"Nie jestem kobietą, Jestem rodzaju nijakiego.
Dzieckiem, paziem, odważną decyzją,
Roześmianą migawką palącego słońca.
Jestem siecią na wszystkie żarłoczne ryby,
Toastem na cześć każdej kobiety,
Krokiem ku tańcu i katastrofie,
Skokiem w wolność i własne ja.
Jestem szeptem krwi w uchu mężczyzny,
Dreszczem duszy, wyrzeczeniem i tęsknotą ciała,
Biletem wstępu do nowych rajów.
Jestem płomieniem, poszukującym i wesołym,
Wodą, głęboką, lecz śmiałą tylko do kolan,
Ogniem i wodą, bez udawania, bez zobowiązań"
Edith Sodergran
Finlandia 1916
"Chłopczyce z Kabulu" to książka z gatunku tych naprawdę ważnych, które zwiększają naszą świadomość o niedoskonałościach - powiem więcej zbrodniach przeciwko człowiekowi - które są wynikiem przedkładania "dobra" ogółu ponad autonomię jednostki. Niezależność pojedynczego człowieka i prawo do decydowania o własnym losie to podstawowy atrybut człowieka stanowiący o jego wolności. Reportaż Jenny Nordberg poraz kolejny pokazuje nam, że te podstawowe prawa są gwałcone pod przykrywką wielkich idei i gier politycznych. Pewnie niejednemu widząc tytuł czy okładkę tej książki pojawi się szybka refleksja - "no tak muzułmanie, Afganistan, zacofanie..to nie dotyczy kobiet w Polsce..." Czy aby napewno takie myślenie jest słuszne? Pomijając kwestię krzywdzących uprzedzeń - do których już zdążyliśmy się w naszym kraju przyzwyczaić w ostatnim czasie - takie myślenie nie ma żadnego uzasadnienia w faktach jeśli przyjrzymy się im głębiej. Może zabrzmi to dziwnie, ale moim zdaniem podejście niektórych osób ( o zgrozo nie tylko mężczyzn ) do podstawowych praw kobiet w naszym kraju, nie rożni się na chwilę obecną od tego przedstawionego w książce Jenny Nordberg.
Jenny Nordberg w swoim reportażu ukazuje problem, który jeszcze niedawno był skutecznie zamiatany pod dywan i stanowił nawet dla samych Afgańczyków swego rodzaju tabu. Chodzi mianowicie o zjawisko zwane bacza pusz - czyli przebierania dziewczynek za chłopców i zmuszania ich do funkcjonowania jako chłopców do okresu dorastania, a czasem nawet i dłużej. Tradycja ta - choć słowo "tradycja' brzmi w tym przypadku dziwnie, ale chyba tym właśnie jest ten proceder w społeczeństwie afgańskim - jeszcze do niedawna umykała nawet najwytrawniejszym oczom zachodnich obserwatorów. Pojedyncze przypadki, o których mówiło się tu i ówdzie - tak jak przypadek Mehrana ( a właściwie Mehrangis ) traktowano jako odosobnione przykłady dziwactw czy też kaprysów niektórych obywateli tego przecież egzotycznego i zróżnicowanego kulturowo kraju. Jenny Nordberg udowadnia w swoim reportażu, że jest to proceder stosowany na dużo większą skalę, a próba odpowiedzi na pytanie o źródła takich "tradycji" tkwią, jak to zwykle bywa w takich przypadkach, w wadliwym i niesprawiedliwym systemie religijno - społecznym. Niesprawiedliwości te wynikają z kolei z wypaczonego sposobu interpretowania religii i uparte trwanie zacofanej części społeczeństwa przy tradycjach z przed wieków, które nie sprawdzają się we współczesnych warunkach i powodują wykluczenie części tegoż społeczeństwa z uczestnictwa w normalnym życiu społecznym. W tym przypadku są to kobiety - które nie mogąc zaspokajać swoich potrzeb społecznych w zgodzie ze swoja płcią biologiczną - przeistaczają się w facetów. Ponadto na transformację swoich dziewczęcych potomków w chłopców decydują się też ich rodzice. Ci zaś robią to w obawie przed naznaczeniem i utratą prestiżu społecznego wynikających z niemożności posiadania potomstwa męskiego, co powszechnie uważane jest za karę boską, bądź w najlepszym przypadku za nieudacznictwo.
Wiele kwestii porusza Jenny Nordberg w swojej książce i naprawdę kompleksowo bada podłoże socjologiczne "chłopczyc z Kabulu" ja jednak chciałem się skupić na dwóch dla mnie najważniejszych. Wspomniałem już o tym na samym początku tej recenzji, że wiele analogii widać w naszym kraju do miejsca kobiet w zamkniętych fundamentalistycznych państw islamskich - nie tylko przecież Afganistanu. Moim zdaniem to nie tyle konkretny system religijny jest odpowiedzialny za taki stan rzeczy, ale bardziej kwestia błędnej interpretacji całego system wierzeń i tradycji bez względu na wyznawaną w tym kraju religię dominującą. Większe znaczenie ma tu sam model podejścia do kwestii wiary i tradycji wynikający z zamknięcia i oporu na wiedzę. Obserwowaliśmy taki stan rzeczy choćby przy kwestiach in vitro, konwencji przeciwprzemocowej, 'tabletek dzień po" czy też ostatnio aborcji. Politycy znanej nam opcji, którzy fanatycznie podchodzą do kwestii wiary i tradycji - w tym przypadku "starochrześcijańskiej" deprymują rolę i znaczenie kobiet, a te z kolei buntują się i szukają sposobów obejścia krzywdzącego ich systemu. Z tego też powodu dochodzi do rozmaitych zjawisk wątpliwych moralnie. Tak to już jest, że akcja rodzi reakcję. Więc Ci ultrakonserwatywni politycy sami tworzą "potwory chowające się w szafach" z którymi muszą potem walczyć. Jeżeli pozwolili by kobietom na normalny rozwój i zaspokajanie własnych potrzeb - również tych seksualnych, które nie są żadnym grzechem, dewiacją ani niczym innym poza naturalną potrzebą fizjologiczną, to wszystko toczyło by się w atmosferze normalności. Swoboda w wyrażaniu siebie powoduje że człowiek ma szacunek dla poglądów i potrzeb innych, a zmuszanie do określonego światopoglądu budzi zjawiska podobne do bacza pusz w Afganistanie - i jak się dowiemy z kart tej książki - nie tylko tam kobiety przebierały się za mężczyzn, ale i w "cywilizowanej Europie". Kwestia druga, która mnie szczególnie zainteresowała, to że przy okazji udało się Jenny Nordberg bardzo wiarygodnie udowodnić zjawisko tzw. płci kulturowej i jej siły w relacji do płci biologicznej. Myślę sobie, ze paru zajadłych antygenderowców z polskiego kościoła i pań które krzyczały z mównicy sejmowej żonglując tym słowem, a nie znając zbytnio zjawiska mogło by sobie poszerzyć wiedzę decydując się na lekturę tej książki. Zwłaszcza, że informacje tu zawarte bronią się same gdyż jest to wiedza empiryczna, a nie teoretyzowanie jak zarzucano i zarzuca się badaczom płci kulturowej.
Poruszył mnie ten reportaż i polecam go serdecznie, bo jest to kawał dobrej roboty dziennikarskiej wykonanej przez osobę z charakterystyczną żyłką dociekliwego badacza. Zawarte tu historie dziewczyn i kobiet mieszkających w kraju jednak mocno zdominowanym przez mężczyzn i z szeroką tolerancją dla zjawisk przemocowych - poruszają i nie dają spokoju długo po przeczytaniu tej książki. Szczególnie jednak działa na wyobraźnię fakt, iż przy głębszym zastanowieniu kobiety są w rozmaity sposób deprecjonowane przez większość państw i systemów na świecie i mówię to ja - facet, a nie jakaś "wojująca feministka", którą można próbować dewaluować robiąc z niej "lewaka" czy też "zjawisko egzotyczne". Za przykład mojej tezy, iż podstawowe prawa niektórych kobiet, jak również innych mniejszości są w naszym kraju traktowane conajmniej po macoszemu niech posłuży następująca wypowiedź osoby prominentnej i do tego kobiety, który to zgrozo tylko niektórzy potępiają , a większość puszcza mimo uszów, a pozostali przyklaskują :
"Czegoś takiego jak równość płci po prostu nie ma. - Równość szans - tak, ale równość płci to są po prostu herezje. Nie ma równości płci. Jak facet urodzi dziecko, pogadamy o równości płci. Póki co nie ma czegoś takiego - biologia mówi "nie", natura mówi "nie", prawo Boże mówi "nie" - Beata Kempa - szef Kancelarii Premiera Żródło cytatu
Czytajmy tą książkę również ku przestrodze, bo łatwo ze zgrozą patrzeć na świat i wytykać innym zacofanie, a na własnym podwórku też nie jest całkiem posprzątane niestety....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz