wtorek, 30 stycznia 2018

Miasto ślepców - Jose Saramago



Przez "Miasto ślepców" człowiek jakby płynie. Nie jest to jednak szybkie poruszanie się wraz z prądem, ale pokonywanie oporu wody raz poraz walcząc z utratą sił. Przyznam szczerze, że w trakcie lektury przyszło mi kilka razy odłożyć książkę bo budził się mój bunt przeciw kondycji ludzkości, ale zaraz potem zwyciężała ciekawość, czy aby jednak nie ma dla nas nadziei.

Książka Jose Saramago pokazuje nam to o czym notorycznie zapominamy i paradoksalnie jesteśmy w stanie tę prawdę zobaczyć dopiero w momencie kiedy stracimy wzrok. To właśnie oczy, którymi zostaliśmy obdarzeni po to by sięgać przed siebie i poznawać świat tak naprawdę sprawiają, że przestaliśmy dostrzegać to co najważniejsze. Oczywiście utrata jednego z podstawowych zmysłów umożliwiającego poruszanie się poprzez człowieka po świecie stanowi tylko symbol, który dla każdego z nas może oznaczać coś zupełnie innego. Dla mnie osobiście Saramago zwraca naszą uwagę na to, iż jako rodzaj ludzki zagubiliśmy wraz ze wzrostem percepcji swój instynkt samozachowawczy, a większa świadomość otaczającego świata przestała iść w parze ze świadomością samego siebie i refleksyjnoscią. Gdzieś w całym tym pędzie za poznaniem, za zawłaszczaniem tego co zostało nam dane w użytkowanie zapomnieliśmy o tym co tak naprawdę ważne i przestaliśmy zwracać uwagę na to co znajduje się tuż przed naszymi oczami. Portugalski noblista w swojej książce pokazuje nam co może się stać jeśli tenże wzrok zostanie nam odebrany i będziemy zmuszeni skorzystać z pozostałych zmysłów jednak co najważniejsze przyjdzie nam przystanąć i zastanowić się nad sensem naszego życia.

Tak jak wspominałem na początku mojej opinii "Miasto ślepców" nie jest książką którą czyta się łatwo, ale tylko po części wynika to z faktu, iż została napisana w dość specyficzny sposób, gdzie już na początku zwraca uwagę fakt braku dialogów, które tak naprawdę w tekście są tyle że jakby ukryte w gąszczu narracji. Nie mamy tu też tradycyjnego podziału na rozdziały, choć w trakcie lektury zorientujemy się iż takowy podział jest tyle, że Jose Saramago robi to w sposób bardziej subtelny. Początkowa trudność w odbiorze tej książki wynika jednak moim zdaniem przede wszystkim z faktu, iż autor zmusza nas ciągle do konfrontacji ze sobą, z własnym stosunkiem do życia, ludzi, otaczającego świata. Nie pozwala nam przebrnąć przez te kilkaset stron bez refleksji, a mogliśmy się do tego przyzwyczaić, że obecna popkultura stwarza nam możliwość parcia do przodu w sposób bezmyślny i często uwłaczający temu do czego zostaliśmy predysponowani jako istoty myślące. W pewnym momencie, jeżeli wcześniej nie zrezygnujemy i nie odłożymy tej książki to przyzwyczaimy się do myślenia i wtedy docenimy wartość "Miasta ślepców"

Powieść Jose Saramago miałem okazję przeczytać nieraz, ale jakoś zawsze rezygnowałem, gdyż miałem świadomość, iż nie będzie to lektura lekka, łatwa i przyjemna. Moje podejście w tej kwestii jest typowe z uwagi na to do czego zdążyliśmy się jako ludzie przyzwyczaić. Często wybieramy wygodę, święty spokój i różnej maści zagłuszacze świadomości, aby uciec przed tym co trudne, ale zarazem prawdziwe w życiu. Czasem, aby się skontaktować ze sobą i jakością własnego życia potrzeba kryzysu takiego jak choćby ten przed którym postawił swoich bohaterów Jose Saramago, a czasem wystarczy naprawdę dobra książka, za którą "Miasto ślepców" zdecydowanie należy uznać. Polecam! 

środa, 24 stycznia 2018

Intrygantki - Eric-Emmanuel Schmitt


i

Eric-Emmanuel Schmitt jest znany szerszemu gronu czytelników jako autor książki "Oskar i Pani Róża". Ja nie miałem dotąd do czynienia z tym autorem, a zdecydowałem się sięgnąć po ten zbiór z uwagi na drugi w kolejności utwór pod tytułem "Gość". Już na samym początku zaskoczyła mnie forma bo zamiar spodziewanej prozy zastałem formę raczej mało popularną i stanowiąca ponoć w przypadku Schmitta swego rodzaju eksperyment, to znaczy dramat.

Zastosowana w "Intrygantkach" forma nie przypadkiem jest raczej rzadkością jeśli chodzi o literaturę jako że jest trudno przyswajalna, przynajmniej jeśli chodzi o moją osobę. Mimo tych trudności w odbiorze warto sięgnąć po tą książkę z uwagi na to, że zebrane tu utwory dają dużo myślenia na temat miejsca człowieka w świecie i jego relacji z nim. Pewnie każdy czytelnik będzie miał inne przemyślenia po lekturze i wyciągnie osobiste wnioski, aczkolwiek warte zaznaczenia jest że trudno potraktować to co tu znajdziemy powierzchownie. Już sam dobór bohaterów poszczególnych sztuk wpływa na wyobraźnię. Spotykamy tu pośród całej gamy postaci między innymi Don Juana i Freuda. Nie będę tu pisał o tym w jakiej konstelacji się pojawiają i jak potoczą się ich losy bo niestety jest zbyt wiele interpretacji na które w międzyczasie trafiłem w opiniach o "Intrygantkach". Napiszę natomiast po krótce o tym z czym mnie zostawił autor po lekturze.

Przechodząc do sedna, Eric-Emmanuel Schmitt utwierdził mnie jeszcze bardziej w moich wywrotowych zapędach jeśli chodzi o nieomylność wielkich umysłów w tworzeniu swoich teorii. Tak właśnie dzieje się z Freudem i jego psychoanalizą, który  "wysiada" , traci rezon i momentami zachowuje się jak bezradnie dziecko, kiedy traci kontrolę nad sytuacją i pozwala przejąć inicjatywę tajemniczemu gościowi. To co do tej pory wydawało się tak bardzo logiczne i nie do podważenia nagle staje się pełną niepewności, wypaczeń i osobistych deficytów zapchanych teorią aby w ten sposób sztucznie pozbyć się lęku i cierpienia. Nie inaczej dzieje się w przypadku stereotypowego postrzegania ludzi w relacjach interpersonalnych. Pozory mogą mylić a rozum, który w przypadku takiego Freuda jest nadmiarowy, tak w historii z Don Juanem i niewiastami aż prosi się o zrównoważenie dla stojących na drugim biegunie "porywów serca". Ani emocje ani rozum nie są w stanie funkcjonować jedno bez drugiego i tak naprawdę zasada złotego środka nabiera tu jeszcze mocniej znaczenia. Ponadto, po lekturze "Intrygantek" człowiek nabiera dystansu do tego czym jest karmiony od dziecka, do schematów, praw oczywistych, systemów i reguł, które tak naprawdę chronią przed światem i relacją z drugim człowiekiem. Są wytworem ludzi uciekających przed życiem w świat bądź to uniesień emocjonalnych, bądź intelektualnych, suchych rozważań. 

