sobota, 30 września 2017

24 na dobę - Janusz Mika




Nie dane by mi było pewnie przeczytać tych opowiadań gdyby nie pewna sympatyczna osoba, która podarowała mi tom autorstwa Janusza Miki. Szczerze mówiąc, nie słyszałem do tej pory o tym autorze, a że do Joanny Stovrag (bo ona umożliwiła mi zapoznanie się z "24 na dobę") żywię ogromną sympatię to jakoś tak z góry założyłem sobie, iż nie zaszkodzi przecież dać tej książce szansy zwłaszcza, że lubię krótkie formy. Z Joanną zresztą było podobnie jeśli chodzi o lekturę "Chwili na miłość". Żyjemy niestety w takim świecie, że reklama jest w stanie sprzedać wszystko, nawet największy gniot, a okładka i gadżety związane z nową pozycją czynią z niej bestseller. Tym samym nie pozostaje na rynku zbyt dużo przestrzeni dla książek dobrych, które muszą obronić się same, no ale od czego jest poczta pantoflowa. 

Jest w opowiadaniach Janusza Miki przede wszystkim chyba niedopowiedzenie. Taka jakaś przestrzeń, która pozostaje kiedy wybrzmi już ostatnie zdanie, chociaż ono samo paradoksalnie czasem potrafi być tak dosadne jak tylko się da. Mimo to czytelnik, a w każdym razie ten tutaj niżej podpisany, pozostaje właśnie z taką jakąś czarną dziurą, którą może wypełnić tylko jego wyobraźnia. Wszystkie 24 utwory, które złożyły się na ten zbiór stanowią mieszankę stylów i tak naprawdę będzie tu miejsce na bardzo szeroki wachlarz gatunkowy, a struny jakie Janusz Mika poruszy w nas za pomocą swych opowiadań stworzą całą gamę począwszy od tych sentymentalnych, a na nutach grozy kończąc. Wraz z jego bohaterami wybierzemy się w podróż nie tylko po krakowskich zakamarkach, ale przede wszystkim poznamy najskrytsze ścieżki ludzkiej duszy ze schowanymi na jej dnie sekretami.

Ludzie u Janusza Miki ukazują się nam tylko na moment, a mimo to przy użyciu kilku zdań są w stanie wzbudzić w nas masę emocji i raz poraz budzą w nas odrazę, współczucie, czy też zwykłą litość, czasem nawet przerażenie. Potrafią nas zaskoczyć, wzbudzić refleksję nad kruchością i przypadkowością naszego ludzkiego losu, ale przede wszystkim chyba uczą nas, że stereotypowe postrzeganie może sprowadzić na manowce bardziej niż byśmy się tego spodziewali. W opowiadaniach tu zawartych może okazać się zwykłym bandziorem, a belfer nad którym się litujemy, gdyż nie potrafi się obronić przed złośliwością że strony swych uczniów okazuje się chować trupa w szafie ( no nie dosłownie oczywiście :D) Ironia, czasem sarkazm to nieodłączni towarzysze bohaterów Janusza Miki, a to co mocno wybrzmiewa na koniec lektury to potrzeba zdystansowania się do siebie i świata, a co za tym idzie chęć puszczenia wodzy wyobraźni tak jak czyni to autor "24 na dobę"

Polecam serdecznie tę książkę każdemu niezależnie od waszych preferencji gatunkowych i nie radzę się jakoś szczególnie nastawiać na to co tu znajdziecie bo myślę, że będzie to zupełnie coś innego niż się spodziewacie. Mi osobiście bardzo się podobało i cieszę się, że dobra literatura potrafi przetrwać i dotrzeć do czytelnika nawet na przekór prawom rynku, bo jak się okazuje "podaj dalej" jest w stanie konkurować z wielkim marketingiem

piątek, 22 września 2017

Folwark zwierzęcy - George Orwell






Są takie lektury, które dla ich zrozumienia i odpowiedniej interpretacji potrzebują by czytelnik dojrzał i dlatego po ponownej przygodzie z "Folwarkiem zwierzęcym" Orwella mogę w końcu stwierdzić, że w pełni doceniam fenomen i dociera do mnie przekaz tego wybitnego dzieła. Myślę sobie przy tej okazji, iż warto tak już na dojrzale, po latach wrócić do tych lektur szkolnych, które zniechęcały mnie przede wszystkim tym, że "trzeba" je było czytać, ale też i pewnie dlatego iż nie byłem na nie jeszcze wtedy gotów.

"Folwark zwierzęcy" to przede wszystkim doskonała satyra na rosyjską rewolucję, ale jej przesłanie nie kończy się na tym aspekcie. Jest to krytyczne spojrzenie na wszelkiego rodzaju rewolucje, które zdaniem Orwella skazane są po jakimś czasie na ideologiczną porażkę z uwagi na postępujące zepsucie swych przywódców, którzy po dojściu do władzy zapominają o ideałach, a do głosu zaczynają dochodzić egoistyczne przesłanki o partykularne interesy. Dzieje się tak z uwagi na bierną postawę mas, których zadaniem powinno być według Orwella dążenie do wymiany liderów po zrealizowaniu przez nich zadania jakim jest dokonanie przewrotu. Warunki towarzyszące walce i zadania, które stają przed rządzącymi w okresie pokoju to dwie różne sprawy i choćby dlatego stery powinny być przejęte przez masy wystarczająco szybko, bo w przeciwnym razie cele przewrotu zostaną zatracone.

Uniwersalny wydźwięk książki Orwella jest tym bardziej zasługujący na uwagę, iż był on od zawsze zwolennikiem lewicy. Przedstawiony zatem przez niego obraz zdegenerowanych elit i wyzysku mas w imię pięknych haseł zyskuje więc jeśli chodzi o obiektywny obraz. Jego rozgoryczenie postawą Wielkiej Brytanii wobec sojusznika w postaci Związku Radzieckiego jest tym większe iż wiązało się to z cenzurą w ramach publicznej dyskusji, co bezpośrednio spotkało zresztą samego Orwella. Świadczą o tym jego refleksje zawarte w przedmowie, która zresztą pomaga w lepszej interpretacji dzieła. Autor nie zostawia bowiem wątpliwości co do swych zamiarów przy pisaniu "Folwarku..." i co do przyczyn, które utrudniały temu dziełu ujrzenie światła dziennego.

Manipulacje że strony władzy, dbanie o zachowanie przywilejów i tworzenie alternatywnej rzeczywistości, w którą uwierzyła duża część mas są w "Folwarku zwierzęcym" chyba jeszcze bardziej widoczne i budzą ( przynajmniej u mnie) jeszcze większy gniew niż miało to miejsce w "Roku 1984". W moim odczuciu, choć forma w jakiej przemawia do nas Orwell w obu przypadkach jest zgoła inna to alternatywna rzeczywistość przedstawiona przy pomocy dystopii jest równie przerażająca co ta opisana przy użyciu satyry. Inteligencja i humor że strony mistrza dorównują trafności jego spostrzeżeń co do mechanizmów systemów totalitarnych, a na dodatkową odwagę zasługuje również odwaga w mówieniu rzeczy niewygodnych i niepopularnych w tamtym okresie.

"Folwark zwierzęcy" jak już wspomniałem wcześniej jest dziełem uniwersalnym, a mimo że autor wprost wskazuje na konkretne wydarzenia, które stały się celem tejże satyry, to trudno nie doszukać się tu również analogii do sytuacji w naszym kraju, gdzie z łatwością można odnaleźć znajome nuty. Smutne to zwłaszcza kiedy weźmiemy pod uwagę bierność mas, które niczym owce u Orwella bezmyślnie powtarzają tą samą modłę i bezkrytycznie ufają tym, którzy żerują na irracjonalnym strachu przed zagrożeniem którego tak naprawdę nie ma. Tak samo też jak folwarczne świnie manipulują faktami, tak i też stawiane nam są przed oczami zakłamane "paski informacyjne" i rozmaite sondaże piorące co słabsze umysły. Tym bardziej warto czytać Orwella. Z tym że czytać należy go ze zrozumieniem, a ja już ostrzę sobie apetyt na kolejne jego książki. 

sobota, 16 września 2017

Chłopiec z Aleppo, który namalował wojnę - Sumia Sukkar




Jakoś tak po cichu, bez echa przemknęła ta książka na naszym rynku wydawniczym. Swego czasu rzuciła mi się w oczy okładka, ale zwyczajnie nie wczułem się w klimat i nie zwróciłem wtedy większej  uwagi na tę pozycję. Szczerze mówiąc, pomimo tego iż ostatecznie bardzo przypadła mi do gustu ta historia to wciąż nie jestem przekonany do projektu okładki, która moim zdaniem bardziej zniechęca niż intryguje.

"Chłopiec z Aleppo, który namalował wojnę" to debiut, ale ten z rodzaju gdzie czytelnik ( tudzież ja) rozdziawia japę i wydaje okrzyk "Wow!". Jest to powieść bardzo emocjonalna, poruszająca ważny temat i myślę, że powinni go wziąć pod uwagę przede wszystkim Ci, którym tak łatwo przychodzi ocena uchodźców i ich motywacji przy próbie osiedlenia się w Europie. Piekło wojny w Syrii zostało w książce Sukkar oddane w sposób bardzo sugestywny, a specyficzny punkt widzenia narratora, którym jest autentyczny chłopiec jeszcze dodaje grozy całej historii. 14-letni Adam wprowadza nas w wydarzenia, które położyły piętno na jego kraju poczynając od pierwszych sygnałów wzbudzających niepokój, a na ucieczce w ochronie resztek godności i przede wszystkim życia kończąc. Wraz z nim poznajemy jego rodzinę, której wszyscy członkowie bez wyjątku, czy to kobiety czy mężczyźni przejdą prawdziwą gehennę zanim zaczną salwować się ucieczką. 

Dla dorastającego chłopca wydawać by się mogło, że nic bardziej nie jest w stanie zaburzyć jego świata niż śmierć kogoś kto najlepiej go rozumiał, to jest jego matki. Tym bardziej jeżeli ma on duże trudności w zyskaniu tegoż zrozumienia i akceptacji że strony rówieśników, co z kolei wynika z jego trudności poznawczych. Wprawdzie siostra Adama stara się wypełnić pustkę po śmierci matki i opiekuje się nim jak tylko potrafi, ale trudno jest zapewnić poczucie bezpieczeństwa w przypadku takiej właśnie traumy. Jakby tego było mało wybucha powstanie. Jak to zwykle bywa przy wszelkiego rodzaju przewrotach, na początku jest bardzo romantycznie o powietrze przepełnia nadzieja i atmosfera uniesienia. Szybko jednak ustępują one krwawemu terrorowi reżimu, który próbuje ten przewrót zdławić, a najbardziej poszkodowanymi będą niestety cywile.

Jak odnaleźć się w sytuacji kiedy nie ma co jeść? Jak odróżnić przyjaciół od wrogów? Jak poradzić sobie z kolejnymi stratami i jak pojąć to co tak naprawdę z założenia jest niepojęte? Z takimi dylematami przyszło się zmierzyć bohaterowi książki "Chłopiec z Aleppo, który namalował wojnę". Sumia Sukkar pozwala nam wczuć się w sytuację dziecka, które wraz ze swoimi bliskimi przeżywa gehennę. Ktoś może powie, że takich książek jest wiele, ale chyba jednak ciągle za mało jeśli obserwować reakcje choćby w naszym kraju na ewentualność udzielenia schronienia imigrantom między innymi z terenów objętych wojną. Wojna dotyka każdego bez wyjątku, dzieci, kobiety i mężczyzn. Wobec jej okrucieństwa nikt nie pozostaje bezpieczny stąd też dziwić może wybiórczość w kwestii komu należy się a komu nie należy pomoc i schronienie. Taką właśnie prawdę wyniosłem ja z książki którą popełniła Sumia Sukkar, a zrobiła to w taki sposób jakby sama była naocznym świadkiem przedstawionych tu wydarzeń. Może tak jak jej główny bohater malował wojnę, tak i ona swoją powieścią namaluje empatię w sercach tych najbardziej zatwardziałych. 

niedziela, 10 września 2017

Pogorzelisko ( 2010) - Denis Villeneuve



"Pogorzelisko" jest jednym z najważniejszych filmów jakie widziałem w swoim życiu i nie przesadzam ani trochę pisząc te słowa. Długo dałem mu czekać zważywszy, że już ładne parę lat temu polecał mi ten film znajomy zaznaczając, iż trzeba go po prostu zobaczyć. No cóż, wtedy zareagowałem podobnie jak pewnie większość czytających początek tej opinii, to znaczy że sporym sceptycyzmem. Pozostaje mi mieć nadzieję, że się go jednak wyzbędziecie.

Bliźnięta Simon i Jeanne w momencie śmierci swojej matki zostaną poddani największej próbie w swoim życiu. Podczas czytania testamentu dowiadują się nie tylko o tym, iż ich ojciec żyje ale też, że mają brata o którego istnieniu dotąd nie wiedzieli. Matka zostawiła przed nimi pewną misję do wykonania. Otóż mają dostarczyć swemu ojcu i bratu zapieczętowane listy, a wtedy dopiero mogą dokończyć płytę na jej nagrobku. Dopóki obietnica, której jej nie udało się spełnić osobiście nie zostanie spełniona dopóty ona spoczywać będzie w nienazwanym grobie. Jaką historię swego pochodzenia odkryją bliźnięta? Jak wpłynie ona na ich dalsze życie i z jakimi traumami przyjdzie im sobie poradzić? O tym dowiemy się krok po kroku składając do kupy poszczególne elementy układanki, które na początku rodzą kolejne pytania zamiast dawać oczekiwane odpowiedzi.

Nie chciałabym zbytnio zdradzać więcej odnośnie samej treści "Pogorzeliska", gdyż sam na szczęście uniknąłem spojlerów czytając fragmenty recenzji tego filmu w sieci i dzięki temu zrobił on maksymalne wrażenie jakie chyba mógł zrobić na widzu, który pozwoli sobie na przeżywaniu obrazu Denisa Villeneuve w skupieniu. Nie będę też z wiadomych względów rozpisywał się nad kunsztem reżysera i innych jego walorach technicznych, bo filmoznawcą czy krytykiem nawet domorosłym nie jestem. To co skłoniło mnie do napisania tej opinii, to przesłanie tego filmu, które mimo iż historia dotyczy wojny domowej w Libanie i tamtejszej specyfiki społecznej jest jak najbardziej przesłaniem uniwersalnym i co najważniejsze bardzo istotnym z punktu widzenia obecnych wydarzeń i zachodzących procesów społecznych, które są co najmniej niepokojące. Obraz Villeneuve porusza bowiem kwestie związane z winą, odkupieniem, nienawiścią i przebaczeniem. Mówi o fundamentalnych wartościach człowieka, które zatracają się w momencie nastania nurtów nacjonalistycznych i fundamentalistycznym podejściu do wiary. Opowiada o znaczeniu pochodzenia i roli traumy z przeszłości na podejmowane przez nas w późniejszym życiu decyzje, które to traumy zniekształcają często nasze wybory, a nawet je odczłowieczają.

Żyjemy w czasach kiedy postawy nacjonalistyczne nie tylko zaczynają być obdarzane przez rządzące "elity" ( mam trudność z tym terminem w odniesieniu do osób które znalazły się w obozie wpływów na losy nie tylko naszego kraju, ale i większości Europy i Świata stąd też cudzysłów) poparciem, ale wręcz są promowane jako jeden z elementów kontroli nad wpędzanym w paranoję i schizofrenię społeczeństwem. W czasach kiedy pojęcie fundamentalizmu jest błędnie odnoszone wyłącznie do islamu podczas gdy tendencje fundamentalistyczne są obecne w większości wyznań o religii. Do tego dochodzą coraz bardziej widoczne tendencje do podkreślania różnic, zawłaszczania symboli, rozdrapywania ran i jątrzenia. Szczególnie dziś więc wydaje się na nowo aktualne to o czym mówi historia ukazana przez Villeneuve. Jest to swego rodzaju psychodrama, a przy tym również okazja do przyjrzenia się wciąż powtarzającym się konsekwencjom tego wszystkiego o czym przed chwilą pisałem, a te są przerażające. Emocji jest taki ogrom, że po zakończeniu seansu z mych ust automatycznie poniosło się "Ja pierdole..." Gniew, bezsilność, smutek, żal to tylko niektóre z tych emocji które przychodzą mi teraz do głowy, a wszystko to włącznie z przygnębiającą refleksją - "Dlaczego ludzie nie chcą się uczyć na błędach poprzednich pokoleń i narodów tylko wciąż na siłę chcą je powtarzać na własnych skórach, kiedy to najczęściej cierpią przecież Ci najsłabsi". Taka już chyba jednak ta nasza natura.

"Pogorzelisko" to film który nie tylko powinien być polecany i rozpowszechniany wśród znajomych i przyjaciół, ale filmy tego typu powinny wchodzić do kanonu wychowania na tej samej zasadzie jak choćby  wizyta w Obozach Zagłady - ku przestrodze i pamięci. Tyle, że pamiętać należy by przy okazji  mówić, mądrze interpretować, pomagać zrozumieć, bo zmiany w sposobie widzenia świata wśród ogłupianych propagandą ludzi zaszły już za daleko i pewna perspektywa wydaje się dla niektórych zbyt abstrakcyjna. Świadczyć o tym może choćby to co udało mi się przeczytać w niektórych opiniach o tym filmie, gdzie znalazły się i takie które mówią o braku odczuwanych emocji i nudzie - O zgrozo!


piątek, 8 września 2017

Pokolenie Ja - Michael Nast



Bardzo lubię od czasu do czasu poczytać o relacji, o różnych aspektach ją wzmacniających oraz tych, które ją osłabiają, a czasem wręcz zaburzają. Michael Nast napisał książkę o tytule mocnym i prowokującym, która dotyczy pokolenia "niezdolnego do relacji". Czy rzeczywiście jest aż tak źle? Myślę, że każdy kto przeczyta ten zbiór esejów Nasta i pozwoli sobie na odrobinę refleksji i krytycyzmu odnajdzie tu momentami siebie, innym  razem swych bliskich bądź też znajomych.

"Pokolenie Ja" to pokolenie dzisiejszych 30-40 latków, które przez autora nie zostało zdiagnozowane zbyt pozytywnie. Warto jednak moim zdaniem wyzbyć się reakcji obronnych w rodzaju wyparcia ( co wedle Nasta jest jednym z podstawowych mechanizmów stosowanych przez to pokolenie by uniknąć konfrontacji z pustką duchową ) i przeanalizować to co znajduje się w tych esejach, bo diagnoza jest jak najbardziej trafna. Rozwój internetu, mediów społecznościowych, telefonia komórkowa i tworzenie sztucznych potrzeb z jednej strony usprawniły komunikację, a z drugiej znów paradoksalnie przeniosły ją z wymiaru realnego w wirtualny. Regułą stało się stawianie życia osobistego na jednym z ostatnim miejsc jeśli chodzi o listę priorytetów. Znacznie wyżej stoi rozwój zawodowy, samodoskonalenie się, eksploracja świata i wszelkiego rodzaju zainteresowania własne. Bardzo często ludzie funkcjonują na takim poziomie intensywnością jeśli chodzi o o te sfery, że na prawdziwą, bliską relację z drugą osobą zwyczajnie nie ma czasu ani wystarczającej przestrzeni. 

Inną istotną kwestią wedle Nasta jest wieczna pogoń za ideałem i niska tolerancja na wady i niedoskonałości u drugiej osoby. Społeczeństwo tworzy niedoścignione tak naprawdę wzorce zachowań i postaw w ramach relacji z drugim człowiekiem, co z kolei wiąże się z rosnącą frustracją wynikającą z pościgu za niemożliwym. Reprezentanci "pokolenia Ja" żonglują partnerami, z ogromną łatwością wchodzą i wychodzą z kolejnych relacji, z tym że bardzo rzadko mamy do czynienia z relacjami głębokimi. Szacunek do drugiego człowieka, wierność i empatia to towary deficytowe. Ludzie zamienili się w kolekcjonerów i o ile kolekcjonowanie kolejnych "lajków" może być traktowane z przymrużeniem oka, to już zaliczanie rozlicznych  partnerów seksualnych wystawia obrzydliwą laurkę dla naszych czasów. Wprost proporcjonalnie do rozwoju serwisów społecznościowych typu Facebook czy Tinder wzrasta liczba ludzkich awatarów nastawionych nie na bycie sobą lecz na nieustanną kreację. Wystudiowane pozy, sztucznie modelowany wizerunek stał się czymś zupełnie normalnym q wszystko to przyczynia się do sztuczności i pozorowanych relacji na gruncie interpersonalnym.

Wraz z tymi wszystkimi, opisanymi wyżej negatywnymi zjawiskami i wszechobecnym egocentryzmem wzrasta zastraszająco liczba osób z zaburzeniami osobowości. Najczęściej spotykane z nim to osobowości typu borderline, czyli tzw. osobowość pogranicza. Można sobie wyobrazić prawdopodobny rozwój wypadków na przestrzeni następnych lat i nie są to w żadnym wypadku optymistyczne prognozy. Czy jest w takim razie jakakolwiek szansa na opamiętanie? Ciężko będzie o zatrzymanie obecnej tendencji do której zmierza ludzkość gdyż rozwój technologiczny, mnogość sztucznie wygenerowanych potrzeb oraz tempo z jakim toczy się nasze życie nie dają nam zbyt wielu szans na autorefleksję. Tym bardziej polecam lekturę książki "Pokolenie Ja", bo podobnie jak opisywane przeze mnie swego czasu na blogu książki z serii "Wystarczająco dobrze" jest to doskonała okazja dla autodiagnozy. 

sobota, 2 września 2017

Świat sam w sobie jest piękny, ale ludzie notorycznie to piękno rujnują


Kiedy jesteśmy na miejscu we własnym domu to często nasza perspektywa jest spaczona poprzez przyzwyczajenie i rutynę, ale jeśli tylko ruszymy się gdzieś dalej i pozostawimy umysły otwarte to trudno nie skonfrontować się ze smutną prawdą, że ludzie ludziom potrafią zagotować tragiczny los. W imię czego? Wygody? Kaprysu? Nie da się chyba odpowiedzieć jednoznacznie na to pytanie. 

Można się wściekać na rządy Pis-u i można psioczyć  a tych którzy popierają Kukiz15 czy też idealistycznie wierzą w sukces troszkę chyba jednak utopijnego Razem, ale koniec końców należy się zastanowić nad fenomenem który kieruje wyborami wyborców. Podczas gdy dwa pierwsze ugrupowania uprawiają populizm żerując na frustracji ludzi wykluczonych, tak ostatnie z ugrupowań jest według mnie taką trochę niemrawą awangardą tych z nas którzy nie są w stanie akceptować układu gdzie symboliczny 1% rości sobie prawo do większości płodów naszej planety i wytworów ludzkiej inicjatywy i pracy. 


