Już od dawna wyznaję zasadę, że czym się człowiek żywi tym przesiąka i dzięki temu przekłada się to później na to jaką jest osobą. Z tego też względu sięgając po książkę lubię wiedzieć coś na temat jej autora. Kim jest, co sobą reprezentuje, co lubi, czym się w życiu kieruje. W przypadku Marcina Mellera wszystko jest jasne jeśli tylko spojrzymy na okładkę niniejszej książki. Pierwsze co się rzuca w oczy to ogromny dystans do siebie - moja siostra kiedy zobaczyła tą okładkę - stwierdziła - "Hulk :D" Autor "Sprzedawcy arbuzów" to kibic tej samej drużyny co ja, fascynuje go Gruzja i uwielbia "Shantaram", a tymi miłościami zaraził również i mnie jakiś czas temu. Tym samym jest współodpowiedzialny za cierpienie moich znajomych ( i nie tylko ich ), których sukcesywnie zadręczam moim entuzjazmem odnośnie tej powieści i tego kraju. Ogólnie rzecz biorąc gdybym miał określić jednym słowem Marcina Mellera to powiedziałbym, ze to entuzjasta, a że sam się za takowego mam, to kiedy - dzięki uprzejmości Wydawnictwa Wielka Litera pojawiła się możliwość przeczytania tej książki - z góry wiedziałem , że będzie to czytelniczy strzał w dziesiątkę.
Marcin Meller imponuje mi z wielu powodów. Ma wiedzę, jest inteligentny, ma gadane, potrafi lać wodę i wywołuje tym samym uśmiech na mej twarzy, bo też uważam się za niezłego artystę jeśli chodzi o tą właśnie umiejętność. Przede wszystkim jednak szanuję go za to, że nie wstydzi się on pokazywania swojej wrażliwości i niniejsza książka jest kolejnym dowodem na to, że z czegoś co dla innych jest powodem do wstydu i kompleksów ,on potrafił zrobić swój znak rozpoznawczy i tym samym sprawić, że wielu takich jak ja sięga po felietony jego autorstwa z ogromną przyjemnością. Marcin Meller kryguje się trochę, kiedy pisze o tym, że zostanie przeklęty, zwolniony, zesłany na odosobnienie za kolejny felieton na temat swoich dzieci, ale z pewnością dobrze wie, że właśnie za pokazywanie tej strony własnej osoby zyskuje bodajże największą sympatię swych czytelników. Z uśmiechem na twarzy czyta się natomiast o jego przekomarzaniach z redaktorem Lisem, który domaga się od niego wstrzemięźliwości jeśli chodzi o teksty na temat dzieci właśnie :D
Felietony, które znajdziemy w książce "Sprzedawca arbuzów" są podzielone na cztery części i mimo, że wszystkie ( tak wszystkie bez wyjątków) przeczytałem z wielką przyjemnością i wcale nie przeszkadzało mi to, że część z nich znałem i pamiętałem jeszcze z Newsweeka, to najbardziej przypadły mi do gustu właśnie te z części pierwszej kiedy autor pisze o swoich pociechach. Fakt, że sam dzieci nie posiadam w żadnym wypadku nie utrudniał mi wczucia się w skórę ojca, który świata poza swoim Guciem i Basią nie widzi. O czym to i świadczy i czemu o tym wspominam? Otóż trzeba mieć naprawdę ogromny poziom wrażliwości i empatii aby potrafić zarazić swoją perspektywą czytelnika w taki sposób jak robi to Marcin Meller. Podobnie rzecz się ma w przypadku pozostałych tekstów, choćby tych na tematy polityczne czy okołopolityczne. Mimo, że autor nie unika tu "szpilek", "przytyków", a często pokazuje złośliwość w najczystszej postaci. Pomimo tego, iż czasem można śmiało powiedzieć - żądli wręcz i to żądli dość jadowicie, to mimo wszystko nie znajdziemy tu klimatu rynsztokowego, charakterystycznego dla jego oponentów. Wszechobecne w dzisiejszych czasach hejterstwo, brak wyczucia i taktu, które mnie osobiście odstręczają i przyprawiają o mdłości to rzeczy których na całe szczęście u Marcina Mellera nie znajdziecie.
