wtorek, 13 grudnia 2016

Depesze - Michael Herr






Miało się zacząć od cytatu, ale kiedy zacząłem wybierać to doszedłem do wniosku, że właściwie musiałbym zacytować całą książkę...


 
Kiedy tylko skończył się dla mnie czas dzieciństwa, a zacząłem dojrzewać jako świadomy, dorosły i myślący samodzielnie człowiek to zakończyło się również u mnie postrzeganie wojny jako czegoś romantycznego, wyidealizowanego. Od tego czasu wojna w moim rozumieniu nie jest niczym co zasługuje na peany, pieśni i chwałę jaką często jest otaczana.



Po lekturze "Depesz" Michaela Herra jeszcze mocniej chce mi się krzyczeć "Fuck the war", bo tak jak każda wojna zasługuje na potępienie tak wojna w Wietnamie jest na samym szczycie rankingu tych najbardziej bezsensownych konfliktów zbrojnych i to zarówno jeśli weźmiemy pod uwagę jej genezę jak i to w jaki sposób była prowadzona. Książka Herra uchodzi za kultową jeśli chodzi o swój gatunek, aczkolwiek można mieć trudność tak naprawdę z określeniem co to za gatunek właściwie. Mam problem z zakwalifikowaniem tej pozycji stricte do literatury faktu, gdyż jest to dla mnie bardziej jednak utwór o charakterze autorefleksyjnym. Ma się wrażenie, że momentami sprawozdanie z miejsca walki przeistacza się w powieść i osobiście uważam,  że są to zdecydowanie rzeczy, które windują "Depesze" na sam szczyt jeśli chodzi o reportaże. Kiedy już założymy, że mamy do czynienia jednak z reportażem, bo bądź co bądź Michael Herr był korespondentem na wojnie wietnamskiej to wypada zwrócić uwagę na kolejną zaletę jego dzieła. Książka Herra w takim ujęciu to rzadko - przynajmniej przeze mnie - spotykany "reportaż środka". Zwykle tak bowiem jest, że autorzy reportaży bądź to starają się zachować neutralność co do opisywanego tematu, bądź też jednoznacznie dają wyraz swojemu do niego ustosunkowaniu. Bardzo rzadko udaje im się poruszać w swych sprawozdaniach gdzieś po środku, na styku tych dwóch podejść. Z tego też względu tym bardziej właśnie Michael Herr zasługuje na uznanie za sposób przedstawienia tematu, bo osobiście trudno mi sobie wyobrazić bym potrafił zachować taką postawę będąc na jego miejscu. Reporter wojenny jego pokroju jakby na to nie patrzeć bierze czynny udział w wojnie, co zresztą w "Depeszach" jest aż nadto zauważalne. Zawiązuje on podczas wykonywania swej pracy przyjaźnie, sojusze, angażuje się emocjonalnie, wyrabia sobie zdanie na temat tego co dzieje się w toku działań wojennych. 

Piekło wojny dotyka autora "Depesz" bezpośrednio. O neutralnym stosunku  nie ma więc mowy, natomiast to że w tym wszystkim udało się mu zapanować nad emocjami podczas opisywania wszystkich tych okrucieństw i paradoksów wojennych które spotykały chłopaków których znał osobiście przecież i przedstawić to wszystko w taki a nie inny sposób - czapki z głów! Niemal z każdego zdania napisanego w tej książce uderza oskarżenie w kierunku osób odpowiedzialnych za manipulację przy sprzedawaniu opinii publicznej wojny w Wietnamie jako materiału propagandowego. Każda porażka, każda strata ludzka są przekuwane w środkach masowego przekazu na "dobre wieści". O tych złych bowiem,  a takie głównie dochodzą z miejsca walki nie jest wygodnie mówić z powodów politycznych i wizerunkowych. Dziennikarstwo wojenne jest na usługach systemu,  który nie pozwoli sobie na inny wydźwięk tej wojny niż jako skuteczną misję wojskową, która stawia przecież opór "czerwonej zarazie". Tylko,  że Ci którzy bezpośrednio tą misję realizują na miejscu, czyli żołnierze, ale nie dowódcy, sztaby, siły specjalne, lecz zwykli szeregowi żołnierze wiedzą jak jest naprawdę. Jeszcze długo po powrocie do domu zostaną na tej wojnie bądź też może to ta wojna zostanie w nich i będzie im spędzać sen z powiek. Nie da im wrócić do domu,  nie pozwoli im posuwać się do przodu że swoim życiem. 

Michael Herr i jego koledzy często słyszą w swoim kierunku, że "są pojebani,  iż zgodzili się brać w tym udział z własnej woli, nie przymuszeni do tego". Czasem spotykają się z wrogością że strony żołnierzy,  ale przeważnie jednak ich obecność wiąże się z wyrazami sympatii,  a nawet "królewskim traktowaniem". Dzieje się tak głównie dlatego,  że w obliczu bezsensowności tego co tu robią potrzebna im świadomość, że ktoś o tym opowie, pokaże jak było naprawdę. Autor "Depesz"  to właśnie robi w swej książce. Nie upiększa niczego,  nie bazuje tak jak inni w znacznym stopniu na relacji innych tylko sam ryzykuje starając się być bezpośrednio na miejscu wydarzeń, słucha, obserwuje, wtapia się w żołnierską jak również dziennikarską brać. Przy tym wszystkim jego powieść nie jest jednak tym czym mogła by się stać gdyby napisał ją na przykład ktoś taki jak ja. Nie jest manifestem pacyfistycznym,  nie jest też narzędziem rozgrywki politycznej i oskarżeniem konkretnych osób odpowiedzialnych o tragedię przyszłych weteranów wojennych i ich obecnych i przyszłych ofiar. Jest natomiast rzetelnym sprawozdaniem z pola walki i hołdem dla tych,  którzy z własnej woli bądź przymuszeni do tego oddali swą duszę w poczuciu tego, że tak trzeba. Michael Herr przypomina tym samym osobom takim jak ja, iż należy pamiętać by potępiając samą wojnę, jednocześnie uszanować tych którzy starali się po prostu zachować tak jak w ich poczuciu zachować się powinno. Dlatego Herr nie ocenia,  nie potępia ale jednocześnie nie gloryfikuje żadnego że swych bohaterów, a bardziej pokazuje co dzieje się z człowiekiem w toku bestialstwa które go spotyka i to bez względu po której stronie barykady się znajdzie. Każdy bowiem w tych specyficznych okolicznościach może wybrać dobrą i złą stronę - agresor i Ofiara również. Nie zawsze jest to również ich wybór,  bo czasem jest im ob z góry narzucony. 

Na koniec podkreślę to jeszcze raz - wojna to zło i możecie przedstawić jakiekolwiek argumenty za tym że jest inaczej,  ale nie ma niczego co usprawiedliwia to co spotyka jej uczestników i kładzie się klątwą u dziedzictwem na społeczeństwach przez nią dotkniętych. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz