sobota, 30 stycznia 2016

"Nie wierzę w życie pozaradiowe" - Marek Niedźwiecki








"Spędziliśmy słodko-gorzki wieczór. Słodki, bo spotkaliśmy się po latach i wspominaliśmy najpiękniejsze chwile młodości. Gorzki, bo zdaliśmy sobie sprawę,że łączy nas już tylko sentyment"



Z książkami Marka Niedźwieckiego mam trochę podobnie jak swego czasu z twórczością Moniki Jaruzelskiej. Z jednej strony mam wrażenie, że są one do siebie bardzo podobne, a pewne treści wręcz się powtarzają, ale z drugiej strony za każdym razem czytam z ogromną przyjemnością i dużym sentymentem. Marek Niedźwiecki nie jest bowiem dla mnie prezenterem radiowym, ale kimś na zasadzie człowiek- instytucja. 

Po dziś dzień jestem w stanie sobie przypomnieć te momenty spędzone przed starym magnetofonem i palcem tkwiącym na przycisku "rec" niczym na spuście pistoletu, kiedy Marek Niedźwiecki zapowiadał wyczekiwany przeze mnie utwór, który miał trafić na kolejną, kilkudziesiętną już składankę. Teraz nie ma już takiej konieczności, bo kolejne zestawienia są dostępne w internecie, sklepie, platformie spotify itd, ale tym samym zatraca się też magia tamtych czasów. To bowiem co znajdziemy przede wszystkim w tej książce, to dziesiątki rozmaitych zestawień i notowań, które łączy coś bardzo ważnego, coś nie do zastąpienia, a mianowicie - czynnik osobisty. Dużo można się dowiedzieć z tych rankingów i zestawień na temat tego jakimi jesteśmy ludźmi, jaką mamy wrażliwość, co nas kręci, co nas podnieca :) Z tego też względu dla mnie osobiście te rankingi były podstawowym smaczkiem książki Niedźwieckiego - uwielbiam rankingi i uwielbiam też osoby, które chorują na tego samego bakcyla :)

Za każdym razem kiedy sięgam po Marka Niedźwieckiego, to wracam do Listy Przebojów Trójki i bardzo cieszy mnie fakt, iż słuchając jej odnoszę wrażenie, że pewne rzeczy nigdy się nie zmienią. Wczoraj też włączyłem sobie Listę i słuchając Piotra Barona znów należałem do wielkiej trójkowej rodziny po drugiej stronie odbiorników i to właśnie ta świadomość, że gdzieś tam w jakimś innym domu, kilkaset kilometrów dalej ktoś w tym momencie też słucha tych samych utworów sprawia, że można znów poczuć prawdziwą magię. 

Trochę mi głupio było, że przeczytałem kolejną już zresztą książkę o człowieku, o jego emocjach, życiu, pasjach, a koniec końców kiedy próbuję sporządzić opinię na jej temat to piszę o Trójce, o Liście Przebojów, ale kiedy pomyślę o tej książce poraz kolejny to nachodzi mnie refleksja, że to jednak całkiem normalna sprawa, gdyż Marek Niedźwiecki całe swoje życie podporządkował właśnie pracy radiowej Trójce i mimo, ze miał z nią chwilową przerwę, to mimo wszystko zawsze tam był sercem. Prawdziwy pasjonat, który mimo, ze sam mówi o sobie, że wybrał samotność, czy też samotność wybrała jego, to tak naprawdę nie wybrał samotności  tylko muzykę i radiosłuchaczy i chwała mu za to !

środa, 27 stycznia 2016

Regulamin tłoczni win - John Irving



"Próżno powtarzać że człowiek powinien się zadowolić spokojem: człowiek potrzebuje czynu; gdy go nie znajduje -sam staje się jego autorem" - John Irving






Urzekła mnie ta książka i to urzekła bez reszty. Towarzyszyła mi przez ponad tydzień, a to dlatego, że nie jest to powieść, którą można sobie czytać w przelocie, bez przemyśleń. Nie można jej traktować  byle jak. Należy się jej uwaga i skupienie, a w zamian otrzymamy piękną historię, która pewnie zostanie ( przynajmniej w moim przypadku ) na długo w naszej głowie.

Słyszałem pochlebne opinie o Johnie Irvingu, jako o gawędziarzu, który snuje swą opowieść w taki sposób, że trudno przejść obok niej obojętnie, a jako że sam mam się za gawędziarzem więc uznałem, że trzeba w końcu dać temu autorowi szansę. Napewno nie będę tej decyzji żałował i cieszę się , że zacząłem tą znajomość właśnie od "Regulaminu tłoczni win".

Pewnie niektórzy spotkali się z opowiedzianą tu historią wcześniej tak jak ja , oglądając adaptację filmową autorstwa Lasse Hallstroma pod mylącym tytułem ( naprawdę nigdy nie zrozumiem tej maniery niektórych polskich dystrybutorów z wypaczaniem tytułów ) " Wbrew regułom" z 1999 roku. Film bardzo mi się podobał i po lekturze książki mogę teraz z całą odpowiedzialnością stwierdzić, że adaptacja była bardzo udana. Nie mniej, czy ktoś ją widział czy nie widział to polecam książkę z całego serca.






"Regulamin tłoczni win" to opowieść ponadczasowa. John Irving opowiada historię Homera Wellsa - sieroty, który pragnie zostać "bohaterem w swoim życiu", bezimiennego chłopca z przypadkowym imieniem i nazwiskiem, który szuka swojego miejsca na świecie i którego pragnienie posiadania rodziny rzuca w świat niejasnych dla niego reguł, które rządzą miłością, przyjaźnią i ogólnie rzecz biorąc życiem. Dokonuje on swego czasu trudnej decyzji o opuszczeniu sierocińca, a tym samym swego mentora Wilbura Larcha, celem podjęcia inicjacji i wkroczenia w dorosłość. Zmęczony czekaniem  na swoją rodzinę, która go adoptuje ( a kolejne adopcje kończą się fiaskiem ) postanawia sam poszukać własnego miejsca na ziemi.

John Irving opowiada historię Homera i ludzi stających na jego drodze w sposób świadczący o ogromnej wrażliwości, równocześnie stara się nie zdołować czytelnika, okraszając momenty smutku i nostalgii wyśmienitym poczuciem humoru ( momentami wręcz rubasznym ). Jego opowiadanie toczy się w sposób miarowy, przemyślany, a mimo, że książka jest obszerna to nie doszukamy się tu fragmentów niepotrzebnych, wplecionych na siłę. Wszystko ma tu swój sens i składa się na niezapomnianą atmosferę tej powieści. Czy Homer wróci do domu po swych wojażach , tak jak tego pragnie Willbur Larch ? Czy znajdzie szczęście i wymarzoną rodzinę ? Czy odnajdzie siebie i swój prywatny "regulamin" ? Na odpowiedzi na te pytania odsyłam Was do książki, ponieważ słuchanie gawęd Johna Irvinga to niesamowita frajda i cieszę się , ze była mi dana ta przyjemność.

Najlepszą rekomendacją prozy Johna Irvinga jest zresztą ten cytat zawarty w tej powieści , który brzmi następująco " Nauczył się tworzyć obrazy, które nigdy nie ożyją - ale które dla obudzenia wiary odbiorcy (nawet w słoneczny dzień babiego lata ) twórca musi uczynić realnymi, nawet nadrealnymi, nadać im choćby pozór prawdopodobieństwa. Angel mówił i mówił cały dzień, a przed zapadnięciem nocy stał się pisarzem".

Podsumowując, polecam cały set poświęcony tej pięknej historii ( kolejność dowolna ) : film , książka, a na deser przepiękna ścieżka dźwiękowa stworzona przez Rachel Portman, której próbkę można usłyszeć poniżej. Zachwycająca opowieść, pozostanie jedną z moich ulubionych książkowych przygód.




niedziela, 24 stycznia 2016

"Co się wydarzyło w Madison County" - Robert James Waller








Przyznam szczerze, że jakoś nie miałem nigdy parcia na film " Co się wydarzyło w Madison County".  Zabierałem się za niego kilka razy, bo to w sumie klasyka i warto zobaczyć o co tyle szumu, ale jakoś za każdym razem gdy już miałem obejrzeć, to wybierałem jednak coś innego. Może dobrze się złożyło, bo tym bardziej przyjemnie było poznać tą historię na kartach książki.
A film obejrzę tak czy inaczej.








Kiedy już na samym niemal początku tej opowieści pojawił się Bob Dylan i jego ballada, która należy do moich ulubionych, byłem pewny, że ta historia mnie wciągnie. Mieliście kiedyś tak, że znajdujecie swój własny soundtrack do książki? Otóż mi się tak często zdarza i od tego momentu towarzyszył mi w lekturze Bob Dylan i jego Nashville Skyline. "Co się wydarzyło w Madison County" nie jest książką obszerną, co w żadnym wypadku nie wpływa na jego wagę i przekaz. Dla mnie jest to chyba jedna z najpiękniejszych historii o relacji między dwojgiem ludzi, których los rzuca ku sobie przypadkowo, a okazuje się że w krótkim czasie potrafią oni stworzyć więź, która tak naprawdę nie zostanie przerwana przez cale życie. 4 dni wydaje się okresem na tyle krótkim, że trudno coś zbudować, ale jak pokazuje nam Robert James Waller, jest to okres wystarczający, żeby nawiązać najważniejszą relację w życiu. Warunek jest właściwie jeden - trzeba trafić na odpowiednią osobę, a tą łatwo przegapić w gąszczu rozmaitych relacji nawiązywanych w życiu .

Fenomen tej książki polega na tym , iż nie mówi ona o niczym odkrywczym, porusza historię jakich pewnie wiele w literaturze, posługuje się językiem prostym, jest minimalistyczna w swym przekazie, a tymczasem nie okazuje się jakimś tam romansidłem, czy też kolejnym harlequinem. Autor podaje nam danie z najwyższej półki, dojrzałe,  w  pełni wartościowe, wzruszające, skłaniające do refleksji, ale przede wszystkim bardzo poetyckie i grające na sentymentalnej strunie naszej duszy. No i trzeba przyznać, że piękną muzykę na niej zagrał, przynajmniej u mnie :)

Podsumowując, warto zwrócić tu uwagę na każdy szczegół, na drobne gesty, na odniesienia muzyczne, opisy, kadry w wykonaniu głównego bohatera...Warto się podelektować, zwłaszcza że te 160 stron naprawdę szybko mija i warto je przyswoić w stu procentach. Ja dzięki temu zamiłowaniu do szczegółów pozostałem z korzyścią w postaci poezji Rilkego, która została tu wspomniana i zakończę tym wierszem, mrugając sobie bezczelnie w tym miejscu :)


Rainer Maria Rilke  - Zgaś moje oczy


Zgaś moje oczy: ja cię widzieć mogę,
zamknij mi uszy, a ja cię usłyszę,
nawet bez nóg znajdę do ciebie drogę,
i bez ust nawet zaklnę cię najciszej.
Ramiona odrąb mi, ja cię obejmę
sercem mym, które będzie mym ramieniem,
serce zatrzymaj, będzie tętnił mózg,
a jeśli w mózg mój rzucisz swe płomienie,
ja ciebie na krwi mojej będę niósł.




sobota, 23 stycznia 2016

Co jest prawdą, a co mistyfikacją? - Opinia o książce "Zanim zasnę" S.J. Watson








Ta książka intryguje czytelnika już od samego początku. Główną bohaterkę poznajemy w momencie, kiedy budzi się ona w obcym łóżku z obcym mężczyzną , a co najbardziej dla niej chyba przerażające nie potrafi rozpoznać się w lustrze. Odbicie, które tam widzi wydaje się nie należeć do niej samej. Nic tak naprawdę się nie zgadza.. Czuje się zdezorientowana, ogarnia ją panika, a kiedy mężczyzna śpiący obok budzi się... No właśnie w tym momencie zamilknę na temat fabuły, gdyż z własnego doświadczenia wiem, że w przypadku thrillerów psychologicznych, a z takim niewątpliwie mamy tu do czynienia, im mniej wiemy przed rozpoczęciem lektury, tym dla nas lepiej i czeka nas lepsza zabawa.

Używając wcześniej słowa zabawa, mam mieszane uczucia, gdyż towarzyszenie bohaterce w próbie odnalezienia się w tej trudnej dla niej sytuacji ma w sobie znamiona pewnego niepokoju. Przynajmniej u mnie dominowało to uczucie podczas lektury książki S.J. Watson. Myślę sobie, że po części wynika to z tego, że utrata sprawności umysłowej na skutek wypadku, choroby, czy innego rodzaju degeneracji mózgu, to jeden z głównych lęków, który co jakiś czas wraca. Żyjemy w czasach gdy nasze umysły poddawane są intensywnej eksploatacji i coraz częściej zdarza się nam nadwyrężać ten niezbędny przecież do godnego życia organ do granic wytrzymałości. Jeśli do tego nasza praca jest z gatunku tych umysłowych, a ponadto stawiamy na ciągły rozwój i pochłanianie informacji, to zależy nam żeby umysł działał na 100 % normy. Natomiast sytuacja utraty pamięci to już naprawdę utrata możliwości godnego i pełnowartościowego życia.

Autor książki "Zanim zasnę" niewątpliwie posiada dar podsycania tych lęków i innych nieprzyjemnych emocji, znakomicie oddaje meandry ludzkiej psychiki i rządzących nią mechanizmów i schematów. Udało mu się stworzyć postać wiarygodną, a jej autentyczne reakcje w określonych sytuacjach sprawiały, że miałem wątpliwości czy przypadek głównej bohaterki napewno jest tylko i wyłącznie fikcją literacką. Tempo książki na wysokim poziomie, a jednocześnie na tyle wyważone, ze pozwala się zatrzymać, zastanowić, natomiast nie ma tu dłużyzn i niepotrzebnych dygresji, charakterystycznych czasami do autorki piszącej podobnie, a mianowicie Gillian Flynn. Jeśli miałbym polecić jednego z tej dwójki autorów miłośnikom thrillerów psychologicznych to zdecydowanie wybiorę jednak S.J. Watson.

Polecam ! Zdecydowanie jedna z lepszych książek tego gatunku jaką czytałem ostatnio. Tym bardziej warto przeczytać, że film ponoć bardzo słaby.

sobota, 16 stycznia 2016

Opinia o książce - Wszystkie wojny Lary - Wojciech Jagielski









"Wojna nie uwiedzie nikogo, kto ją widział i przeżył. Pociąga tylko tych, którzy nie wiedzą, jaka jest naprawdę" - Wojciech Jagielski




Złości mnie bardzo, kiedy ludzie wypowiadają się na rozmaite tematy nie sięgając do źródeł. Bazują na półprawdach, stereotypach, przekłamaniach, rozmaitych banialukach i plotkach i kreują się na znawców tematów. Prowadzą dyskusje tyleż płomienne, co bezsensowne i nie wnoszące nic świeżego, podczas gdy tak łatwo jest spróbować po prostu zacząć zadawać pytania, trochę poszukać, zainteresować się, dokopać do początku.

 "Wszystkie wojny Lary"to historia kobiety bardzo ciężko dotkniętej przez los, gruzińskiej Czeczenki która straciła niemal cała swoją rodzinę w rozmaitych konfliktach targających współczesny świat na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat. Jest to przede wszystkim historia kobiety, siostry, matki, której największą tragedią jest to, iż jej potrzeby, marzenia i cele są bagatelizowane i pomijane na rzecz wyższych idei, które jak się potem okazuje wcale nie są tak wzniosłe jak nam się wydaje. Marginalizacja kobiet we współczesnym świecie, wbrew pozorom nie tylko islamskim, staje się w tej opowieści ważnym tematem, choć zastanawiałem się na ile ten zabieg był przez autora zastosowany w sposób świadomy i zamierzony.   

Jagielski w swojej opowieści robi rzecz według mnie niespotykaną niemal we współczesnej dyskusji - On słucha. stara się nie przeszkadzać, nie narzucać, nie modelować , ale przede wszystkim jego celem jest poznanie historii tej wzbudzającej współczucie kobiety dotkniętej piętnem wojny . "Wszystkie wojny Lary " nie jest książką, która za cel stawia sobie udowodnienie racji jednej ze stron konfliktu cywilizacyjnego, bardziej skupia się bowiem na ukazaniu tragedii jednostki w tym teatrze wydumanych ambicji i celów.
 

Książkę tą polecał Mariusz Szczygieł jako ważną w dyskusji dotyczącej tematu uchodźców, terroryzmu i w ogóle wielokulturowości, jako tematów dla których potrzeba jednak większego wyczucia. Sięgając po nią wiedziałem, że będzie to pozycja smutna, wręcz przygnębiająca i celem moim, co może się wydawać śmieszne było sięgając po tą lekturę, oddanie hołdu dla pamięci ludzi, których ideologii i wiary możemy nie rozumieć, z których metodami walki możemy, a nawet powinniśmy się nie zgadzać, ale myślę, że powinniśmy przynajmniej spróbować zrozumieć kierujące nimi motywy. Może właśnie to jest sposób na zatrzymanie tej "wojny światów", bo jak widać zresztą wyraźnie, radykalizacja poglądów i działań do niczego dobrego nie prowadzi. Znajdziemy tu kilka ważnych informacji dotyczących podłoża narodzenia się tworu zwanego "Państwem Islamskim", co mi osobiście kilka kwestii wyjaśniło. Jest też tutaj ogólny rys rozwoju myśli tzw. " wojującego islamu". Jeśli ktoś ma odwagę i ochotę pozadawać sobie tego typu pytania, to ta książka jest dla niego. Jeśli po prostu lubi słuchać historii ważnych, to również może tu zaglądnąć, ale jeśli cechuje Cię zamknięty umysł i sztywne poglądy, to tej książki Ci czytelniku nie polecam...

czwartek, 14 stycznia 2016

Opinia o książce "Dwa lata, osiem miesięcy i dwadzieścia osiem nocy" - Salman Rushdie



"Proszę wyjść, zażądał.To jest mój dom. Moja warownia. Będę się bronił armatami i wrzącym olejem.
Grozi pan użyciem przemocy?
To jest, kurwa, figura retoryczna." - Salman Rushdie




Cytat od którego zacząłem doskonale pokazuje to w jaką zabawę wciąga nas Salman Rushdie i zachęca nas do dystansu odnośnie treści, które tu odkryjemy . Cholera nigdy bym nie wpadł na to, że ten słynny Salman Rushdie, wyklęty przez muzułmańskich fanatyków, odsądzony przez wielu od czci i wiary jest takim jajcarzem. Poczucie humoru w tej książce, która nota bene jest moją pierwszą ( napewno nie ostatnią) pozycją tego autora, z którą miałem przyjemność się spotkać, jest tym co napędza tą opowieść. Sama historia, snuta na wzór baśni z Tysiąca i jednej nocy, nie jest tu wbrew pozorom istotna. Równie dobrze autor mógłby tu opisywać dzieje powstania planety Ziemi, bądź też przedstawić nam książkę telefoniczną w nowej, oryginalnej , charakterystycznej dla niego formie. To właśnie forma jest tym, co sprawia, iż ta powieść jest taka dobra. Salman Rushdie pisze tu w taki sposób, że ma się wrażenie iż wręcz żongluje on słowem, bawi się nim, zmienia jego znaczenie, miesza konwencje, a przede wszystkim flirtuje z czytelnikiem, puszczając do niego raz po raz oko.

Miałem taką wizję przy lekturze tej książki, że przede mną siedzi rubaszny dziadek, który zresztą jest po konkretnej dawce czegoś mocniejszego i opowiada mi kawał za kawałem, kolejną anegdotę okraszając jakimś pikantnym kawałkiem. Po chwili jednak okazuje się , że nie bajdurzy on dla samego bajdurzenia, ale po to żeby pokazać na ile  irracjonalny jest jeden z najważniejszych filarów ludzkości tj wiara. Wiara rozumiana przez niektórych opacznie, wynaturzona, taka właśnie, którą można z całą odpowiedzialnością włożyć między bajki właśnie. Taką właśnie wiarę bezrozumną, serwowaną nam na marginesie mówiąc przez obecnie nam miłościwie panującą władzę nieomylną, wyśmiewa właśnie w moim odczuciu Salman Rushdie nie pozostawiając na niej suchej nitki.

W " Dwa lata......." znajdziemy wiele odniesień do najważniejszych prądów filozoficznych i religijnych, do największych dzieł takich jak mitologia, biblia, "Wojna Światów". Znajdziemy tu najważniejsze symbole użyte w kontekstach dotąd niespotykanych . Atmosfera baśni, fantasy doskonale kontrastuje i dodaje pikanterii toczącej się tu dyskusji na tematy, które leżą u podstaw odwiecznych sporów pomiędzy filozofią i religią, pomiędzy rozumem, a sercem. Jestem naprawdę pod wrażeniem umiejętności Salmana Rushdiego w tworzeniu narracji tak bajecznej, a równocześnie poruszającej tematykę tak istotną. Polecam i sam z niecierpliwością czekam na kolejne z nim spotkanie .

poniedziałek, 11 stycznia 2016

Opinia o książce "Tajemna historia" - Donna Tartt


  

Psychodelicznie, a przy tym klasycznie - czyli przepis na prawdziwy majstersztyk

 

Przyznam szczerze, że nie znam "Szczygła" mimo, że jest to jeden z największych hitów wydawniczych ostatniego czasu. Kiedy moja ulubiona blogerka umieściła ten tytuł w swoim rankingu za ubiegły rok i patrząc na to jakie pochlebne opinie zbiera on od czytelników i krytyków, zainteresowałem się nie tyle książką, co samą autorką. Kiedy dowiedziałem się, że pierwsza powieść tej pisarki "Tajemna historia" była pisana przez niemal dziesięć lat, to nie ukrywam , że zrobiło to na mnie nie małe wrażenie i podjąłem męską decyzję o nawiązaniu romansu z tą powieścią. Nie ukrywam przy tym , że urok osobisty osoby polecającej i jej dar przekonywania co do wartości tej literatury, miał też niemałe znaczenie w tym względzie. 

 

Już sam początek tej powieści nie pozostawia żadnych złudzeń, że historia zaiste jest tajemna, a ponadto pozostawi na czytelniku duże wrażenie. Zaczyna się ona bowiem z wysokiego C, w stylu największych mistrzów powieści grozy, gdzie już na samym początku dostajemy między oczy i na dzień dobry dostajemy zbrodnią między oczy. Pomyli się natomiast malkontent, który będzie twierdził, że to najgorsze co może być jeśli autor od razu przechodzi do sedna. Taka konstrukcja powieści o cechach thrillera ma moim zdaniem największy potencjał, przy zalożeniu oczywiście, że będziemy mieli do czynienia z utalentowanym i znającym arkana grozy pisarzem, a Donna Tartt do takich właśnie należy i basta !

 

Na czym polega klasyczny rys tej powieści i dlaczego jest ona uznawana za jedno z najważniejszych dzieł literatury światowej? Pewnie przede wszystkim dlatego, że porusza ona tematykę uniwersalną, a mianowicie temat zbrodni i kary, winy i odkupienia, miłości i nienawiści, a także lojalności i moralności. Tematy znane nam i ciągle wałkowane przez pisarzy, filozofów i innych, a jednak jak pokazuje nam Donna Tartt można je ugryźć w sposób inny, świeży, różniący się od tego co dotąd literatura nam w tej kwestii zaprezentowała. Kiedy w jednej z recenzji spotkałem się z porównaniem " Tajemnej historii" do miksu "Stowarzyszenia umarłych poetów" z "Koszmarem minionego lata", to szczerze mówiąc miałem wrażenie, że ktoś nieuważnie czytał książkę , gdyż "Tajemna historia" to żaden klon, miks, a tym bardziej jakaś tandetna imitacja. Wiem, wiem - trochę idzie mi w tym momencie w hymny pochwalne na temat tej powieści, ale co tam - należą się !

 

Podsumowując, jeśli ktoś szuka powieści niejednoznacznej, tajemniczej, momentami psychodelicznej ze świetnie rozrysowaną intrygą i jej bohaterami, to niech bez zastanowienia sięga po tą książkę . Jeśli chcecie poczuć, niepokój, momentami grozę, niepewność, a do tego długo po lekturze oddawać się refleksji nad tą smakowitą potrawą, to również polecam. Jeśli ktoś po prostu lubi i docenia dobrą literaturę, która niekoniecznie musi być wydumana, ale dostarcza rozrywkę na naprawdę wysokim poziomie, to również do niego adresowana jest ta książka. Ja zostałem bezapelacyjnie wyznawcą Donny Tartt i z pewnością sięgnę jeszcze po ten klimat, bo ciągle czuję niedosyt.

czwartek, 7 stycznia 2016

Opinia o książce

"Co nas nie zabije" - David Lagercrantz



Co nas nie zabije ....to nas pozytywnie zaskoczy 



Oj dałem się ponieść tej historii i uwierzcie mi nie jest to wcale trudne .Naprawdę nie rozumiem tych wszystkich malkontentów, którzy jęczą nad tą książka, że niby pisana dla pieniędzy i dla popularności... Co w tym złego, nawet jeśli byłaby to prawda. Jeśli autor miał faktycznie takie przyziemne pobudki , to ja osobiście nie mam nic przeciwko, gdyż zrobił to w sposób tak profesjonalny, że zwyczajnie popularność jak i kasa się mu należą. Momentami miałem wrażenie, że Larsson zmartwychwstał i zaraz po wybudzeniu z wiecznego snu postanowił zaspokoić naszą ciekawość i uraczyć nas kontynuacją losów sympatycznego duetu  - Blomkvist i Salander  ze swojej genialnej trylogii. "Co nas nie zabije" jest naprawdę bardzo dobrze napisane, dograne są szczegóły, fajnie nakreślone postacie, ciekawy pomysł na intrygę i bardzo mi się podobało jak autor pozostaje wierny klimatowi poprzednich części, co jest o tyle trudne, że minęło trochę lat i sporo się od tego czasu zmieniło. Co do samej intrygi, którą znajdziemy w książce, to myślę że trudno będzie coś napisać nie posługując się spojlerami, a nie lubię psuć zabawy innym, bo sam już nie raz gryzłem niemal farbę ze ścian, jak jakiś mądrala podał mi finał a tacy i przystępowałem do książki z prawie popsutą zabawą..... Powiem tylko, że miałem skojarzenia z filmem "Kod Merkury". Naprawdę bardzo dobrze się czyta tą książkę i z niecierpliwością będę czekał na ciąg dalszy. Bardzo mnie cieszy, że David Lagercrantz podpisał ponoć kontrakt na kolejne części i niech zarabia w taki sposób, bo pisarz powinien zarabiać dobrze, to wtedy będzie miał jeszcze większą motywację do serwowania nam takich pysznych kąsków. Zdecydowanie zachęcam do lektury " Co nas nie zabije" zarówno fanów trylogii "Millenium" jak i tych którzy nie mieli okazji się z nią jeszcze spotkać. Książkę można spokojnie czytać bez wcześniejszej znajomości dziel Larssona.

środa, 6 stycznia 2016

Muzyczna lista osobista - 5 płyt, które rzuciły mnie na kolana w 2015 roku !





       Tak jakoś ostatnio się rozochociłem na te rankingi, że tym razem połaszę się również na podsumowanie , bardzo subiektywne zresztą , minionego 2015 roku w muzyce. W związku z tym, że żaden ze mnie recenzent muzyczny tylko prosty fan, od razu zaznaczam , ze moje wybory jak również opinie o albumach, które tu znajdziecie będą się opierać przede wszystkim na odbiorze emocjonalnym tej muzyki :) Tak więc zaczynamy :


1. Earthside - A Dream In Static



Na płytę trafiłem przypadkowo. W ogóle nie znałem tego składu wcześniej i nie słyszałem o tym albumie. Fakt, iż jest to debiut nie tłumaczy mnie w żaden sposób. Od czasu zasłuchania w muzyce Dream Theater żaden projekt nie zrobił na mnie takiego wrażenia. Naprawdę konkretny progresywny metal zaserwowany przez chłopaków, którzy znają się na muzyce i nawet mają na to papiery ze szkół muzycznych. Płyta dzieli się na część instrumentalną i część z wokalami, a do tego jakimi wokalami : Lajon Witherspoon (Sevendust), Daniel Tompkins (TesseracT),  Bjorn Strid (Soilwork). Słucham tej płyty bez końca od kilku tygodni i ciągle  mi się nie nudzi, a utwory przemyślane, klimatyczne i bardzo energetyczne- normalnie ciaaary!A cała przyjemność dzięki rekomendacji serwisu Heavyrock.pl 

2 Lipali - Fasady


Na drugiej pozycji na mojej liście płyta zgoła inna niż poprzednia, ale równie dobra. Jak dla mnie najwybitniejszy i ulubiony poeta polski Tomasz Lipnicki popełnił ze swoim zespołem płytę , która jak dotąd najbardziej przypadła mi do gustu z całego repertuaru Lipali. Kto jest osobą wrażliwą i lubi rocka, a jeszcze nie zna Lipali niechaj szybko sięga po tą pozycję. Jest to doskonała okazja żeby zacząć przygodę z tym projektem, bo płyta jest przedniego gatunku zarówno jeśli chodzi o warstwę tekstową jak i warstwę muzyczną. Jednocześnie jest to concept album . Jest poświęcony człowiekowi, jego wyborom, najważniejszym potrzebom, wartościom, temu co nas napędza jako ludzi, co czyni nas wyjątkowymi. Muzyka refleksyjna, a jednocześnie nie pozwala się wyłączyć. Gorąco polecam!