Jak to się dzieje, że felietonista, który potrafi zasadzić inteligentnego prawego prostego przy pomocy swego żartu i często odgraża się, że "zrobi komuś z dupy jesień średniowiecza" wystrzega się tej nienawistnej i uwłaczającej retoryki rodem ze stadionów? Otóż Marcin Meller posiada coś czego nie mają ludzie z sekty "dobra zmiana", a często też brakuje tego ich politycznym przeciwnikom. Tym brakującym składnikiem jest poczucie humoru, którego u niego znajdziemy pod dostatkiem. Ponadto jego wielką zaletą jest to, że ze swoim światopoglądem potrafi zachować miejsce neutralne w tej toczącej sie obecnie wojnie światów i nie ooowoada się po żadnej ze stron. Jest w swoich poglądach umiarkowany i potrafi "pojechać" zarówno jednym i drugim. Robi to zarazem w taki sposób, że trudno się na niego gniewać i trzeba mieć moim zdaniem naprawdę złą wolę i mało dystansu do siebie, żeby się na niego obrazić. Kiedy zakończyłem lekturę książki "Sprzedawca arbuzów" wiedziałem już, że mój pomysł na opinię o niej kiedy chciałem wybrać najlepsze kawałki i na nich się skupić upadł bezpowrotnie. Stało się tak z jednej prostej przyczyny, a mianowicie myślę sobie, że z felietonami Marcina Mellera jest tak, iż w zależności od nastroju, sytuacji, w określonym kontekście inne teksty będą do nas trafiać i jawić się jako te najbardziej wartościowe . Z tego też względu serdecznie dziękuję Wydawnictwu Wielka Litera za umożliwienie mi lektury tej książki, bo bawiłem się przy jej lekturze znakomicie i dzięki temu, że ja posiadam na swojej półce będę ją traktował jako "etopirynę na absurdy naszej rzeczywistości". Bardzo mocno polecam tą książkę, a żeby jeszcze bardziej zachęcić do lektury, to nie opowiem wam jednego z najśmieszniejszych kawałów jakie w życiu słyszałem, który znajdziecie w tytułowym felietonie. "Sprzedawca arbuzów" daje czadu i nie chodzi mi tylko o wspomniany kawał !
Jak to się dzieje, że felietonista, który potrafi zasadzić inteligentnego prawego prostego przy pomocy swego żartu i często odgraża się, że "zrobi komuś z dupy jesień średniowiecza" wystrzega się tej nienawistnej i uwłaczającej retoryki rodem ze stadionów? Otóż Marcin Meller posiada coś czego nie mają ludzie z sekty "dobra zmiana", a często też brakuje tego ich politycznym przeciwnikom. Tym brakującym składnikiem jest poczucie humoru, którego u niego znajdziemy pod dostatkiem. Ponadto jego wielką zaletą jest to, że ze swoim światopoglądem potrafi zachować miejsce neutralne w tej toczącej sie obecnie wojnie światów i nie ooowoada się po żadnej ze stron. Jest w swoich poglądach umiarkowany i potrafi "pojechać" zarówno jednym i drugim. Robi to zarazem w taki sposób, że trudno się na niego gniewać i trzeba mieć moim zdaniem naprawdę złą wolę i mało dystansu do siebie, żeby się na niego obrazić. Kiedy zakończyłem lekturę książki "Sprzedawca arbuzów" wiedziałem już, że mój pomysł na opinię o niej kiedy chciałem wybrać najlepsze kawałki i na nich się skupić upadł bezpowrotnie. Stało się tak z jednej prostej przyczyny, a mianowicie myślę sobie, że z felietonami Marcina Mellera jest tak, iż w zależności od nastroju, sytuacji, w określonym kontekście inne teksty będą do nas trafiać i jawić się jako te najbardziej wartościowe . Z tego też względu serdecznie dziękuję Wydawnictwu Wielka Litera za umożliwienie mi lektury tej książki, bo bawiłem się przy jej lekturze znakomicie i dzięki temu, że ja posiadam na swojej półce będę ją traktował jako "etopirynę na absurdy naszej rzeczywistości". Bardzo mocno polecam tą książkę, a żeby jeszcze bardziej zachęcić do lektury, to nie opowiem wam jednego z najśmieszniejszych kawałów jakie w życiu słyszałem, który znajdziecie w tytułowym felietonie. "Sprzedawca arbuzów" daje czadu i nie chodzi mi tylko o wspomniany kawał !
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz