poniedziałek, 3 października 2016

Bracia Burgess - Elizabeth Strout





 
Elizabeth Strout powraca do naszego kraju ze świeżą powieścią, która ukazała się kilka dni temu dzięki Wydawnictwu Wielka Litera. Jest to wydawnictwo, które może poszczycić się doskonałym gustem, bo choć nie wydają dużo to kiedy już sięgam po ich książki, to często kończy się to sentymentalną i pełną melancholii wyprawą w głąb siebie. Nie jest to zwykle podroż łatwa i przyjemna, ale zdecydowanie warto się pokusić na tego typu wyprawę po to, by pozastanawiać się nad charakterem swoich relacji ze światem. "Bracia Burgess" są kolejnym dowodem na to, iż o rzeczach ważnych nie trzeba pisać tomów na 800 stron, ani posługiwać się całą gamą morałów i wzniosłych metafor. Elizabeth Strout pisze prosto, ale jak się okazuje bez zbędnych ozdobników potrafi bardzo przystępnie przedstawić czytelnikowi swoje obserwacje. Jej bohaterowie są przy tym bardzo autentyczni, a rzeczy zwykłe, prozaiczne możemy zobaczyć z innej perspektywy.


Należę do tych czytelników, którzy nie przepadają za monumentalnymi dziełami. Pewnie, że można i na tysiącach stron książki zawrzeć sporo treści bardzo wartościowej i uniknąć tzw. "wypełniaczy". Pewnie znajdą się tacy, którzy będą ze smakiem pożerać każde słowo i nie będą mieli tak jak ja uczucia zmęczenia i przesytu. Ja osobiście wolę jednak takiego Stasiuka, Sosnowskiego, czy właśnie Strout, którzy potrafią mnie zwalić z nóg przy pomocy jedynie kilkudziesięciu stron. Opisywana tu autorka dokonała tego w "Mam na imię Lucy". Zauroczyła mnie tą książką i w ogóle swoją osobą ( sposobem przeżywania świata) do tego stopnia, że zaraz potem przeczytałem jeszcze słynną już ( serial HBO) "Olive Kitteridge" i z utęsknieniem czekałem na ukazanie się "Braci Burgess". Dzięki uprzejmości sympatycznej Pani Natalii z Wielkiej Litery miałem okazję przeczytać tę powieść świeżo po premierze i na gorąco dzielę się swoimi emocjami z tej lektury.


"Bracia Burgess" to tak naprawdę pierwsza powieść Elizabeth Strout, bo wcześniej wspomniane książki to krótsze formy. "Olive Kitteridge" to tak naprawdę zbiór opowiadań, które jedną wspólną klamrą spina osoba głównej bohaterki, a "Mam na imię Lucy" to krótka forma. Tym bardziej byłem ciekaw jak autorka spisze się w takim wydaniu :) Znów jestem pod dużym urokiem historii, która została tu przedstawiona. O niej samej opowiem tu niewiele, bo nie ona jest tu najważniejsza lecz wszystko to co dzieje się wokół niej. Już sam tytuł potrafi skutecznie wyprowadzić w pole czytelnika, gdyż tak naprawdę nie bracia Burgess są tutaj tematem przewodnim, a ich skomplikowana relacja, mimo że również istotna nie stanowi sedna. Elizabeth Strout już w prologu zwraca jednoznacznie uwagę, że najbardziej interesują ją relacja rodzic-dziecko. Dla jej fanów pewnie nie jest to zaskoczeniem, bo można tą tendencję zaobserwować i w poprzednich jej książkach. Są to zazwyczaj relacje, które psycholodzy określili by jako toksyczne, krzywdzące,
może nawet patologiczne. Pewnie można by się nasłuchać o "zimnym chowie" i traumatycznych doświadczeniach. Nie ukrywam, że na skutek skrzywień zawodowych sam złapałem się na takim myśleniu. Ale tylko do czasu. W pewnym momencie, kiedy poddałem się klimatowi Strout, to zobaczyłem że autorka pokazuje nam przede wszystkim piękno tej relacji niedoskonałej - nie tej wypieszczonej w gabinetach psychoterapeutycznych, ale tej ludzkiej, ułomnej. Takiej relacji nad którą pracujemy dzień po dniu i jest ona wypadkową rozmaitych błędnych wyborów, kryzysów, wątpliwości, wahań. 
 