Eric-Emmanuel Schmitt  z pewnością nie trafi do każdego ze swoimi rozważeniami natury filozoficznej, ale przecież trudno oczekiwać od filozofii, że będzie łatwa i przyjemna. Ona wręcz musi być ciężka i niejednoznaczna, budząca często opór i ból głowy, ale jeżeli należycie do tych którzy nie idą na łatwiznę to polecam sięgnąć po tego autora, bo może to być fajne doświadczenie. Ja z pewnością dam mu jeszcze szansę i w swoim czasie napiszę o tym kilka słów. 

niedziela, 21 stycznia 2018

Jak przestałem kochać design - Marcin Wicha


"Książka o design - chyba raczej nie dla mnie" - to główna myśl, która pojawiała się w mojej głowie w trakcie styczności z tą okładką, która zaczepiała mnie swą oryginalnością i prostotą będąc mocno obecną na blogach książkowych, profilach instagramowych itd. Ta przepełniona schematyzmem myśl powstrzymywała mnie przez tyle czasu, aby po nią nie sięgnąć. Skusiłem się szczerze mówiąc dopiero teraz z uwagi na Paszport Polityki dla Marcina Wichy za jego kolejną książkę "Rzeczy, których nie wyrzuciłem".

Pierwszą refleksją po lekturze jest to, iż tak naprawdę nie do końca miałem pojęcie o tym czym w ogóle jest design. Myślę, że problem ten dotyczy większości z nas i często rozumiemy to pojęcie zupełnie inaczej niż można by było tego oczekiwać. Zrozumienie społecznej funkcji i roli projektowania dla życia społecznego to pierwsza z korzyści po lekturze książki Marcina Wichy. Przede wszystkim jednak warto podkreślić, iż design stanowi jedynie punkt wyjścia do snucia przez autora refleksji na inne tematy dotyczące chociażby relacji rodzinnych, naszych przywar narodowych i innych tematów sprawiając tym samym, że mamy do czynienia ze znakomitą literaturą obyczajową (nie mylić z literaturą romansidłową ). Jednym słowem książka "Jak przestałem kochać design" to zbiór esejów, które przeniknięte są pełnymi humoru obserwacjami o charakterze jak najbardziej socjologicznym.

U każdego co jakiś czas przychodzą kryzysy, które sprawiają iż sięgamy w głąb siebie i dokonujemy podsumowań naszego dotychczasowego życia . Dla Marcina Wichy najwyraźniej momentami zwrotnymi są śmierć ojca i matki ( "Rzeczy, których nie wyrzuciłem"). Fakt ten dodaje specyficzny odcień nostalgii dla wspomnień odnośnie roli rozmaitych obrazów w nabieraniu tożsamości i funkcjonowania w rozmaitych rolach. Wraz z nim mamy okazję przyjrzeć się tejże roli w naszym życiu bo to co na codzień najzwyczajniej nam unika w tej gigantycznej mozaice rozmaitych form o kształtów, dzięki esejom autora "Jak przestałem kochać design" zdaje się nabierać innego sensu i zmienia ewidentnie sposób postrzegania przez nas rzeczywistości. 

Znakomicie się czyta książkę Marcina Wichy i z pewnością sięgnę też po kolejną, nagrodzoną Paszportem Polityki "Rzeczy których nie wyrzuciłem". Od jakiegoś czasu zauważyłem dziwny trend, opisywany już tutaj przeze mnie kiedyś, do wydawania książek - cegieł, które to tomiszcza są często moim zdaniem przegadane, przeintelektualizowane, sztucznie przepełnione treścią. Tworzy się jednak też przeciwwaga w postaci książek mniej obszernych, a przekonywujących niemal w każdym zdaniu. Tak właśnie moim zdaniem jest z Marcinem Wichą, który dużo może "nie gada", ale za to jak! Gorąco polecam! 

środa, 10 stycznia 2018

Problem trzech ciał - Cixin Liu



Zaintrygowała mnie ta książka już od momentu kiedy pierwszy raz o niej usłyszałem. Co może wyniknąć z połączenia wspomnień autora na temat rewolucji kulturalnej w Chinach z dywagacjami na temat istnienia cywilizacji pozaziemskiej? Otóż dostajemy wtedy znakomitą literaturę fantastyczno-naukową, która słusznie moim zdaniem zgarnia szereg nagród, a polecają ją osobistości pokroju twórcy Facebooka czy byłego prezydenta USA Baracka Obamy.

Uwielbiam książki, które pomimo naładowania informacjami z zakresu nauk ścisłych, stanowiących dla mnie w dużej części "czarną magię" potrafią zaintrygować mnie do tego stopnia, że wysilam swe ograniczone zdolności przetwarzania tych wszystkich informacji aby wgryźć się w to rysowane przez wyobraźnię autora uniwersum. Do takich książek należy "Problem trzech ciał", czyli pierwsza część trylogii "Wspomnienie o przeszłości ziemi". Cixin Liu w posłowiu wyjaśnia w jaki sposób w jego głowie zrodził się pomysł na świat stworzony na potrzeby tej książki, a kiedy dotrzemy do końca "Problemu trzech ciał" to już jest niemal pewne, że nie wytrzymamy by nie sprawdzić jak historia potoczy się w będącym jej kontynuacją "Ciemnym lesie". Akcja kończy się w takim momencie, że nie sposób oprzeć się rozbudzonej do granic możliwości ciekawości.

Barack Obama w rekomendacji dla trylogii autorstwa Cixin Liu pisał, że czytanie o inwazji obcych było dobrym pretekstem do chwili oddechu przy okazji zmagań z kongresem. Co jakiś czas ludzkość stawia sobie pytanie o to czy nasza cywilizacja jest jedyną w kosmosie i co by było gdyby się okazało, że jednak nie jesteśmy sami. Czy takie spotkanie doprowadziło by do dialogu i wymiany cennych doświadczeń, czy raczej jego efektem byłoby nieuchronne starcie a w rezultacie może i nawet zagłada ludzkości. Tym samym rodzą się pytania o kondycję ludzkości, o jej pęd do samozagłady, czy też o prezentowane przez nas uniwersalne wartości i na ile udaje nam się w zgodzie z nimi żyć. Literatura i filmy dość często zwracają się ku tym dylematom i w kontraście do typowo rozrywkowych obrazów i książek traktujących o inwazji obcych co jakiś czas dostajemy taki kąsek jak choćby "Nowy początek", który świecił triumfy na ekranach kin w ubiegłym roku. Obraz Denisa Villeneuve jest z resztą adaptacją znakomitego opowiadania autorstwa Teda Chianga, które polecam wszystkim tym którzy są pod urokiem filmu, bo mimo że Denis Villeneuve zrobił doskonała robotę to literacki pierwowzór to jak wiadomo zawsze jednak inna bajka. Zarówno "Nowy początek" jak i trylogia "Wspomnienie o przeszłości ziemi" dlatego zasługują na uwagę bo nie skupiają się tylko i wyłącznie na samym kontakcie odległych cywilizacji, ale podejmują refleksję nad charakterem dialogu i trudnościami jakie może przynieść ze sobą ten wymiar. Język, różne doświadczenia, różny etap rozwoju, czas jak również inny świat wartości to elementy które jak pokazują Chiang i Cixin Liu mogą tak samo budować jak i utrudniać ewentualny dialog.

Podczas gdy u Chianga kontakt z obcymi staje się faktem dokonanym i odbywa się na oczach całego świata przy udziale światowych telewizji tak u Cixin Liu kosmici przygotowują sobie grunt na swoje przybycie między innymi za pomocą specyficznej gry komputerowej (patrz tytuł). Bardzo na plus przy lekturze "Problem trzech ciał" jest powoli budowane napięcie oraz bardzo dużo niewiadomych od samego początku, a na odpowiedzi na pytania które u nas się pojawiają przyjdzie nam trochę poczekać. To co wydaje się pewne i oczywiste z biegiem czasu przestaje być takie oczywiste, a właściwie nic nie jest takie jak się wydaje. Nie będę się już więcej rozpływał nad dziełem Cixin Liu bo nie chciał bym zbytnio zdradzić, a i tak już chyba za dużo napisałem. Mam jednak nadzieję, że zbytnio nie spojlerowałem, a przy tym udało mi się zachęcić do zapoznania z tą trylogią. Ja jestem narazie po lekturze pierwszej części, ale długo nie dam czeka części drugiej czyli "Ciemnemu Lasowi".