Jakub Żulczyk bez wątpienia należy do grona tych najważniejszych polskich pisarzy i choć z uwagi na swój charakter ma tyle samo hejterów co i fanów to wydaje mu się to w ogóle nie przeszkadzać. I bardzo dobrze !
Obok "Czarnego słońca" mało kto przeszedł obojętnie. Jeśli już to albo ta powieść wzbudzała zachwyt albo czytelnicy porzucali lekturę po pierwszych rozdziałach. Ja niemal do samego końca nie wiedziałem co o niej myśleć, aby ostatecznie stwierdzić, że to naprawdę dobra rzecz. Z najnowszą powieścią Jakuba Żulczyka jest trochę tak jak z dobrą płytą muzyczną. Te które najmocniej zapadają w pamięć to tak naprawdę te, które z początku źle wchodzą. Nie mamy do nich przekonania, kręcimy nosem, długo się w nie wgryzamy, aby potem słuchać ich w kółko i odkrywać na nowo. O tych znowu, które polubiliśmy od pierwszego zasłuchania szybko zapominamy i z czasem wydają nam się jakieś takie banalne. „Czarne słońce” jest więc jak trzecia płyta Illusion, z początku jakaś taka chropowata, surowa, brakuje na niej chwytliwych kawałków jak na dwóch poprzednich albumach, ale z każdym kolejnym przesłuchaniem zyskuje coraz bardziej. W rezultacie po latach wracam do niej najczęściej i potrafię ją katować bez końca.
Świeżo po lekturze można mieć poczucie, ze Jakub Żulczyk miał już dość tej ohydnej otoczki z którą niejednokrotnie przyszło się nam stykać we współczesnej Polsce i zwyczajnie wyrzygał całą tę frustrację. Jeśli tak rzeczywiście było to w zupełności go rozumiem, bo sam niejednokrotnie miałem tak samo. No dobra, ciągle tak mam. Co do zarzutów, że znajdziemy tutaj ogromne pokłady brutalności, pornografii, krwi i że bezsensowność przemocy jest tutaj momentami przytłaczająca i przerażająca, to chciało by się powiedzieć wprost, ze trudno opisywać smród zapachem fiołków. Po mojemu Jakub Żulczyk zebrał wszystkie obawy ludzi takich jak ja w całość i pod pretekstem dystopii ukrył bardzo prawdopodobne proroctwo gdzie może zaprowadzić nas spirala nienawiści i pychy. Mnie osobiście bardzo to przekonuje i miewam nieraz lęki, że właśnie w tym kierunku dążymy.
Bardzo brakuje mi w polskiej literaturze zaangażowania i takiego mocnego kopnięcia w głowę dla oprzytomnienia, bo kto jak kto ale to właśnie literatura zawsze stawała w walce o dusze narodu. Czasy się zmieniły i język, który może dotrzeć do potencjalnych Gruzów, czy tez ich cichych bądź nawet niemych obrońców tez musi być inny. „Czarne słońce” być może podrasowywuje jeszcze mocniej mowę nienawiści obecną wokół, ale autor robi to w dobrej wierze. Próbuje jakby walnąć nas mocno w łeb i obudzić, bo czas na delikatne aluzje dawno się skończył i jeśli nie przejdziemy do konkretów to obudzimy się właśnie w takiej rzeczywistości i to już dawno przestała być zwykła fikcja, a brzmi jak smutne proroctwo.
Banalne, infantylne książki szybko się zapomina, a najnowszej powieści Jakuba Żulczyka długo nie wyrzucę ze swojej głowy więc może zamiast wierzyć w te negatywne opinie może jednak warto wyrobić sobie własne zdanie. Ostrzegam jednak, że w tym celu nie można się opierać tylko na fragmentach, ale trzeba wgryźć się w całość. Będzie ciężko, surowo, momentami odrażająco, ale za to jak bardzo da wam „Czarne słońce” do myślenia to wasze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz