąć na tą sytuację, to mogłem popełnić ten tekst i może sprawić że ktoś czytając go pozwoli sobie na odrobinę refleksji zanim coś powie, uczyni, zanim puści swoją frustrację w ruch.
Tym co czyni nas ludźmi jest przede wszystkim nasz rozum, który jednak potrzebuje stymulacji. Brak kontaktu z książką, filmem, prasą, otwartym zdrowym dialogiem i zamykanie się przed innymi kulturami prowadzi do tego, że rozum wypierany jest przez głupotę, bo tylko analfabeta albo naprawdę zły człowiek, wykorzysta ideę z założenia niosąca przekaz miłości do szerzenia nienawiści. Mówiąc w tym miejscu o idei mam na myśli islam, chrześcijaństwo, hinduizm, czy jakakolwiek inną religię, które powstały po to żeby nieść oparcie, a każda z nich toczona jest obecnie przez fundamentalizm.
Powtarzam jeszcze raz - to nie wina religii, lecz konkretnych ludzi - tych złych i tych głupich, którzy nie rozumieją jej przekazu. Ja jednak mam się za człowieka inteligentnego i dlatego szczerze boję się konsekwencji działań złych i głupich ludzi, których jest jednak sporo, co widać po odrodzeniu ideologii nienawiści i izolacji.
Podkreślam, że napisałem to wszystko nie po to żeby udowadniać swoją rację czy kogoś przekonywać do moich poglądów więc proszę by mnie nie uświadamiać, ani nie przekonywać do swoich racji, jeśli ktoś będzie miał taką potrzebę. Celem moim jest zachęcenie do refleksji nad źródłem rodzącej się wokół fali przemocy i odpowiedzialności niektórych ludzi za jej narastanie. Pozdrawiam każdego, kto zadał sobie trud przeczytania tych moich wypocin, jak również tych co nie dali rady przez to przebrnąć. Poglądy możemy mieć różne, ale szanujmy się nawzajem.
posted from Bloggeroid