Pomimo, że okoliczności w jakich naszły mnie opisywane tutaj refleksje nie powinny sprzyjać smutkowi, to coraz częściej zdarza mi się że na spontanicznej radości, satysfakcji z poznawania świata u boku ukochanej osoby powstaje rysa, która nie daje spokoju. Tak też jest i teraz kiedy leżąc na albańskiej plaży u boku najseksownjejszej kobiety na ziemi, wsłuchując się w szum fal i ciesząc gorącym słońcem na czystym niebie, jednocześnie nie mogę pozbyć się z głowy obrazów, które rodzą we mnie gniew. Bezdomne dzieci, które proszą o resztki że stołów nienażartych turystów, koty obdarzane pogardliwym spojrzeniem podczas gdy ucieszyły by je resztki z obfitego talerza. Tak samo do kosza trafią stosy niedojedzonego mięsa ze świątecznego stołu zamiast uratować życie noworodka z promenady w Golem, gdzie jego matka staje się dla turystów niewidoczna. Wkurwiam się na to raz poraz, lecz czuję też bezsilność bo wiem że dla wielu większym problemem jest kwestia używania wulgaryzmów niż ta cholerna nierówność. 


Albania przypomina Polskę z przed lat kilkunastu, a obawiam się że widoki rodem z późnego PRL-u, a następnie wczesnego okresu transformacji. Skrajności są tu widoczne już kilkaset metrów od hotelu. Te są coraz piękniejsze, nowsze, zyskują kolejne gwiazdki, a zatrudnieni tu pracownicy są nastawieni na zapewnianie kolejnych kaprysów swoich gości. Piękne baseny, plaże, leżaki stylizowane na egzotykę, najwymyślniejsze jedzenie jakie nam się zamarzy. Kiedy jednak ruszymy się z hotelu w innym kierunku niż na plażę wtedy oczom naszym ukaże się ubóstwo i swego rodzaju rezygnacja u miejscowej ludności, która w zastraszającej większości żyje poniżej przyzwoitego standardu. Śmieci walają się gdzie popadnie, wałęsają się bezpańskie psy i koty, a ludzie rozkładają gdzie popadnie grajdołki z czym popadnie z nadzieją na kilkadziesiąt leków. Wracając z takiego rekonesansu jedni będą zniesmaczeni bo oni chcieli zwiedzać piękne miejsca, a zobaczyli "prawdziwą Albanię" zamiast tej z folderu, inni będą obojętni, bo przecież to efekt komuny itd. itp., a jeszcze inni się zasmucą i będą współczuć. Znajdą się także i ci którzy będą chcieli coś zrobić, zmienić w swoim życiu, realnie komuś pomóc. Przecież naprawdę niewiele trzeba żeby komuś poprawić choć jeden dzień z życia. Zamiast loda, piwa, pizzy można te kilkadziesiąt leków przeznaczyć na jałmużnę, napiwek, może coś kupić dla zasady wspierając pomysłowość i kreatywność, bo tej tutaj nie brakuje. Można też podążyć wzorem bogatego właściciela hotelu wyzbyć się empatii i wyzyskiwać, żerować na tych najsłabszych. Można kaprysić, poniżać tych ludzi bo "jak to zabrakło sera przecież zapłacone??!!!" Tak naprawdę nasze drobne wybory i decyzje mogą wiele zmienić. 


Albania nie jest jakimś wielkim wyjątkiem na międzynarodowej arenie dzisiejszych czasów. Polaryzacja jest coraz bardziej wyraźna, a większość ludzi zapomina o tym czym jest empatia. Myślę jednak ze czasem do zmiany potrzeba naprawdę niewiele, poczynając od tego by oprócz rozglądania się wokół pokusić się o odrobinę autorefleksji i współodczuwania. Dzięki tym cechom nigdy nie zapomnimy, że nie są ważne tylko i wyłącznie nasze potrzeby i oczekiwania, a egocentryzm nie jest zaletą obojętnie co nam wpajano w ostatnich latach. Nie jest prawdą, że nie mamy wpływu na biedę i niedole innych ludzi, na wady systemu w którym przyszło mam żyć. Jesteśmy współodpowiedzialni za te wszystkie aberracje i wynaturzenia. Może zacznijmy od tego, że odkrywając świat nie nastawiajmy się na konsumpcję, kolekcjonowanie kolejnych atrakcji na liście, ale spróbujmy też przyjrzeć się głębiej kulturze, ludziom których tam spotkamy i problemom z którymi przyszło im żyć. Zamiast oceniać ich i klasyfikować...no właśnie sami zdecydujecie.