3.Miuosh x Jimek x NOSPR - 2015



Znowu po polsku, chociaż z drugiej strony mamy tu do czynienia z artystą, który zyskuje coraz większe uznanie na świecie więc uczciwiej należałoby go chyba nazwać artystą międzynarodowym. Radzimir Dębski, znany także jako Jimek to syn Krzesimira Dębskiego i Anny Jurksztowicz. Niech Was jednak ręka boska broni, żeby podejrzewać jego obecność na rynku muzycznym jako efekt tak zacnego pochodzenia. Broni się on bowiem sam doskonale poprzez swoją twórczość, której od jakiegoś czasu jestem wiernym fanem. Płyta która znalazła się w tym miejscu to płyta koncertowa. Efekt współpracy z raperem Miuoshem i orkiestrą NOSPR. Hip hop w wydaniu symfonicznym ? Brzmi dziwnie? Myślę, że po wysłuchaniu tej płyty mało kto będzie miał takie odczucia. Mnóstwo    pozytywnych dźwięków i emocji, a zawarte tutaj "Nie mamy skrzydeł" to pewnie jedno z lepszych wykonań hip-hopowych, które dane mi było usłyszeć.

4. Kortez - Bumerang

Kortez to artysta autentyczny, wrażliwy, a jego twórczość broni się sama. Nie potrzebuje żadnych ulepszaczy, fajerwerków i momi panującego na naszym rodzimym rynku muzycznym trendu na tego rodzaju muzykę, udało mu się stworzyć coś swojego , oryginalnego, coś co jest w stanie wbić się w głowę i ostro w niej namieszać. Płyta ta to zbiór utworów lirycznych, czasem wręcz nużących, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Kortez prezentuje się nam tutaj w taki sposób, że ma się wrażenie jakbyśmy cofnęli się w czasie wraz z Martym z "Powrotu do przyszłości" i znaleźli się na dancingu rodem z lat 60 - 70-ych.Usłyszymy tu  ballady śpiewane głosem niskim, matowym w sposób minimalistyczny i liryczny, a zapewne niejedna z nich jest w stanie zapaść na dłużej w pamięci. Za mną wciąż krąży " Od dawana już wiem".  Zresztą nie tylko...Naprawdę bardzo dobra płyta...


5. Mgła - Exercises In Futility"
Płyta jakże odmienna od reszty w tym zestawieniu. Projekt Mgła, to zespół black metalowy z Krakowa, który jest chyba najmniej medialnie promowany ze wszystkich tutaj wydawnictw, a mimo wszystko posiada swoją wierną rzeszę fanów i powiększył się o kolejnego w mojej osobie jakiś rok temu może więcej. Płyta, która ukazała się w zeszłym roku - "Exercises In Futilty" pewnie średnio nadaje się do słuchania na imprezie ( no chyba , że tematycznej :D ), ale doskonale sprawdza się jako relaks w domowym zaciszu. Jest to muzyka ciężka, wręcz przytłaczająca, melancholijna, refleksyjna, a przede wszystkim nie wpisuje się w żadne nowe trendy, nie eksperymentuje, nie upiększa. Znajdziemy tutaj klasyczny, rasowy black metal, muzykę pełną niepokoju,  wściekłości, strachu, a wszystko to podane w najlepszej jakości i wciągające wręcz słuchacz w pewien rodzaj transu. Cholera jasna ta płyta ma wykop! I jeszcze do tego ta cała oprawa,  daleka od lansu, minimalistyczna, czarno-biała okładka, nawet poszczególne numery nie otrzymały tytułów tylko numery. Polecam! Niby piąte miejsce, ale jak widać grono bardzo wąskie i wybitne :)