  "   - Masz rodzinę - powiedział Bob - Masz żonę która cię nienawidzi. Dzieci, które są na ciebie wściekłe. Brata i siostrę, którzy doprowadzają cię do furii. I siostrzeńca, który kiedyś był palantem, ale już chyba nie jest. To się nazywa "rodzina"  "
 
Elizabeth Strout przypomina nam o tym jak kruchym gatunkiem jesteśmy i jak wiele czynników oddziaływuje na nas i wpływa na nasze stosunki z innymi ludźmi. Zwraca uwagę na to na jak łatwo jest oceniać innych i jak mocno można się pomylić, pokierować stereotypami, skupić na pozorach jeśli nie znamy pełnej historii danego człowieka. Tego właśnie zabiegu dokonuje Elizabeth Strout w swojej książce. Rozpoczyna od warstwy wierzchniej, po to aby wgryzać się centymetr po centymetrze do sedna, do głębi. Krok po kroku prowadzi nas do prawdziwych odpowiedzi, a podróż którą odbywamy wraz z braćmi Burgess - Jimem i Bobem i ich siostrą Susie jest - tak jak na to liczyłem - poraz kolejny podróżą w głąb siebie. Ja w każdym razie taką odbyłem i znów byłem zmuszony przeanalizować i przewartościować swoje relacje z ludźmi i określić czy ich charakter mi odpowiada. Po to żeby dojść do sedna tego co się dzieje pomiędzy braćmi będziemy potrzebowali poznać również pozostałe elementy układanki w osobach nieżyjącej już matki, zmarłego tragicznie ojca ( bez tego faktu jak się okaże nie wiemy nic ), siostrzeńca Zacha i obu małżonek braci - Helen i Pam. Zaznaczam, że to tylko niektóre z osób które wywierają wpływ na braterską więź Burgessów.


Moją szczególną uwagę zwracają w tej książce wątki związane z rywalizacją na linii matka - córka. To właśnie ten motyw za każdym razem mocno przebija się w twórczości Elizabeth Strout, a wspomniany przeze mnie wcześniej prolog zdaje się jednoznacznie wskazywać na osobiste wątki autorki w kwestii trudnych relacji z matką. Widoczna tutaj próba ucieczki od siebie nawzajem i odwracanie uwagi od wzajemnych stosunków poprzez skupianie się na życiu innych ludzi ( w tym wypadku Burgessów), a jednocześnie paradoksalnie budowanie swoistej płaszczyzny porozumienia, jest jakby odbiciem tego co znajdziemy w całej twórczości autorki. To właśnie te osobiste smaczki ( zaznaczam że to tylko przeczucie bo nie znam życiorysu autora i) wpływają moim zdaniem na autentyczność opisywanych przez nią związków międzyludzkich.
 
 
To moja pierwsza książka, której opinię przygotowuję w ramach tego typu współpracy gdyż mocno cenię sobie niezależność i wystarczającą presję wytwarzam sobie sam jeśli chodzi o obszerność czytelniczych półek i dlatego nie lubię mieć poczucia zobowiązań recenzenckich itp. Z chęcią natomiast przystałem na propozycję podarowania mi tej książki do recenzji przez Wydawnictwo Wielka Litera, bo wiedziałem że książkę Elizabeth Strout przeczytam z przyjemnością i nie będę się w tym wypadku do niczego zmuszać. Proszę o wybaczenie, że się tak bardzo rozpisałem mimo że jednocześnie narzekam tu na rozwlekłość u pisarzy, ale to właśnie jest efekt kontaktu z twórczością tej autorki. Strout za każdym razem sprawia, że odpływam kompletnie z rzeczywistości i wracam z pełną głową przemyśleń. Jeśli chcecie sprawdzić czy na Was podziała tak samo to zachęcam do lektury "Braci Burgess". To najwyższa półka dla wrażliwego czytelnika.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz